Tag Archives: śledztwo

Kilka refleksji na temat artykułu „Walka na mity, walka na śmierć”


Kilka zdań na temat artykułu Pana Redaktora Pawła Lisickiego:

Szanowny Panie Redaktorze

Pisze Pan [w artykule „Walka na mity, walka na śmierć„]:

Teorie spiskowe mają dwie zalety. Po pierwsze, pozwalają ludziom, którzy w nie wierzą, zracjonalizować śmierć i jej grozę. Przestaje być ona czymś nieodgadnionym, brutalną raną zadaną nie wiadomo po co i przez kogo. Staje się dziełem człowieka i to człowieka złego.

W pewnym sensie ma Pan rację, ale być może jest właśnie dokładnie na odwrót, że to brak racjonalnego wytłumaczenia Tej Śmierci i Tej Tragedii jest naturalną przyczyną powstawania różnych teorii (niekoniecznie spiskowych).

Od samego początku jesteśmy karmieni kłamstwem smoleńskim. Trwa to zresztą do dnia dzisiejszego. Trudno oczekiwać, że w takiej sytuacji wiele osób nie zacznie zadawać pytania lub próbować też samemu udzielić na nie odpowiedzi. Jest  to czymś bardziej niż naturalnym.

Informację o włączonym niemal do ostatniej chwili autopilocie pominięto, prezentując w środę raport z badań Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK). Do polskich mediów dopiero dotarła, gdy dziennikarze zapoznali się z materiałami MAK.

Niejasne decyzje załogi prezydenckiego tupolewa

Gdy samolot był na wysokości 120 m, która była w tej sytuacji wysokością decyzyjną, a pilot zdecydowałby o lądowaniu, powinien wyłączyć autopilota i przejść na sterowanie ręczne – tłumaczy płk Piotr Łukaszewicz, były szef oddziału szkolenia lotniczego Dowództwa Sił Powietrznych. Autopilot został jednak wyłączony dopiero ok. pięciu sekund przez uderzeniem skrzydłem w drzewo. – Może to świadczyć o tym, że załoga nie miała świadomości i rozeznania, na jakiej wysokości znajduje się samolot – ocenia płk Łukaszewicz.

Uważa, że wyłączenie autopilota pięć sekund przed uderzeniem w drzewo wskazuje na to, iż dopiero wtedy załoga zorientowała się, jak blisko ziemi jest samolot i podjęła działania, by nie dopuścić do zderzenia. – Myślę, że wtedy próbowali przejść na wznoszenie i zwiększyli obroty silnika, ale było za późno – mówi pułkownik.

Niejasne decyzje załogi prezydenckiego tupolewa

Zgodnie z raportem Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego w sprawie tragedii pod Smoleńskiem:

Raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego w sprawie tragedii pod Smoleńskiem

Grupa 8: Wyjście na ostatnią prostą i schodzenie do lądowania. 2. „Pierwsze ostrzeżenie systemu TAWS typu PULL UP (w górę) nastąpiło 18 sekund przed zderzeniem z przeszkodą, inicjującym zniszczenie konstrukcji samolotu. Przed tym momentem dwa razy ogłaszany był komunikat TERRAIN AHEAD.

Dlatego bardzo ważna jest w tym przypadku opinia pilotów i ekspertów:

Według pilotów latających na tupolewach, informacja ta jest o tyle dziwna, że żaden z doświadczonych lotników – a z takich składała się przecież załoga prezydenckiego samolotu – nie pozwoliłby na to, by autopilot był włączony blisko ziemi. Na autopilocie schodzi się wyłącznie do tzw. wysokości decyzji, na której pilot ocenia, czy w ogóle może wylądować.

Dlatego, moim zdaniem, najprawdopodobniej załoga miała włączony autopilot w tzw. ścieżce schodzenia. Z kolei ona powinna być trzymana na stałej prędkości. Jednak tej stałej prędkości oni nie trzymali, ponieważ dość szybko zbliżali się do ziemi. Może więc warto by było postawić pytanie, czy ten autopilot był w pełni sprawny? Z tego, co podaje MAK, wynika, że piloci Tu-154 odłączyli go dość późno. MAK podaje, że na 18 sekund przed zderzeniem z drzewem piloci otrzymali komendę „pull up – ciągnij do góry”. To w tym momencie powinni wyłączyć autopilota. Zagadką dla mnie pozostaje to, dlaczego czekali jeszcze 13 sekund? Powinni odłączyć autopilota zaraz po uzyskaniu tej komendy – mówi pilot.

Co się stało z autopilotem?

Mamy przy tym następujące fakty:

Pilot otrzymuje ostrzeżenie systemu TAWS typu PULL UP (w górę) 18 sekund przed zderzeniem z  przeszkodą, inicjującym zniszczenie konstrukcji samolotu.

Pilot podejmuje reakcje dopiero po 13 sekundach.

Pilot ma włączony autopilot

Reakcja pilota –  analogicznie jak wyżej.

Mało tego, wtedy pilot miał zwiększyć prędkość zniżania dwukrotnie – do 8 m/s. [Według ekspertów „Kommiersanta”]

Niejasne decyzje załogi prezydenckiego tupolewa

Jest to zgodne z wieloma analizami:

Jakie były rzeczywiste przyczyny katastrofy Tu-154M w Smolensku

Na tropach przyczyn katastrofy w Smolensku

Dlatego też,  mówienie o czymś, co uzasadniałoby takie „szaleńcze” wręcz postępowanie całej załogi samolotu prezydenckiego Tu-154M nie tylko, że nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia ale wzbudza zaniepokojenie wśród społeczeństwa  wściekłość pilotów i ekspertów.

„Niepokoi mnie ciągle powtarzana teza, że nie było żadnej awarii. Ci sami ludzie, którzy oceniają stan prezydenckiego samolotu, jednocześnie nadzorują zakład naprawczy tupolewów. To daje do myślenia – konkludują lotnicy. Ich zdaniem, załoga miała pełną świadomość, na jakiej wysokości się znajduje. Działały bowiem wysokościomierze baryczne.

Autopilot nie steruje ciągiem silników. Utrzymuje on tylko parametry lotne. Bada, czy maszyna znajduje się na trasie – dane te lotnik odczytuje z pulpitu maszyny. Lotnicy zastrzegają też, że nie włącza się autopilota przy słabej widoczności. Eksperci lotnictwa krytykują też ciągłe doniesienia mediów, które lansują tezę o skrajnej nieodpowiedzialności polskiej załogi Tu-154M, decydującej się na lądowanie mimo niekorzystnych warunków atmosferycznych.

Co się stało z autopilotem?

Wcześniej przedstawiona była hipoteza pilotów o utracie sterowności samolotu. Ta dzisiejsza hipoteza nie tylko, iż nie jest z nią sprzeczna ale jest oparta na materiałach udostępnionych przez MAK.

Jest to również zgodne z zapisami rozmów pilotów w zapisanych w czarnych skrzynkach:

Ostatnie krzyki pilotów: “Jezu, Jezu!”

Hipoteza ta wyjaśnia i racjonalnie wyjaśnia te wszystkie „niejasne decyzje załogi prezydenckiego samolotu”.

Z całą pewnością, to nie polscy „szaleńczy piloci kamikadze” w akcie pełnym męstwa i niesamowitej odwagi, podchodząc do celu lotem nurkującym i to z prędkością 8 m/s próbowali dopuścić się ataku terrorystycznego na tajny, podziemny obiekt wojskowy Rosji znajdujący się tuż obok lotniska w Smoleńsku.

Można w tym miejscu zasadnie stwierdzić, że to awaria lub zakłócenie pracy autopilota (a być może też innych systemów) jest w tym momencie jedną z najbardziej prawdopodobnych przyczyn katastrofy, która miała miejsce w dniu 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem.

Pozdrawiam,

Admin

Za wikipedia.org Autopilot

Ze względu na bezpieczeństwo pasażerów i pilota jego konstrukcja musi być bardziej niezawodna od innych typów autopilotów.

Autopilot porównuje zmienne wejściowe otrzymane od pilota lub układu nawigacyjnego z wartościami rzeczywistymi (uchyb) i na tej podstawie wytwarza sygnał sterujący zapewniający odpowiednią stabilizację lub manewrowanie statkiem powietrznym. Generowanie uchybu odbywa się dla wybranego rodzaju regulacji, najczęściej typu PD lub PID ze stałymi współczynnikami wzmocnienia. Ze względu na zmieniające się warunki lotu (zmiana masy aerodyny, zjawiska związane ze zmianą wysokości lotu np. gęstość powietrza) konieczne jest stosowanie układu adaptacyjnego formułującego optymalne współczynniki wzmocnienia (najczęściej będące funkcją wysokości i prędkości lotu) dla bieżących stanów lotu.

W skład autopilota wchodzą:

1 komentarz

Filed under Uncategorized

Będą nowe ekspertyzy amatorskiego filmu po katastrofie


Prokuratura wojskowa nie rezygnuje z analizy słynnego amatorskiego filmu z pierwszych minut po katastrofie pod Smoleńskiem, który trafił do internetu. Chodzi o zarejestrowane sekwencje z miejsca tragedii, na których słychać odgłosy wystrzałów oraz głosy po rosyjsku i po polsku.

Na początek, jak powiedział reporterowi RMF FM Mariuszowi Piekarskiemu, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa, śledczy zamierają wystąpić z dodatkowymi pytaniami do tych samych ekspertów, którzy przygotowywali ostatnią opinię. Biegli stwierdzili wówczas, że nic nie da się wykluczyć; że nie są nawet pewni, że odgłosy słyszane w tle to strzały.

Opinia jest niejasna, sprzeczna, niepełna. Prokuratorzy wystąpią do biegłych, by ją uzupełnili” – wyjaśnia i dodaje: „Jeżeli nadal będą wątpliwości, powołają innych biegłych, którzy być może zastosują inne metody odszumiania ścieżki dźwiękowej z filmu.

Pułkownik Zbigniew Rzepa nie wyklucza, że jeśli polscy eksperci nie poradzą sobie z analizą internetowego filmu, prokuratorzy mogą zwrócić się z pomocą do służb sojuszniczych – na przykład o analizę fonoskopijną wykonaną przez NATO. To jednak ostateczność, do której płk Rzepa podchodzi bardzo sceptycznie: „Lepiej zostańmy przy Polsce, chyba że twierdzimy, że jesteśmy tak kiepscy, że nie mamy specjalistów.

Analiza filmu z internetu jest o tyle ważna, bo pozwoliłaby wykluczyć te najbardziej radykalne spiskowe teorie. Dodajmy, że akurat w tym wypadku do niczego nie jest nam potrzebna pomoc prawna Rosji.

Mariusz Piekarski
RMF FM

2 Komentarze

Filed under Uncategorized

ABW: Nie mamy laptopa Aleksandra Szczygły


Laptop Aleksandra Szczygły – jak powiedział w Kontrwywiadzie RMF FM Witold Waszczykowski, powinien być w jego warszawskim mieszkaniu na Ursynowie. Ale zniknął. Pojawiły się doniesienie, że mieszkanie zostało przeszukane przez funkcjonariuszy ABW. Agencja jednak zaprzecza i podkreśla, że laptopa Aleksandra Szczygły nie ma.

Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego w komunikacie przesłanym reporterowi RMF FM Mariuszowi Piekarskiemu zastrzega, że jedynie zabezpieczała próbki DNA od rodzin ofiar. W tym celu w dzień po katastrofie funkcjonariusze pojawili się w domu siostry ministra Szczygły koło Olsztyna. Pojawia się jednak pytanie: po co, skoro – jak podano w komunikacie – próbki DNA pobrano od bliskich Aleksandra Szczygły przed wylotem do Moskwy w warszawskim hotelu.

Minister Witold Waszczykowski przyznaje, że dzień przed feralnym lotem Szczygło był u rodziny na Mazurach, jednak – jak zaznaczył – nie zabrał ze sobą laptopa. Miał zostać w warszawskim mieszkaniu na Ursynowie. A tam – jak kategorycznie twierdzi ABW – funkcjonariusze nie wchodzili.

W poszukiwanym laptopie Aleksandra Szczygły nie było żadnych tajnych materiałów. Były za to ważne dokumenty z punktu widzenia Biura Bezpieczeństwa Narodowego, m.in. przygotowywane nowe raporty o Marynarce Wojennej, o zwrocie Ukrainy w stronę Moskwy oraz analiza rozgrywania sprawy katyńskiej w mediach i w polityce. Wnioski z tych raportów miały trafić tylko do kilku osób – do prezydenta i jego najbliższych współpracowników.

Mariusz Piekarski
RMF FM

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Jak Tusk oddał śledztwo Putinowi


Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski, 28-04-2010

„Nie bardzo wiadomo, co nowego mieliby wprowadzić zagraniczni eksperci do zrozumienia przyczyn katastrofy” – tak rzecznik rządu PO–PSL skomentował pomysł powołania międzynarodowej komisji śledczej ds. katastrofy pod Smoleńskiem. Słowa te najlepiej oddają stosunek Donalda Tuska do zdarzeń, w wyniku których śmierć poniósł polski prezydent, najwyżsi dowódcy sił zbrojnych i wielu ważnych urzędników państwowych.

Polscy prokuratorzy prowadzący dochodzenie w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem zgodnie z prawdą twierdzą, że ewentualne upublicznienie dowodów zależy od zgody „gospodarza” śledztwa, czyli Rosji. Płk Ireneusz Szeląg, rzecznik prokuratury wojskowej, powiedział na konferencji prasowej: „Mimo że braliśmy udział w czynnościach procesowych w Smoleńsku, to stanowią one dowody w postępowaniu karnym prowadzonym przez stronę rosyjską i bez jej zgody nie możemy upubliczniać treści dowodów”. Także prokurator generalny Andrzej Seremet przypomniał, że „gospodarzem” śledztwa jest rosyjska prokuratura i to w jej dyspozycji są wszelkie dowody rzeczowe. Jeszcze wcześniej Krzysztof Parulski, naczelny prokurator wojskowy, przyznał w rozmowie z „Super Expressem”, że „główne śledztwo prowadzi prokuratura rosyjska. Niezależne postępowanie Prokuratury Wojskowej w Warszawie jest uwarunkowane przez śledztwo rosyjskie. Choć i nasze wnioski zostaną uwzględnione”.

Niemoc polskich prokuratorów, którzy robią dobrą minę do złej gry, chociaż zdani są na łaskę i niełaskę Rosjan, to wynik działania, a raczej braku działania polskiego rządu. Wbrew forsowanym przez mainstreamowe media opiniom, Federacja Rosyjska wcale nie musiała bowiem być „gospodarzem” śledztwa i wyłącznym dysponentem dowodów rzeczowych.

Zaskakująca bierność rządu

Wkrótce po katastrofie na miejscu zdarzenia pojawiła się rosyjska straż pożarna, milicja i służby specjalne (FSB). Strażacy dogaszali płonące części samolotu, a milicjanci i agenci zabezpieczali teren. Ciała, rzeczy osobiste ofiar i rejestratory lotu przewieziono do Moskwy. Rosjanie – wykorzystując próżnię prawną (tzw. konwencja chicagowska dotyczy lotnictwa cywilnego, a nie wojskowego) – zastosowali się do własnych przepisów wewnętrznych, co trudno zresztą mieć im za złe.

Dr Anna Konert, specjalistka od prawa lotniczego, która w wywiadzie dla „GP” (str. 10) szerzej uzasadniła wątpliwą użyteczność konwencji chicagowskiej w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem, zwróciła uwagę, że w wyniku porozumienia szefów rządów Polski i Rosji (nawet ustnego) istniała możliwość odstąpienia od wewnętrznego prawa lotniczego Federacji Rosyjskiej i przeprowadzenia śledztwa przez polskich ekspertów na bardziej równoprawnych regułach. Można było np. w ramach szybkiego consensusu oprzeć dochodzenie na zasadach zapisanych w konwencji z Chicago; Polacy mieliby wtedy pełny dostęp do świadków, szczątków samolotu, rejestratorów lotu, wreszcie – zgodnie z załącznikiem nr 13 do konwencji – Rosjanie musieliby zaczekać z wydobyciem czarnych skrzynek do momentu przybycia polskich specjalistów (oczywiście na prośbę rządu Tuska, której nie było).

O tym, że takie sytuacje zdarzają się w praktyce, świadczą chociażby dwa wypadki samolotowe z ubiegłego roku. Najpierw – 30 sierpnia – podczas pokazów lotniczych w Radomiu (a więc na terenie Polski) rozbił się białoruski myśliwiec Su-27 z dwoma obywatelami tego kraju na pokładzie. Oto fragment depeszy Informacyjnej Agencji Radiowej z 1 września 2009 r.: „Rzecznik MON Robert Rochowicz powiedział, że czarna skrzynka została znaleziona tuż po wypadku. Z rozpoczęciem śledztwa wstrzymano się jednak do czasu przyjazdu ekspertów z Białorusi. Rochowicz wyjaśnił, że miejsce wypadku zostało od razu zabezpieczone, przeprowadzono też pierwsze oględziny. Natomiast do przyjazdu strony białoruskiej czekano z zabraniem odnalezionej czarnej skrzynki”. Jeszcze bardziej zadziwiająca jest informacja podana w depeszy IAR pochodzącej z 23 listopada 2009 r.: Śledztwo prowadziła wspólna polsko-białoruska komisja. Robert Rochowicz powiedział, że wyniki raportu może przedstawić jedynie strona białoruska. Według rzecznika, takie postępowanie wynika z międzynarodowych przepisów obowiązujących Polskę. – Mówią one jasno, że to strona, do której należał samolot, decyduje o tym, w jakim stopniu, kiedy i czy w ogóle udostępnione zostaną opinii publicznej informacje nt. ustaleń komisji – wyjaśniał rzecznik polskiego resortu obrony narodowej”. Słowa Rochowicza, jak i zachowanie polskich władz wobec Białorusinów stanowią więc dokładne przeciwieństwo „procedury” stosowanej w przypadku Rosjan – i to w sytuacji, gdy na terenie Federacji Rosyjskiej zginęli najważniejsi polscy urzędnicy państwowi i dowódcy armii.

Tak nie musiało być

– To skandaliczne postępowanie – ocenia nasz rozmówca, do niedawna związany z wojskiem. I podaje drugi przykład dowodzący niewytłumaczalnej uległości polskiego rządu wobec Kremla: – W październiku 2009 r. kilka kilometrów od lotniska pod Mińskiem rozbił się prywatny rosyjski samolot Hawker BAe 125 produkcji amerykańskiej. To typowa maszyna do lotów biznesowych dla kilkunastu osób. W wypadku zginęło pięciu obywateli Rosji. Natychmiast po katastrofie powołano pod naciskiem Moskwy… międzynarodową komisję śledczą – pisały o tym białoruskie media. W jej skład weszli Rosjanie, Białorusini i osoby z państw, w których produkowano samolot lub ważne jego części. Pytam więc, dlaczego w przypadku katastrofy, w której ginie prezydent RP, powołanie takiej komisji uważane jest za niemożliwe lub zbędne?

Zdaniem naszego rozmówcy, tragedia pod Smoleńskiem jest wydarzeniem takiej rangi, że międzynarodowa komisja powinna zostać powołana następnego dnia. W jej skład powinni wejść Rosjanie (w tym konstruktorzy tupolewa oraz osoby odpowiedzialne za remont maszyny w 2009 r.), Polacy (był to polski samolot rządowy), przedstawiciel NATO, a także Amerykanie z firmy Universal Avionics Systems of Tucson produkującej urządzenie TAWS (Terrain Awareness and Warning System). Do utworzenia komisji wystarczyłaby prośba polskiego rządu. Rzecznik prasowy w Kwaterze Głównej NATO Robert Pszczel poinformował „Gazetę Polską”, iż władze naszego kraju nie zwróciły się z prośbą o uczestnictwo przedstawiciela NATO w dochodzeniu. Nie prosiły w ogóle o jakąkolwiek pomoc w śledztwie związanym z wypadkiem pod Smoleńskiem.

Oczywiście Rosjanie mogliby taką prośbę odrzucić, ale postawiłoby to ich w wyjątkowo złym świetle i doprowadziło do wzmocnienia hipotezy o udziale Rosjan w spowodowaniu śmierci 96 Polaków.

Przypomnijmy, że obecnie śledztwo w sprawie katastrofy prowadzą osobno dwie prokuratury: polska i rosyjska. Wypadek bada także Międzypaństwowa (a nie, jak tłumaczą polskie gazety, „Międzynarodowa”) Komisja Lotnicza pod przewodnictwem Tatiany Anodiny; nie ma ona jednak uprawnień śledczych i wbrew powszechnemu mniemaniu nie została ona powołana po 10 kwietnia 2010 r., lecz istnieje od roku 1991 na podstawie porozumienia między Azerbejdżanem, Armenią, Białorusią, Gruzją, Mołdawią, Ukrainą i krajami Azji Środkowej.

Dodajmy także, że dochodzenie dotyczące zdarzenia pod Smoleńskiem ostro skrytykował Edmund Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych przy Ministerstwie Infrastruktury (która nie została dopuszczona do udziału w śledztwie – piszemy o tym obok). Powiedział on w TVN24, że zmuszano go do współpracy z rosyjskimi prokuratorami, ale rząd nie zapewniał jakiejkolwiek pomocy. – Polska jest tylko „petentem” w śledztwie prowadzonym przez Rosję – ocenił i dodał: – Tak nie musiało być.

Leszek Misiak , Grzegorz Wierzchołowski, M.M.

Źródło: Gazeta Polska
Zdjęcie: premier.gov.pl

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Pytajmy o pomoc w NATO


Z Witoldem Waszczykowskim, wiceszefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, rozmawia Jacek Dytkowski

Przebieg śledztwa w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu przybliża nas do prawdy?
– Mam nadzieję, że kiedyś zbliży, bo jak na razie tylko mnożą się pytania. Dostrzegam również jakiś dziwny spokój i powolność w podejmowanych działaniach. Chyba nawet dotarło to kilka dni temu do premiera Donalda Tuska, ponieważ zdecydowano jednak w ostatnią sobotę i niedzielę włączyć się w pewien sposób w to śledztwo. Szef rządu wysłał ministra obrony narodowej Bogdana Klicha do Moskwy oraz sam zabrał głos w sprawie. Spotkał się także z drugim panem Klichem – Edmundem, szefem Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, i obiecał, że w środę przedstawi jakieś wstępne wyniki działań.

To potwierdza, że ostatnie dwa tygodnie są niezadowalające i sączenie informacji przez prokuratorów nie jest korzystne, a często wprowadza opinię publiczną w błąd. Są pytania, na które można było natychmiast udzielić odpowiedzi. Wszyscy zwracają uwagę na dokładną porę katastrofy, która nie wiadomo dlaczego dopiero po dwóch tygodniach została ujawniona – i okazało się, że była inna niż podawano pierwotnie. Na sugestię o kilku podejściach do lądowania i na wiele innych wątpliwości można było odpowiedzieć w ciągu kilku godzin i nie stwarzać takiej „pożywki” dla spekulacji.

Edmund Klich zarzuca rządowi brak jakiegokolwiek wsparcia w czasie pobytu w Federacji Rosyjskiej…
– Trudno się do tego odnieść. Nie wiemy, jaka była umowa, do czego zobowiązał się rząd i jakich zadań podjął się przewodniczący komisji. Wydaje się rzeczywiście dziwne, że ten wyjazd nie był zorganizowany i nie zapewniono tam tłumaczy. Okazuje się bowiem, że po kilku dniach pobytu w Rosji ujawniają się nawet tego typu drobiazgi i panowie toczą o nie spór. A przecież tak ważne śledztwo powinno być koordynowane.

Moim zdaniem, widać to, co przewidywał śp. prezydent Lech Kaczyński – że oderwanie prokuratury od czynników politycznych jest błędem. Prezydent obawiał się, że może dojść do jakiejś drastycznej, brutalnej zbrodni – oczywiście nikt nie przewidywał tego typu sytuacji – i opinia publiczna będzie wymagała, aby czynniki polityczne sprawowały nadzór nad toczonym śledztwem.

Mamy więc sytuację, że pozostawienie sprawy wyłącznie bezdusznej machinie prokuratorskiej powoduje, iż wprawdzie prokuratorzy zagłębiają się spokojnie w swoje paragrafy i prowadzą postępowanie, ale sączą opinii publicznej bardzo umiarkowane informacje, co jest źle odbierane. Wydaje się zatem, że sobotnio-niedzielne posunięcie premiera, aby niejako wejść w śledztwo, potwierdza, iż decyzja o odseparowaniu prokuratury od Ministerstwa Sprawiedliwości nie była chyba trafna.

Dziś „Nasz Dziennik” ustalił, że Amerykanie po katastrofie swojego samolotu pod Dubrownikiem w 1996 r. sami zabezpieczyli miejsce katastrofy…
– Nie trzeba nawet sięgać daleko i do tak wielkiego państwa jak Stany Zjednoczone. Wystarczy się przyjrzeć, jak wyglądał wypadek białoruskiego myśliwca pod Radomiem w ubiegłym roku. Polacy natychmiast zareagowali prawidłowo i dopuścili śledczych białoruskich, a faktycznie oddali im postępowanie. W obecnym natomiast przypadku uważam, że jeśli mamy taką „odwilż” i sytuację z Rosjanami, to należałoby oczekiwać bardziej otwartej postawy.

Rosjanie nie powinni zawłaszczać śledztwa, ale natychmiast dopuścić stronę polską, a nawet w pewnym momencie przekazać nam to śledztwo. Mamy do czynienia z wypadkiem samolotu Sił Powietrznych Rzeczypospolitej Polskiej, a jego szczątki stanowią tzw. mienie wojskowe. Kurtuazja i dobry ton, które się rodzą w tej chwili w relacjach polsko-rosyjskich, raczej nakazywałyby, aby Rosjanie przekazali to śledztwo stronie polskiej zarówno ze względu na kwestię wojskową, jak i wagę sprawy. Zginął prezydent sąsiedniego kraju i w takim wypadku Polska miałaby absolutne prawo, aby przejąć prowadzone postępowanie. Wymagają tego ranga tej sprawy i status ofiar.

Polska może zwrócić się do NATO o pomoc w śledztwie?
– Naturalnie, że może. Mamy na przykład prawo do limitu liczby godzin używania samolotów transportowych oraz do pewnych konsultacji i współpracy. Polska jako kraj, który poniósł olbrzymią stratę także w wymiarze wojskowym, ma prawo zasięgnąć takiej opinii u natowskich specjalistów. Za pośrednictwem tych państw można na przykład uzyskać monitoring sojuszniczy. Kraje Sojuszu Północnoatlantyckiego posiadają swoją sieć satelitarną i można się z nimi skonsultować, uzyskać jakieś informacje na temat przebiegu tego lotu.

Nie dziwi Pana, że na pogrzeb prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie przybyli dowódcy państw NATO?
– Oczywiście, przede wszystkim dziwi brak samego Andersa Fogha Rasmussena, sekretarza generalnego NATO. Krótko przed tragedią gościliśmy go w naszym kraju. Był witany w Belwederze z honorami przez prezydenta. Jest dla mnie absolutnym zaskoczeniem, że Sojusz nie był w stanie przetransportować swoich urzędników o blisko 1000 km, które mieli do Krakowa. Mam jak najgorsze zdanie o tym, że nawet nie przysłano jednego symbolicznego przedstawiciela.

Dziękuję za rozmowę.

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized