Jakaś niezrozumiała „klątwa” ciąży nad polskimi przywódcami w XX wieku, a poprzez „smoleńską katastrofę” wkroczyła także w wiek XXI. Oczywiście dla chrześcijanina nie istnieją takie pojęcia jak „fatum” czy „klątwa”, ale to wcale nie ułatwia odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak wielu, niemal wszyscy, polscy przywódcy od czasu odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku, nie doczekali końca swej kadencji. Co Opatrzność Boska chce nam przez to powiedzieć? Czy to jakaś kara, czy może wezwanie?
Choć piszę tu o historii, która zaczyna się z chwilą odzyskania po 123 latach, państwowości, to jednak jej początki można by umiejscowić w panowaniu, a raczej niechlubnym jego końcu, ostatniego polskiego monarchy, Stanisława Augusta Poniatowskiego. Wybrany królem Polski w wyniku zamachu stanu i pod osłoną rosyjskich bagnetów, łączył swe stanowisko z zasiadaniem w loży masońskiej (od 1777), i nie był niczym więcej jak marionetką w rękach carycy Katarzyny, a bezpośrednio jej ambasadora w Warszawie, Nikołaja Repnina.
Koniec jego był równie żałosny jak panowanie. W 1792 przystąpił do zdradzieckiej konfederacji Targowickiej (wówczas też mówiono o pojednaniu i realizmie współpracy z potężnym sąsiadem) a następnie dobrowolnie abdykował przekazując Polskę w ręce carycy w zamian za anulowanie potężnych długów prywatnych.
Być może, ta hańba, jaką okrył się wówczas tron Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, trwa do dziś, czekając aż ktoś, lub coś ją zmyje.
II Rzeczpospolita
Pierwszego prezydenta, wybrano dopiero po 4 latach od uzyskania niepodległości. Wiązało się to z jednej strony z pracami Konstytuanty, opracowującej ustawę zasadniczą, regulującą m.in. wybór głowy państwa; jak również ciągłym zagrożeniem bytu państwowego i koniecznością zbrojnej jego obrony.
Jednak w grudniu 1922 dokonano historycznego wyboru a prezydentem został Gabriel Narutowicz. Polska znów miała legalnie wybranego przywódcę… miała go całe 5 dni.
Narutowicz zginął w warszawskiej Zachęcie 16 grudnia, od kuli prawicowego zamachowca, Eligiusza Niewiadomskiego, który pozostając pod wpływami bardzo zażartej propagandy endeckiej (przypominającej tą stosowaną wobec Lecha Kaczyńskiego), święcie wierzył, że zabija wroga Polski, a zarazem agenta mniejszości narodowych i masonów.
Wybrany przez Zgromadzenie Narodowe w jego miejsce, kandydat ludowców, Stanisław Wojciechowski także nie dotrwał do końca kadencji. Po 3,5 roku przerwał ją bowiem zamach majowy, dokonany przez Józefa Piłsudskiego.
Kolejnym, trzecim już prezydentem IIRP został Ignacy Mościcki, który choć zajmował urząd przez 13 lat, aż do śmierci Piłsudskiego był tylko jego reprezentantem w Pałacu a nie rzeczywistym przywódcą.
Tak jak jego dwaj poprzednicy, Mościcki nie doczekał końca kadencji, a raczej została ona brutalnie przerwana przez wybuch II wojny światowej. 17 września wraz z całym rządem przekroczył granicę z Rumunią, gdzie został internowany, w związku z czym nie mogąc sprawować swego urzędu przekazał go następcy.
Tu należy się słowo wyjaśnienia, bo historia ta nie jest zbyt dobrze znana, a podręczniki historii wciąż przeskakują w tym miejscu od razu do Raczkiewicza i Sikorskiego.
Zgodnie z konstytucją kwietniową, która obowiązywała od 1935 roku, w czasie wojny Prezydent RP miał prawo wskazać swego następcę, bez normalnej procedury wyboru przez grono elektorów. Prezydent Mościcki z tego prawa skorzystał i na następcę, a zatem kolejnego Prezydenta wyznaczył wieloletniego adiutanta marszałka Piłsudskiego, legendarnego Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego.
I tu dochodzimy do wstydliwego epizodu, jakim był niewątpliwy zamach stanu i obalenie tego legalnego prezydenta przez stronników Sikorskiego i stojący za nimi wywiad francuski.
Generał Długoszowski nie za bardzo chciał przyjąć tą nominację, uważając się za niegodnego. Zaiste w przedwojennej Warszawie był doskonale znanym z umiłowania do kobiet, koni i hucznej zabawy, czym zaskarbiał sobie niecodzienną sympatię jednych, i nie zawsze skrywaną złość innych, zwłaszcza przeciwników obozu Sanacji.
Jako żołnierz i człowiek honoru, nominację Mościckiego jednak przyjął i stawił się z nią w Paryżu, gdzie formowano nowy gabinet. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że jeszcze wcześniej, 13 września, Mościcki podpisał także nominację dla Raczkiewicza, ale ponieważ w zawierusze wojennej nie wiadomo było gdzie się ten znajduje, a państwo polskie musiało mieć władze, logicznym było nominowanie kogoś, kto był pod ręką.
Zatem Wieniawa przybywa do Paryża i co dalej?
Zgodnie z art.13 Konstytucji, akt nominacyjny zyskuje ważność nie w chwili podpisania ( w tym przypadku byłoby dwóch legalnych prezydentów), ale w momencie ogłoszenia go w „Monitorze Polskim”- ówczesnym Dzienniku Ustaw.
Kiedy Wieniawa przybył do stolicy Francji, w drukarni p.Bystrzanowskiego na ulicy Faubourg Poissoniere, rozpoczęto druk „Monitora Polskiego” Nr.1 z aktem mianującym Wieniawę-Długoszowskiego na Prezydenta RP.
Nie zdążono, policja otoczyła drukarnie i zarekwirowała cały nakład. W tym samym czasie ambasador RP w Rumunii, hrabia Roger Raczyński, otrzymał depeszę od swego francuskiego kolegi treści:
„Rząd Francji nie będzie mógł uznać żadnego rządu polskiego sformowanego przez generała Wieniawę…”
W ten sposób, z inspiracji sporej grupy polityków a jednocześnie jak twierdzi Stanisław Cat-Mackiewicz, masonów z dwóch potężnych lóż, „Wielkiego Wschodu” i „Rytu Szkockiego” i z pomocą wywiadu francuskiego dokonano swoistego zamachu stanu i przekazano władzę w ręce Władysława Raczkiewicza.
Komunistyczni namiestnicy
W zasadzie należałoby pominąć ten okres zniewolenia, znany pod nazwą PRL, bo niewiele się on różnił od chociażby Kongresówki czy Generalnego Gubernatorstwa. Polską rządziła szajka komunistycznych aparatczyków i agentów obcego mocarstwa, a jej namiestników nie sposób nazywać przywódcami.
Jeśli już o tym wspominam to tylko z tego względu, że dwóch spośród jej zarządców nosiło tytuły prezydenta i przynajmniej z formalnego punktu widzenia należy to odnotować. Zwłaszcza, że jak łatwo się domyśleć, obaj kończyli sprawowanie swej władzy przedwcześnie.
Bolesław Bierut, agent NKWD, na Prezydenta RP wybrany został 5 lutego 1947 przez Sejm ukonstytuowany w wyniku sfałszowanych wyborów. Tytuł prezydenta RP nosił do 1952, kiedy uchwalona została nowa, stalinowska konstytucja, nieprzewidująca już tej funkcji. Dla Bieruta likwidacja stanowiska, nie oznaczała końca władzy, sprawował ją nadal, jako premier. Jej kres nastał dopiero 4 lata później w Moskwie i oznaczał on również kres jego życia. Okoliczności śmierci Bieruta nie są do końca jasne, kremlowscy lekarze podawali sprzeczne przyczyny śmierci, Faktem jest tylko, że ze swej podróży na wschód powrócił w trumnie.
Z kolei ostatni PRL-owski namiestnik, generał Wojciech Jaruzelski, jest jedynym noszącym tytuł prezydenta PRL. Już choćby z tej racji, nie należy go w żaden sposób łączyć z przywódcami wolnej Polski, zwłaszcza, że wyboru jego dokonał nie w pełni demokratyczny Parlament.
Jaruzelski prezydentem był przez 17 miesięcy a jego kadencja uległa skróceniu z powodu rozpisania pierwszych wolnych i powszechnych wyborów prezydenckich.
III Rzeczpospolita
Wydawało się, że wraz z odzyskaniem przez Polskę niepodległości, nastał koniec nieszczęsnego fatum, jakie spotykało osoby piastujące najwyższy urząd w państwie. Dwóch kolejnych prezydentów zasiadało w Belwederze a później w Pałacu Prezydenckim. Obaj dotrwali do końca swych kadencji, a Aleksander Kwaśniewski może się nawet pochwalić reelekcją. Faktem bezspornym jednak jest, że byli to zdecydowanie najmniej godnie sprawujący urząd prezydenci. Zarówno Lechowi Wałęsie, jak i Kwaśniewskiemu, towarzyszyły liczne skandale i oskarżenia o ośmieszanie i kompromitowanie zaszczytnego stanowiska. Można ironizować, że być może, dlatego właśnie dotrwali do końca.
I kiedy wydawało sie już, że zły los minął, że Rzeczpospolita wreszcie ma godnego reprezentanta, 10 kwietnia nadeszła „Hiobowa” wieść spod Smoleńska. Prezydent Lech Kaczyński, zginął w katastrofie lotniczej wraz z 95 towarzyszącymi mu osobami.
Pusty tron czeka
Ciężko pojąć, dlaczego spośród wielu narodów, właśnie Polskę dotyka tak ciężki los. Nie tylko tragiczna historia, setki tysięcy, jeśli nie miliony ofiar prześladowań, ale także niezrozumiała „klątwa” spoczywająca na przywódcach. W tym krótkim przeglądzie skupiłem się tylko na osobach sprawujących najwyższy urząd w państwie, ale przecież można tą listę uzupełnić o generała Sikorskiego, podczas wojny, najbardziej wpływowego polskiego polityka, czy choćby o dwóch ostatnich emigracyjnych prezydentów, którzy ginęli w sposób tragiczny i nagły.
Kazimierz Sabbat zmarł nagle na atak serca, który poraził go na ulicy w Londynie, dokładnie w chwili, gdy w Warszawie kontraktowy Sejm czynił z Jaruzelskiego Prezydenta PRL. Jego następca i zarazem ostatni emigracyjny prezydent, Ryszard Kaczorowski zginął wraz z Lechem Kaczyńskim w smoleńskiej katastrofie.
Być może nie sposób, tego wszystkiego zrozumieć, tak jak i innych dziwnych analogi, znaków i symboli, jakie uwidoczniły sie przy okazji ostatnich wydarzeń, tylko na gruncie racjonalnego poznania.
Być może Ktoś zmusza nas do sięgnięcia głębiej, w obszary wiary, czy wręcz mistyki. W końcu rozum i wiara nie są od siebie całkowicie niezależne, ale powinny się wspierać i uzupełniać.
Być może powinniśmy zacząć poważniej zastanowić się nad słowami S.B. Rozalii Celakówny, która jeszcze przed II wojną światową, w 1938 przekazała orędzia wzywające do Intronizacji Chrystusa, na Króla Polski, przekazując następujące słowa:
„Przyjdzie straszna katastrofa na świat(…) Ostoją się tylko te państwa, w których Chrystus będzie królował (…) Polska nie zginie o ile przyjmie Chrystusa za Króla w całym tego słowa znaczeniu (…). Jest ratunek dla Polski, jeżeli mnie uzna za swego Króla i Pana w zupełności przez Intronizację nie tylko w poszczególnych częściach kraju, ale w całym Państwie z Rządem na czele.”
W 1938 roku, prymas Hlond potwierdził, że nie ma sprzeczności z doktryną katolicką w orędziach Celakówny, o Intronizacji zaczęto debatować, ale nie zdążono. Rok później wybuchła wojna a Warszawa została zniszczona, jak zapowiedziała mistyczka. W 2006 roku, grupa 46 posłów (PIS, LPR i PSL) złożyła w Sejmie projekt ustawy, nadającej Chrystusowi, tytuł Króla Polski. Inicjatywa ta została odrzucona, stając się powodem drwin i kampanii ośmieszającej wnioskodawców.
Być może czas przełamać opory i strach przed posądzeniem o wstecznictwo i podjąć tą inicjatywę na nowo.
Źródło: KonserVat