Monthly Archives: Październik 2010

W aktach nie czytałam o naciskach na pilotów


Sobota-Poniedziałek, 30 X – 1 XI 2010, Nr 255 (3881)

Z Beatą Gosiewską, wdową po Przemysławie Gosiewskim, wicepremierze w rządzie PiS, który zginął w katastrofie rządowego Tu-154M pod Smoleńskiem, rozmawia Paulina Jarosińska

Na jakim etapie jest Pani wniosek o ekshumację ciała męża?
– Mój wniosek jest na takim samym etapie, jak w momencie jego złożenia, to znaczy, nie został on jeszcze rozpatrzony. W najbliższych dniach zamierzam złożyć ponowny wniosek, żądanie rozpatrzenia tamtego wniosku do prokuratury, ponieważ od lipca nic się nie zmieniło, prokuratura jest w tym zakresie zupełnie bezczynna. Wniosek leży cały czas nierozpatrzony. Prokuratura nie poinformowała mnie, dlaczego tego nie uczyniono. Przypomnę tylko, że na początku przekonywano nas, że protokoły sekcji zwłok trafią do Polski w sierpniu. Wielokrotnie już prokuratura co innego deklarowała, a co innego faktycznie się działo. Byłam nie raz wprowadzana w błąd przez prokuraturę. W kwestii mojego wniosku o ekshumację jest dokładnie tak samo. Dlatego czuję się zmuszona, żeby złożyć ponowny wniosek do prokuratury.

Jakie jeszcze kwestie są dla Pani teraz najważniejsze, jeśli chodzi o dostęp do materiału dowodowego?
– Przyczyny tej katastrofy mogą być zapisane w czarnych skrzynkach. Rząd, blokując dostęp do poznania zapisu czarnych skrzynek, ukrywa tym samym prawdę. Według ekspertów zespołu Antoniego Macierewicza, robi to bezprawnie. Rodziny ofiar, pokrzywdzeni mają prawo do pełnego dostępu do dowodów w sprawie katastrofy. Uważam, że gdyby rząd polski ujawnił zapis czarnych skrzynek, to niezależni eksperci, którzy zgłaszają się do nas, np. z Niemiec, mogliby po analizie parametrów lotu określić przyczynę katastrofy. Wówczas możliwe byłoby również np. potwierdzenie albo zaprzeczenie meaconingowi, czyli zakłócenia nawigacji. Odczytanie skrzynki szybkiego dostępu trwa, według ekspertów, do godziny. Minęło natomiast siedem miesięcy. Moim zdaniem, rząd celowo nie chce ujawnić zapisów czarnych skrzynek, kluczowej sprawy, choć sam zna ich treść.

Ciągle nie ma kluczowych dowodów, a z mediów wybrzmiewają co jakiś czas „przecieki”, które jednoznacznie za śmierć 96 osób na pokładzie Tu-154M obwiniają pilotów. Większość z nich nie znajduje potwierdzenia w materiale dowodowym.
– Bardzo współczuję pani generałowej Ewie Błasik, że jej mąż od tylu miesięcy jest bezpardonowo i bezpodstawnie atakowany. W mojej ocenie, jest to również celowe działanie rządu, który utajniając prawdę zapisaną w nagraniach z czarnych skrzynek, dopuszcza do obiegu medialnego tzw. przecieki kontrolowane, które bez oparcia na jakichkolwiek dowodach mają winę za katastrofę rządowego samolotu zrzucić na pilotów albo na domniemywane naciski ze strony generała Błasika. To jest skandaliczne. Rząd polski zamiast informować nas na bieżąco o przebiegu całego postępowania, co zgodnie z konwencją chicagowską nam się należy, przyzwala na takie medialne, szkalujące pamięć ofiar insynuacje. Trwa w najlepsze dezinformacja i w tym miejscu rodzi się pytanie: kto jest zainteresowany, aby w ogóle miała ona rację bytu? Według mnie, to właśnie rząd polski ma w tym jakiś swój cel. Czytając akta sprawy, nie zauważyłam w ani jednym miejscu, aby przewinął się w tych dokumentach jakiś wątek nacisku na pilotów. Te wszystkie medialne spekulacje są bardzo bolesne dla rodzin.

Do tej pory odbyło się jedno spotkanie prokuratorów z rodzinami ofiar i ich pełnomocnikami. Wiadomo już, czy odbędzie się kolejne i jeśli tak, to kiedy?
– To było spotkanie pod wpływem mediów i nacisku z naszej strony. Co ważne, nie została podjęta na nim ani jedna kwestia, która już wcześniej nie byłaby poruszana. Zapewniano nas, że będą się one odbywały cyklicznie, ale to było tylko jedno z zagrań na rzecz dobrego PR rządu i organów odpowiedzialnych za śledztwo. O kolejnym takim spotkaniu nic mi nie wiadomo. Była deklaracja zarówno premiera Donalda Tuska, jak i prokuratorów, że społeczeństwo, a zwłaszcza rodziny, będą na bieżąco informowane. Tak się jednak nie dzieje. My żądamy pełnego, rzetelnego komunikowania nas na temat aktualnego stanu śledztwa. Cały czas mamy jednak do czynienia z ukrywaniem prawdy.

Jak już Pani wspomniała, wciąż nie mamy protokołów sekcyjnych, co w znaczny sposób blokuje pracę polskich śledczych.
– Nie wiadomo nadal, kiedy one do nas trafią. MAK opracował raport i polska strona ma teraz przeprowadzić jego analizę i wnieść „ewentualne” poprawki. Jak może tego dokonać, na jakiej podstawie, skoro nie ma najważniejszych dowodów, takich jak wrak samolotu czy rzeczone protokoły sekcji zwłok. Nie rozumiem, dlaczego ten raport jest tajny. Wydaje mi się, że fakt jego tajności może spowodować, że poprawki, które będą przez polską stronę do niego wprowadzane, będą tylko iluzoryczne.

Często Pani podkreśla swój brak zaufania do obecnych władz polskich, jak również do instytucji, w których rękach są losy śledztwa.
– Nasz brak zaufania łączy się ściśle z nieudolnością i brakiem dobrej woli rządu. Gdyby jego działanie od początku było bardziej rzeczowe, dynamiczne i przede wszystkim, gdyby była w nim choćby odrobina dobrej woli, nasza dzisiejsza sytuacja byłaby zupełnie inna. U źródeł tego kompromitującego śledztwa jest oddanie go w ręce Rosji. To nie jest w pełni kraj demokratyczny, wszystkie instytucje są w nim zależne od władzy. Właściwym działaniem władz polskich tuż po katastrofie byłoby dążenie do powołania międzynarodowej komisji. Ze zdumieniem wysłuchałam słów generała Krzysztofa Parulskiego na jednej z konferencji, który na pytanie o materiał z „Misji specjalnej” obrazujący poczynania rosyjskich funkcjonariuszy na wraku samolotu powiedział, że w przyszłości w takich sytuacjach powinna być powołana międzynarodowa komisja. My przecież żądamy tego od kilku miesięcy! Poza tym oburzające jest to, że z dokumentów, które otrzymuję z prokuratury, wynika, że prokuratura polska prowadzi postępowanie w sprawie nieumyślnego spowodowania wypadku w ruchu powietrznym. Mam też pytanie w związku z tym: dlaczego kwestia zamachu jest nadal tematem tabu? Nie potrafię tego zrozumieć.

Czy uważa Pani, że wszelkie inicjatywy oddolne, chociażby takie jak apel Stowarzyszenia Rodzin Katyń 2010 czy pismo mec. Stefana Hambury do Komisji Europejskiej, mogą wywrzeć jakiś faktyczny nacisk na kompetentne instytucje?
– Te wszystkie inicjatywy są rezultatem zamierzonej indolencji władz, o której mówiłam. Apele, które podnosimy, są dla nas jedyną możliwością jakiegokolwiek działania w celu wyjaśnienia sprawy. Nie możemy być bezczynni, nawet jeśli nie sprzyja nam władza.

Czy Pani osobiście zwracała się kiedykolwiek do rządu polskiego w sprawie śledztwa?
– My jako stowarzyszenie zwróciliśmy się w lipcu do kancelarii premiera, by szef rządu zażądał wraku samolotu, na co minister Tomasz Arabski odpowiedział nam, że to leży w gestii prokuratury. To jest nieprawda. Rząd mógłby na to wpłynąć.

Zbliża się kolejna miesięcznica tragedii i wciąż nierozwiązana jest sprawa jej godnego upamiętnienia. Od początku negatywnie Pani oceniała projekt pomnika na Powązkach, który jest już w całości gotowy.
– Oceniam ten pomnik jako nieudany, bez żadnej symboliki, po prostu brzydki. Nie przemówią do mnie nigdy te dwa przełamane bloki. Przypomnę, że indywidualny nagrobek wywalczyłam po długim czasie. W czwartek stanął nagrobek mojego projektu. Nikt z nami nie dyskutował, jak ma wyglądać ten pomnik. Poza tym żadna z rodzin nie wnioskowała o to, żeby stał on w tym konkretnym miejscu. Uniemożliwiono nam nawet umieszczenie w pobliżu pomnika krzyża. Ten pomnik symbolizuje to, jak działa nasza władza. Uznała, że to jest najwłaściwsze upamiętnienie i jedyne, na jakie ją stać.

Powiedziała Pani ostatnio, wspominając miejsce, gdzie jest grób Pani męża, że jeszcze przed pogrzebem przypominało ono „rów wykopany jak w Katyniu”. To bardzo sugestywne i przejmujące słowa.
– Dla mnie to było niesamowicie ciężkie przeżycie, kiedy musiałam załatwiać wszystkie sprawy związane z pogrzebem. Mój mąż leciał do Katynia, aby złożyć hołd oficerom zamordowanym przez NKWD w 1940 roku właśnie w tym miejscu. Bardzo dbał o to, żeby pamięć o ofiarach była ciągle żywa. Współpracował z Instytutem Pamięci Narodowej w województwie świętokrzyskim, aby ustalić, z jakich powiatów pochodziły ofiary mordu katyńskiego z tego regionu, aby posadzić w tych miejscach pamiątkowe dęby. Gdy przekazano mi program jego wystąpień poselskich tydzień po katastrofie, okazało się, że dotyczyły one głównie upamiętnienia Katynia. Bardzo walczył o krzewienie tej pamięci wśród ludzi młodych. Gdy pojechałam na cmentarz i zobaczyłam koparkę, to niestety wzbudziło to we mnie skojarzenie z Katyniem… Miałam przed oczyma zdjęcia zbiorowych grobów z tego miejsca. Bardzo to przeżyłam. Mój mąż leciał w delegacji, która miała oddać hołd ofiarom masowej zbrodni. Teraz my musimy dbać o to, aby również ofiary tragicznego lotu do Smoleńska doczekały się godnego upamiętnienia. Dla mnie niezwykle bolesne jest to, że tak niewiele mówi się o ofiarach tragedii smoleńskiej w kontekście ich dokonań, o tym, jak były one oddane Polsce, jak jej służyły. Bardzo ważne jest, aby również pamięć o ich dorobku trwała w świadomości naszego Narodu, aby po ich poświęceniu dla Polski pozostał trwały ślad w historii. Niestety, pomnik na Powązkach budzi tylko grozę i poczucie beznadziei.

Dziękuję za rozmowę.

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Rosja nie jest wiarygodna w tym śledztwie


Sobota-Poniedziałek, 30 X – 1 XI 2010, Nr 255 (3881)

Z Mariuszem Pilisem, reżyserem filmu „List z Polski” poświęconego katastrofie smoleńskiej, rozmawia Łukasz Sianożęcki

Skąd pomysł nakręcenia filmu poświęconego katastrofie pod Smoleńskiem, osadzonego w kontekście polityki międzynarodowej?
– Chciałbym zacząć od rzeczy porządkującej, czyli od przypomnienia, że nie jest to mój pierwszy film dokumentalny. Filmy robię od 1995 roku. Wcześniej zajmowałem się przede wszystkim obserwacją Rosji, Kaukazu, czyli przede wszystkim Czeczenii, Azji Centralnej, Bliskiego Wschodu. Jest to kolejny dokument wśród tematów, które lubię podejmować. Czyli takich, które ukazują problemy w skali makro, choć w jakiś sposób zaczynają się od konkretnych wydarzeń. Podstawę do stworzenia „Listu z Polski” napisało życie. Tragedia z 10 kwietnia wstrząsnęła wszystkimi Polakami do głębi, bez względu na opcję polityczną czy światopogląd. Natomiast ja osobiście postrzegam tę tragedię jako swego rodzaju – być może zupełnie przypadkowy – element bardzo szerokiej gry politycznej, która obecnie się toczy. Więc nawet jeśli katastrofa to tylko wynik złych warunków pogodowych czy innych rzeczy, które by wykluczały działanie osób trzecich, to mimo wszystko ma ona olbrzymie konsekwencje dla Polski zarówno wewnątrz kraju, jak i na zewnątrz. I to już dziś widać, gdzie tracimy pole, w jaki sposób jesteśmy postrzegani, szczególnie przez tych, którzy na nas stawiali. Mam tu na myśli ścianę wschodnią Europy. Obserwacja tego regionu i polityka Rosji zawsze mnie interesowały. „List z Polski” też jest w dużej mierze próbą obserwacji Rosji. Tyle że w odniesieniu do Polski, a nie do regionów, w których do tej pory obserwowałem jej poczynania. Toteż powstanie tego filmu było dla mnie czymś naturalnym, choć bardzo emocjonalnym. Przecież dotyczy on straszliwej polskiej tragedii. To mój pierwszy film o Polsce i o naszych sprawach.

Dlaczego wyemitowano go w Holandii? Czy polskie media nie były zainteresowane tego typu produkcją?
– Ja już od lat współpracuję z telewizjami brytyjskimi, holenderskimi, a także z kontynentu amerykańskiego, więc to nie jest dla mnie pierwsza tego typu sytuacja. I tam jako twórca jestem bardziej rozpoznawalny niż w Polsce – mimo że większość filmów kierowałem zawsze do polskiego widza. Zwrócenie uwagi holenderskich producentów telewizyjnych na to zagadnienie nie było szczególnie trudne. Oni już od pewnego czasu przyglądają się kwestii smoleńskiej. Może nie aż tak intensywnie jak polskie media, ale jednak interesują się nią, gdyż definiują ją podobnie jak polski Sejm, czyli jako największą tragedię naszego kraju od zakończenia II wojny światowej. Uważają, że jest to temat bardzo istotny. Jeśli chodzi o telewizje komercyjne w Polsce, to są one nastawione na zupełnie innego rodzaju produkcje. Natomiast co do telewizji publicznej – jeżeli weźmiemy pod uwagę to, jak w ostatnich latach była ona rozchwiana, rozmowa na temat poważnych projektów z tą stacją okazuje się bardzo trudna.

TVP może żałować chyba, że nie podjęła z Panem współpracy, o „Liście z Polski” robi się z każdym dniem coraz głośniej…
– Jestem pozytywnie zaskoczony tym, co spotyka mój film w internecie. Liczba jego wyświetleń rośnie w sposób nieprawdopodobny, wręcz lawinowo. To nastraja bardzo pozytywnie. To trudny temat, drażliwy. Popularność filmu w internecie pokazuje, jak bardzo ludzie chcą wiedzieć, a przede wszystkim uczestniczyć w publicznym mówieniu prawdy. Głównym celem twórcy filmu jest zawsze to, aby jego dzieło obejrzało jak najwięcej osób. Dziś nie muszę rozmawiać z polską telewizją, aby ten film obejrzeli Polacy. Do tej pory nie zastanawiałem się nad tym, jakie możliwości ma sieć, a ten film pokazuje mi, że jest to zupełnie odrębny, bardzo szeroki obieg informacji. Niemniej ważny, a często dużo bardziej prawdziwy. Cieszę się więc, że Polacy mają do niego niemal nieograniczony dostęp. Wiem wprawdzie, że pewną barierę może stanowić język, gdyż część bohaterów filmu wypowiada się po angielsku, rosyjsku czy ukraińsku, ale z tego, co wiem, internauci już uporali się z tym problemem. I tak, jak pan mówi, to nie miała być laurka, których pełno w mainstreamie. Jest to obraz moich przemyśleń o tym, jakie mechanizmy uruchomiła tragedia z 10 kwietnia. Ale nie zajmowałem się tym, co stało się wewnątrz naszego kraju, bo na ten temat należałoby zrobić nie jeden film, ale dziesięć. Natomiast opowiedziałem to, o czym Polacy w gruncie rzeczy wiedzą najmniej. Czyli, jaki sygnał poszedł w świat po tej tragedii, a zwłaszcza do naszych sąsiadów. Chciałem pokazać, jak ta katastrofa wpisuje się w pewien obszar gry na kontynencie eurazjatyckim. Mam nadzieję, że zostało to opowiedziane klarownie i jasno na tyle, że ludzie w pełni to zrozumieją. Do tej pory powstało już wiele produkcji, które w dobry sposób opisują skalę tej tragedii. Mnie natomiast interesują konsekwencje, które pociąga za sobą to kwietniowe wydarzenie.

Pański dokument przywołuje szereg kluczowych pytań, które Polacy zadają sobie od czasu katastrofy. Które z nich uznałby Pan za najważniejsze?
– Ciężko wybrać, gdyż każde z tych pytań, na które nie mamy odpowiedzi, jest szokujące. Szokująca jest np. kwestia wymiany żarówek na lotnisku. Tak samo zostawienie wraku samolotu przez pół roku pod gołym niebem, co niemal automatycznie wyklucza go jako potencjalny dowód w sprawie. Są to rzeczy, których osobiście kompletnie nie rozumiem. Może część społeczeństwa to rozumie, ja jednak nie. Nie wiem, dlaczego nie domagaliśmy się aktywniej, dłużej chociażby przykrycia tego samolotu. Ponadto jeżeli po pół roku polscy archeolodzy znajdują na miejscu katastrofy ludzkie szczątki i tysiące części samolotu, to należy zadać co najmniej dwa fundamentalne pytania: w jaki sposób Rosja zamierza zbudować swoją wiarygodność w tym śledztwie? Ponieważ wszystko, co robiła do tej pory, wskazuje na, że wiarygodna nie jest. Drugie pytanie brzmi nieco smutniej, gdyż chodzi o komentarz do sprawy tych, którym powinniśmy ufać w stu procentach, czyli naszym władzom. Ludzi, którzy uspokajali nas, że wszystko jest w porządku, że wszystko jest zebrane i jest pod jak najlepszą ochroną. Do dziś, niestety, nie słyszę słów reakcji polskich władz dotyczących tych problematycznych kwestii. Niemal całkowite przekazanie śledztwa przez nasz rząd stronie rosyjskiej sprawia, iż jestem upoważniony do zadawania tych wszystkich pytań. Kwestie żarówek czy wraku to nie są sprawy normalne. Proszę mi wierzyć, że ci, którzy oglądali ten film w Holandii, również tak uważają.

Przejdźmy do symbolicznej warstwy filmu. Czy nie bał się Pan zastosować tak czytelnych nawiązań do zdrady narodowej, jakim jest choćby obraz Matejki „Rejtan” w zestawieniu ze zdjęciami polskich polityków w towarzystwie rosyjskich władców?
– Należy przede wszystkim zwrócić uwagę, że w moim filmie perspektywa Rejtana, czyli to, jak całą scenę widać jego oczyma, interesuje mnie w niewielkim stopniu. Bardziej interesująca jest perspektywa balkonu. To jest miejsce, z którego widać wszystko. Na tym balkonie siedzi ambasador rosyjski. I ta perspektywa z punktu widzenia tego, co chciałem opowiedzieć, jest najważniejsza. Bo właśnie ona jest w stanie odsłonić i w pełni ukazać spór, który się toczy w Polsce. I przedstawić może nie tyle to, na czym on polega, ale czym może skutkować. Ten balkon, ta perspektywa jest też potrzebna nam, Polakom, abyśmy rozumieli, w jakich czasach żyjemy, w jakich realiach, co wpływa na pozycję, w której znajduje się Polska. Mam tu na myśli nasz prestiż, stabilność, bezpieczeństwo czy to, kto się z nami liczy. Spójrzmy na nasz kraj z perspektywy, którą proponuję widzowi, czyli pewnej definicji ścierania się interesów imperiów na obszarze Eurazji, a którą w moim filmie przytacza profesor Andrzej Nowak. Jeżeli uzmysłowimy sobie, że w ostatnich latach skończyła się rewolucja tulipanów w Kirgistanie, nastąpił bezpardonowy atak na rewolucję róż w Gruzji, zakończyła się „pomarańczowa rewolucja”, kończy się budowa Nord Streamu, który Polska przez szereg lat kontestowała i uznawała za jeden z najgorszych projektów europejskich, który eliminuje Europę Środkową z podmiotowego traktowania, to mamy obraz bardzo pesymistyczny. I tu, choć pytanie to nie pada w filmie, nasuwa się samo – co będzie dalej? Sytuacja, która powstaje obecnie w naszym regionie, a której jednym z elementów jest śmierć Lecha Kaczyńskiego, nie nastraja pozytywnie. Kiedy obserwuje się pewne rzeczy, które rozgrywają się wokół Polski, zwłaszcza u naszych wschodnich sąsiadów, zrozumiałe jest to, że możemy być pełni obaw.

Film ukazuje, że kłamstwo katyńskie było fundamentem władzy komunistycznej w Polsce w latach 1945-1989. Podwaliną jakiego zjawiska może się stać kłamstwo smoleńskie?
– Jeżeli mówimy o samej tragedii smoleńskiej, to miałem nadzieję, jeśli w ogóle w takiej szczególnej i tragicznej sytuacji można mówić w ten sposób, że stanie się ona fundamentem jednoczącym Polaków. Jako Polak mam ogromną potrzebę, abyśmy zrozumieli, przed jaką tragedią stoimy, i żebyśmy się nie dzielili. Już dziś, niestety, wygląda na to, że tak nie będzie. Ta sprawa będzie nas dzieliła przez lata, jeśli nie przez dziesiątki lat. A to, niestety, skutkuje na zewnątrz. To nas osłabia jako kraj. To jest konkluzja, która na dziś jest najbardziej czytelna. Rodzą się kolejne pytania. Czy będziemy umieli zareagować, jeśli prawda o tej tragedii okaże się trudniejsza, niż się do tej pory mówi? Czy jako Naród będziemy mogli liczyć na czytelne sygnały z góry? Jak dotąd, moim zdaniem, tych sygnałów brakuje. Sygnałów autentycznego przejęcia się sprawami Polaków. To też jest dla mnie rzecz kompletnie niezrozumiała. I jako obywatel oceniam to bardzo źle.

Dziękuję za rozmowę.

Nasz Dziennik


Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

„List z Polski” (Brief uit Polen)


29 Październik 2010 o godzinie 22:24

W holenderskiej telewizji publicznej wyemitowano niedawno film dokumentalny o katastrofie smoleńskiej. Stał się on prawdziwą sensacją wśród wielu polskich internautów. Dokument, którego z pewnością nie wyemitowałaby żadna polska telewizja. To co widzimy poniżej dla wielu może się wydać oczywiste ale zarazem szokujące.

brzytwakwietniowa.wordpress.com

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Cud, miłość, czarna msza


28-10-2010

Powinna powstać komisja badająca mord w Łodzi i jego zaplecze, a jednym z pól poddanych badaniu powinna stać się sprawa udziału psychologów i psychoterapeutów w tworzeniu narzędzi dla zbudowanego przez Tuska przemysłu nienawiści.

Twórcą, organizatorem i beneficjentem kampanii nienawiści przeciw prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i Jarosławowi Kaczyńskiemu oraz Prawu i Sprawiedliwości był i pozostaje Donald Tusk. Bez jego inicjatywy i wspomagania kampania ta nie mogłaby zdominować polskiego życia politycznego, tak jak bez wyznaczenia przez Tuska ludzi nieuczciwych na kierownicze stanowiska w państwie nie byłoby afery hazardowej. Tak samo Palikot, Niesiołowski czy Kutz i im podobne osobistości publiczne oraz dziennikarze nie mogliby szczuć ludzi zdezorientowanych lub podłych do nienawiści wobec Kościoła, PiS i „Solidarności”, wobec polskości niezarażonej sowietyzmem.

Tusk jest człowiekiem o tak niskiej kulturze ogólnej, że gdy pozwoli sobie na wypowiedź spontaniczną, łatwo ujawnia osobowość autorytarną (ubliżanie krzyżowi to wesoła zabawa w Hyde Park, plan kastracji pedofilów, groźby działania
„na granicy prawa”, „będzie siedział na 100 proc.”). Choć nauczył się zasłaniania tych kompromitujących cech wyuczonym „językiem miłości”, to pozostaje uzależniony od posługiwania się doradcami. Nie stać go na wystąpienie bez opracowania przez „sztab” odpowiedniego opakowania w formule PR i dlatego milczał po mordzie łódzkim przez kilka długich godzin.

Gdy w końcu zapamiętał, co ma wydukać na konferencji prasowej, stać go było tylko na zimne słowa o współczuciu rodzinie
zamordowanego oraz „jego współpracownikom i środowisku politycznemu”. Nazwa „Prawo i Sprawiedliwość” i nazwisko „Jarosław Kaczyński” nie przeszła protektorowi Palikota przez zaciśnięte usta. Nazwisko Kaczyńskiego ukrył, ale faryzejsko wzywając do „złagodzenia języka”, natychmiast oskarżył tych, w których zamach był wymierzony, o rozpętywanie „piekła negatywnych emocji”, nazywając ich politykami „ziejącymi nienawiścią”.

Autorytaryzm Tuska powoduje, że nienawiść jest dla niego naturalną potrzebą. Jako człowiek słaby, zbyt tchórzliwy, żeby się do swoich instynktów przyznać, wziąć za nie odpowiedzialność i podjąć z nimi walkę, używa polityki do realizacji swojej potrzeby nienawiści pod pretekstem walki ze złem, uzdrawiania państwa, eliminacji „kaczyzmu”. Jako młody człowiek przyłożył rękę do mordu na rządzie Jana Olszewskiego i nigdy za to nie przeprosił; przeciwnie, zawsze chlubił się własną hańbą, jak choćby podczas kampanii 2005 r. Jako człowiek dojrzały coraz głębiej pogrąża się w odmętach wojny i pogardy dla własnego narodu.

Mam jednak poczucie, że współodpowiedzialność za przeobrażenie się „machera z zaplecza” w „dotknięte geniuszem” bożyszcze, ponoszą współpracujący z nim psycholodzy i psychoanalitycy, wspomagani przez stada „cyngli” z dominujących mediów. Bez nich, bez ich pomocy w zastosowaniu
profesjonalnych narzędzi dostarczających odpowiednich metod dla przedstawiania wojny i pogardy, jako innego wyrazu miłości i zaufania, nie dałby sobie rady.

Tusk nauczył się języka insynuacji totalnej. Produkcji nienawiści podporządkował nawet konstrukcję partii. Swoje marszałkowanie  Stefan Niesiołowski zawdzięcza tylko temu mechanizmowi. Ale główne role odgrywają frontman Janusz Palikot i działający na zapleczu Jacek Santorski, ostatnio rządowy opiekun części rodzin, które straciły bliskich w katastrofie pod Smoleńskiem. Palikot do zbrodni wzywa wprost, a Santorski manipuluje wyobraźnią – w takiej „narracji miłości” porównanie „pielgrzymki” pod wodzą Anny Komorowskiej i złożenia wieńca przed Pałacem Prezydenckim przez Jarosława Kaczyńskiego opisuje się następująco: „Nabożeństwo miłości tam i nabożeństwo nienawiści tutaj w Warszawie”.

Palikot i Santorski nazywający siebie wyznawcami „nabożeństwa miłości” są specjalistami od obrzędów zbliżonych raczej do „czarnych mszy”. Ich niemiecki mistrz, psychoanalityk Bert Hellinger, wiązany z postnazizmem i KGB, nauczał: „Naród Żydowski dopiero wtedy znajdzie pokój w sobie, ze swoimi arabskimi sąsiadami i ze światem, jeśli każdy, bez wyjątku każdy Żyd, odmówi pacierz za Hitlera”.

Kaznodziejstwo Santorskiego jest równie prymitywne: ”Ludzie potrzebują lidera. A na poziomie atawistycznym lider to ktoś, kto ma przewagę i dystans w hierarchii (…) choć Polak walczy o wolność, to lepiej funkcjonuje w układach z silnym, stanowczym liderem”. Po takiej obróbce prosta wyznawczyni może połączyć się z wodzem w definicji spitej z jego ust podczas wygłaszanego exposé: „A przecież nie chodzi o czyste sumienie, jak mówi Bert Hellinger, jeden z największych filozofów i terapeutów naszych czasów, ale o połączenie świadomego i nieświadomego działania sumienia na wyższej płaszczyźnie, na płaszczyźnie duszy. Przekonał mnie Donald Tusk jasnymi i klarownymi intencjami głoszonymi z poziomu miłości – takiego poziomu świadomości, na którym wszyscy  doświadczamy objawień i uniesień. Życzę mu, żeby wytrwał na tym poziomie wibracji, gdzie panuje spokój, mądrość, celowe i sensowne działanie, akceptacja i przebaczenie, pokora i stały inspirujący optymizm. Dołącz się do tych życzeń, utworzymy razem potężną siłę zasilającej energii, która popłynie z naszych serc dla  jego działań, dla współpracy i współdziałania miedzy podziałami, dla dobra nas wszystkich. Niech się stanie cud”.

Powinna powstać komisja badająca mord w Łodzi i jego zaplecze, a jednym z pól poddanych badaniu powinna stać się sprawa udziału psychologów i psychoterapeutów w tworzeniu narzędzi dla zbudowanego przez Tuska przemysłu nienawiści.

Krzysztof Wyszkowski

Gazeta Polska

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Lincz


26-10-2010

W Polsce od kilku miesięcy odbywa się regularny lincz. W jakiejś mierze przypomina on te organizowane przez Ku-Klux-Klan w USA, kiedy grupa wściekłych z nienawiści masakrowała osobę innej rasy. Dzisiaj Ku-Klux-Klan panuje w mediach, a osobnikami innej rasy są ludzie, którzy tym mediom nie odpowiadają: „pisiory” i „mohery”.

Podstawą machiny nienawiści jest ogromna przewaga w środkach narracji i możliwość zdegradowania ofiary do poziomu, w którym odmawia się jej cech ludzkich.

Ryszard C., wchodząc do siedziby łódzkiego PiS, wiedział, że musi zabić. Czuł, że trzeba wyeliminować ludzi, których wszyscy uważają za bydło, watahy do dorżnięcia, za dinozaury, które i tak muszą wyginąć, za faszystów organizujących w Polsce kolejny rok 1933 na wzór niemieckiego.

Ryszard C. słyszał wprawdzie o innych mediach broniących podludzi z PiS. Słyszał, że te media kłamią i manipulują, są PiS-owskie, więc też reprezentują podludzi. Wiedział o nich wszystko z TVN i „Gazety Wyborczej”. Nie musiał ich słuchać i czytać, bo skoro kłamią i manipulują, to on chce znać prawdę. Prawda zaś o podludziach sączyła się z większości mediów. Miał poczucie udziału w wielkiej społeczności, która musi „wyrwać chwast”, rozdeptać te pluskwy z „Gazety Polskiej” i PiS.

Nikt wcześniej nie odważył się zrobić z nimi porządku, a on miał broń, determinację i wiarę, że ratuje ludzkość od zła, nietolerancji i nienawiści. Bo ludzie, którzy jak on uwierzyli w polityczną miłość, mogą nienawidzić wrogów miłości. I znienawidził ich. Kiedy zabije ich wszystkich, nie będą już kompromitować Polski.

Mamy rację, bo jest nas więcej

Lincz nigdy nie jest czynem samotnego szaleńca. Tworzy się atmosferę udziału w grupie, większości przytłaczającej ofiarę. Nie ma atmosfery linczu, gdy ludzie dysponują takimi samymi siłami. Ofiary muszą być izolowane, musi być ich zdecydowanie mniej. Jest 70 proc. zdrowych moralnie i najwyżej 30 proc. skrzywionych. Tych skrzywionych jest na tyle mało, że nie mogą mieć racji. Skąd wiadomo, których jest więcej, a których mniej? Wiadomo to z sondaży, ale najważniejsza jest narracja. W narracji muszą dominować głosy katów, a jeżeli ofiary dopuszcza się do głosu, to po to, żeby pokazać ich małość i słabość.

Politycy mający w Polsce wpływ na media nie zauważyli, że w ostatnich tygodniach dokonują w nich bardzo niebezpiecznej zmiany. Zwolennicy prawicy zawsze byli w mniejszości, ale kontrolując część mediów publicznych, mogli odpowiadać na oczywiste kłamstwa, ujawniać manipulacje. Ta słaba równowaga została właśnie zniszczona. Przy aplauzie „Gazety Wyborczej” i TVN, ale przede wszystkim obozu władzy i SLD doprowadzono do usunięcia niemal wszystkich dziennikarzy, którzy mieli odwagę mówić inaczej niż medialna banda. Przy bardzo ostrej wzajemnej wymianie ciosów słyszalny zaczął być tylko głos dziennikarskiego Ku-Klux-Klanu. W rezultacie widz odbierał jedną narrację. Ta narracja przekonywała go, że ofiary są gorszego gatunku i, co często powtarzano: warte usunięcia z życia publicznego. Ilu jeszcze Ryszardów C. w to uwierzyło? Ilu nosi ten zamysł?

Wyrwać chwast

Jednym z trzech najistotniejszych mechanizmów linczu jest degradacja ofiary: musi zostać pozbawiona cech ludzkich. W zacięciu propagandowym obozu władzy używano całego bloku argumentów pokazujących „młodym, wykształconym, z dużych miast” niższą jakość przeciwnika: starzy, niewykształceni, chorzy psychicznie, ze wsi, źle ubrani, nienowocześni, nietolerancyjni, nieinteligentni, nierozumiejący świata. Mieli też złe intencje: faszyści, antysemici, żądni odwetu itd.

Przy okazji bardzo mocno napiętnowano całe grupy społeczne niemające nic wspólnego z polityką. Rosła pogarda dla osób starszych, mieszkańców wsi i strach przed osobami chorymi psychicznie.

Zwolennicy PiS w przekazie medialnym nie posiadali ani jednej cechy, która czyniłaby ich sympatycznymi, ludzkimi. Obóz władzy ma rodziny, zainteresowania, hobby. Opozycja krzyczy i nienawidzi. Opozycja przeszkadza. Nie daje uchwalać ustaw, nie pozwala reformować kraju, nie chce wyprowadzać Polski z kryzysu. Państwo jest zagrożone. Ludzie chcą spokoju, a „pisiory” się awanturują. Opozycja utrudnia nawet chodzenie po Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Cały świat się śmieje, gdy oni się modlą. Autorytety ich potępiają, ludzie rozumni nie akceptują, nawet biskupi nie chcą mieć z nimi nic wspólnego. Ich religia to sekta – bardzo niebezpieczna, a jak niebezpieczna – to trzeba się przed nią bronić. Ryszard C. obronę dobrze przygotował.

Widział te straszne postacie w telewizji, widział ich okropny wyraz twarzy złapany przez kamerę w najgorszym ujęciu. Słyszał na własne uszy kompromitujące Polskę wypowiedzi wybrane przez specjalistów z TVN24 i TVP Info. Czuł, jak wzbierała w nim złość, aż przerodziła się w zimną nienawiść.

„Jest krzyż, jest impreza” – zachęcała „Gazeta Wyborcza”. Ryszard C. widział, czuł to, brał w tym udział. Większość, grupa, społeczność akceptuje wyśmiewanie podludzi. Prawdziwi ludzie podchodzili pod krzyż, szydzili z modlących się, popychali ich, przewracali staruszki, kopali „moherów”. Policja nic do tego nie miała. Policja pilnowała jedynie, by modlący się podludzie nie zrobili komuś krzywdy. Ile razy Ryszard C. słyszał zapewnienia rzecznika policji, że pod krzyżem nic strasznego się nie dzieje? Wiedział już, że to nic złego. Obrońców krzyża bez sądu zamykano do psychiatryka – słusznie, przecież to wariaci, każdy to widzi. On by ich wszystkich tam zamknął. Jest częścią tego społeczeństwa obywatelskiego, które przeciwstawia się fanatyzmowi, broni prawa, ratuje Polskę. Z krzyża można się pośmiać, a najbardziej z jego obrońców. Tylko śmiać się nie można w kółko, sprawa musi zostać załatwiona. Znany i szanowany biskup apeluje, by wysłać komandosów. Z terrorystami trzeba zrobić porządek. Inny powszechnie szanowany publicysta chce zastosowania środków administracyjnych.

Co będzie, kiedy noc się skończy

Ku-Klux-Klan działa w nocy, kiedy ma przewagę i zasłonę z kapturów. Co będzie, kiedy noc się skończy, ludzie zdejmą kaptury, ofiary pojawią się w większej grupie? Taką obawę żywiło wielu polskich dziennikarzy i polityków. Kiedyś Kaczyński znowu może wygrać, wyjdzie na światło dzienne skala tego, co zrobiono w sprawie Smoleńska. Przyjdzie im ponieść jeszcze większy wstyd i upokorzenie niż to, czego doznali po 10 kwietnia.

Polacy mieli do mediów pretensję o zakłamywanie wizerunku Lecha Kaczyńskiego. Okazało się, że archiwa telewizyjne zawierają zdjęcia sympatycznego człowieka, który nie miał nic wspólnego z tym potworem, którym epatowano przez cztery lata. Ktoś to przecież musiał zmanipulować, ktoś miliony ludzi oszukiwał. Gniew obrócił się przeciwko mediom, ale nie na długo. Szybko wyciągnięto stare zdjęcia i stare metody. Ludzie znowu zaczęli im wierzyć, ale wiara już jest nadwątlona.

Tym razem kompromitacja może być ostateczna. Celebryci staną się społecznymi banitami, autorytety znikną i będą przykładem podłości.

Trzeba więc działać. „Jeszcze może w tym roku ktoś załatwi Kaczyńskiego”, „ustrzeli go i wypruje”. Ryszard C. czuł, że to nagłe wezwanie jest skierowane do niego. Ma nóż i pistolet – może strzelać, może nawet rozpruć nożem.

Tylko jak się dostać do Kaczyńskiego? Słyszał, że zostało mało czasu. W Warszawie go nie dopadł: „Za duża ochrona
, za mała broń”. Może w Łodzi? Ale ile można czekać? Z mediów słychać, że czasu coraz mniej. Wie, gdzie należy uderzyć, jest jedna siedziba pełna wrogów. Rozdepcze ich, ma kilkadziesiąt naboi, po kulce dla każdego. Wybije ich wszystkich i będzie jakby załatwił samego szefa. Czuł w sobie siłę milionów wdzięcznych mu za to, że zrobi porządek, czuł uniesienie obywatela ratującego kraj. Czuł też straszną nienawiść.

Tomasz Sakiewicz

Gazeta Polska

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized