Monthly Archives: Listopad 2010

Smoleńsk nie jest zwykłym „wypadkiem”


Poniedziałek, 29 listopada 2010, Nr 278 (3904)

Ze Scottem Blochem, doradcą prezydenta Stanów Zjednoczonych George’a W. Busha, rozmawia Piotr Falkowski

W Polsce wciąż żywa jest pamięć o katastrofie samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim na pokładzie, która wydarzyła się 10 kwietnia. Jej okoliczności są bardzo niejasne, a sposób prowadzenia śledztwa zarówno przez Rosjan, jak i polską prokuraturę budzi wiele zastrzeżeń. Wiemy, że to wydarzenie odbiło się szerokim echem także za oceanem…
– Będąc teraz w Polsce, widziałem wiele miejsc związanych z tą katastrofą, przede wszystkim grób Lecha Kaczyńskiego w katedrze królewskiej w Krakowie, a także miejsca upamiętniające to wydarzenie w Warszawie. Wiem, że wasz prezydent, który wtedy zginął, był wielkim człowiekiem, katolikiem i przyjacielem Ameryki, szczególnie tej administracji, dla której i ja pracowałem. Rozmawiałem z wieloma ludźmi o tym, co się stało 10 kwietnia, i wszystko jest uderzająco podejrzane. Nie znam wszystkich szczegółów, ale to, czego się dowiaduję, jest bardzo przykre.

Jaka byłaby rekcja Stanów Zjednoczonych, gdyby ofiarą analogicznej katastrofy padł prezydent USA z gronem najważniejszych urzędników państwowych?
– Gdyby coś podobnego wydarzyło się w Stanach Zjednoczonych, wszczęto by wielkie śledztwo. Zostałyby mianowane prominentne i wiarygodne osoby do nadzoru nad jego prowadzeniem, na przykład sędziowie Sądu Najwyższego. Po zamachu na prezydenta Kennedy’ego pracowała Komisja Warrena, złożona z prawników i polityków, która po prawie dwóch latach przygotowała specjalny raport. Są ludzie, którzy uważają, że nie ujawniła ona wszystkiego.

Zakładając omnipotencję prokuratury, co można zrobić, żeby sprawa została wyjaśniona do końca?
– Mamy do czynienia ze sprawą o wielkim znaczeniu. Nie wydarzył się zwykły wypadek. Katastrofa polskiego samolotu dotyczy osób na najwyższym szczeblu władzy i ma różnorakie konsekwencje o wielkim zasięgu. Dotyczy wszystkich obywateli, bo wpłynęła na ich państwo, na oblicze władzy. Nie można jej traktować tak jak każdego wypadku w komunikacji. Moje doświadczenie nigdy nie dotyczyło spraw na tak wysokim poziomie, ale wielokrotnie zlecałem prowadzenie dochodzeń, a także nadzorowałem śledztwa związane ze sprawami, którymi zajmował się mój urząd, i zdaję sobie sprawę z tego, jak trudno jest przeciwstawić się silnym grupom nacisku, którym zależy na skierowaniu sprawy zgodnie z ich interesem. Tak więc trudno się dziwić, że kiedy głośno mówi się o czyichś błędach, zaniedbaniach albo nadużyciach, można samemu stać się ofiarą nagonki posuniętej do przemocy. Zostać ośmieszonym, okrzykniętym mianem fanatyka albo niezrównoważonego psychicznie.

Rzeczywiście niezależne głosy na temat tej katastrofy tak są u nas traktowane. Czy Amerykanie pozwoliliby na totalną blokadę informacyjną, pozostawienie kluczowych dowodów na terenie obcego państwa i powierzenie mu śledztwa?
– Kiedy rozmawiałem o tym z prezydentem albo przedstawiałem różne sprawy w Kongresie, ważnym czynnikiem był publiczny wymiar problemu – wtedy, kiedy politycy zdają sobie z tego sprawę, zupełnie inaczej go traktują. Społeczeństwo ma prawo znać swoje prawa jako „strony” w każdym postępowaniu rządowym. Do tych praw należy dostęp do informacji i traktowanie na równych prawach. Wizyta waszych polityków w Waszyngtonie [mowa o spotkaniach Anny Fotygi i Antoniego Macierewicza z członkami Kongresu w ubiegłym tygodniu – red.] może wiele pomóc w międzynarodowym odbiorze sprawy. To, co chciałbym powiedzieć Polakom w tej sprawie: nie rezygnujcie, walczcie. Czy wkrótce, czy później przyjdzie rozwiązanie, wydarzy się coś dobrego i prawda wyjdzie na jaw, niezależnie od tego, jaka by nie była trudna do przyjęcia dla wielu.

Dziękuję za rozmowę.

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Druga notatka Agencji Wywiadu


Poniedziałek, 29 listopada 2010, Nr 278 (3904)

Prokuratura sprawdza, kto mógł wytworzyć dokument z logo Agencji Wywiadu i wprowadzić go do obiegu. Notatka zawiera sensacyjną relację rzekomego autora słynnego filmu nakręconego na miejscu katastrofy w Smoleńsku, który miał słyszeć strzały i twierdzi, że być może dobijano rannych. Prokuraturę zawiadomił szef Agencji Wywiadu. Jak ustalił „Nasz Dziennik”, jest jednak jeszcze jedna notatka. Według niej Amerykanie dysponują satelitarnym zapisem końcówki lotu Tu-154M aż do jego tragicznego zakończenia.

Czy ktoś próbuje manipulować opinią publiczną i pozbawić wiarygodności słynny film nagrany na miejscu katastrofy w Smoleńsku telefonem komórkowym? Sprawą zajmuje się prokuratura, która na wniosek szefa Agencji Wywiadu gen. Macieja Huni sprawdza, kto mógł wytworzyć dokument z jej logo i wprowadzić go w obieg? Notatka zawiera sensacyjną relację rzekomego autora słynnego filmu, który miał słyszeć strzały, widzieć biegających funkcjonariuszy i twierdzi, że być może dobijano rannych.
Choć dokument ten znany jest już od maja, to dopiero dziś dowiadujemy się o śledztwie w tej sprawie. W sobotę poinformowała o tym „Rzeczpospolita”. Według gazety, szef Agencji Wywiadu zaczął wątpić w prawdziwość tej notatki i skierował sprawę do prokuratury. Co więc zawiera tajemniczy dokument? Według notatki, datowanej na 14 kwietnia br., a więc sporządzonej tuż po katastrofie, jeden z oficerów Agencji Wywiadu, podając się za pracownika prokuratury wojskowej, miał rozmawiać z Andriejem Menderejem, domniemanym autorem słynnego filmu nagranego telefonem komórkowym na miejscu katastrofy. „Jest przekonany, że po upadku Tu-154M, a przed włączeniem syren alarmowych widział funkcjonariuszy OMON, którzy biegali wokół wraku samolotu i strzelali. Jego zdaniem, wyglądało to jak dobijanie rannych” – czytamy w notatce. Według widniejącego na niej tzw. rozdzielnika miała ona trafić m.in. na biurko szefa Agencji Wywiadu, a także pełniącego wówczas obowiązki prezydenta Bronisława Komorowskiego, premiera, prokuratora generalnego i szefa ABW.
Jak jednak ustalił „Nasz Dziennik”, jest jeszcze druga, bardzo podobna notatka, przygotowana prawdopodobnie pod nazwiskiem tego samego oficera. Tym razem na dokumencie Agencji Wywiadu datowanym na 29 kwietnia br. jej pracownik informuje, że „w trakcie spotkania formalnego uzyskał od Rozmówcy informację, że lot samolotu Tu-154M z dnia 10.04.2010 roku został zarejestrowany przez satelitę rozpoznawczego [w tym momencie następuje zakreślenie tożsamości urządzenia – red.] na odcinku od granicy przestrzeni powietrznej [zakreślenie – red.] do miejsca katastrofy w pobliżu lotniska Siewiernyj”. Dalej oficer informuje, że według jego rozmówcy nagranie pozwala odtworzyć m.in. szczegółowy tor lotu w ostatnich minutach przed katastrofą. Co więcej, został też poinformowany, że Centralna Agencja Wywiadowcza gotowa jest udostępnić stronie polskiej nagranie zarejestrowane przez satelitę, jeśli na drodze formalnej zwróci się o to prokuratura.
Według widniejącego na obydwu dokumentach tzw. rozdzielnika miały one trafić m.in. na biurko szefa Agencji Wywiadu, a także pełniącego wówczas obowiązki prezydenta Bronisława Komorowskiego, premiera, prokuratora generalnego i szefa ABW.
– Nie pamiętam takiej sytuacji, aby dokument czy notatka napisana przez jakiegoś oficera zostały rozesłane do prezydenta, premiera, prokuratora generalnego czy szefa innej służby specjalnej. To jest nieprawdopodobne, nie ma takiego zwyczaju i zabraniają takich zachowań przepisy wewnętrzne – tłumaczy były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Bogdan Święczkowski. Jak podkreśla, pragmatyka jest jedna: wszelkie dokumenty wychodzące poza Agencję do kierujących naczelnymi i centralnymi organami władzy są podpisane przez szefa służby lub ewentualnie przez jego zastępcę. Tymczasem to sam szef AW zgłosił sprawę do prokuratury.
– Dlatego już sam rozdzielnik pokazuje, że najprawdopodobniej notatka ta nie jest autentyczna – uważa Święczkowski. Jego zdaniem, zupełnie inaczej wygląda symbol Agencji Wywiadu widniejący na jej oficjalnej stronie internetowej, a inaczej na dokumentach przesyłanych drogą oficjalną. Podobnego zdania jest Maciej Wąsik, były zastępca szefa CBA.
– Nie wątpię, że ta notatka jest nieprawdziwa. I właśnie dlatego została upubliczniona – ocenia. Komu więc miałoby zależeć na kolportowaniu fałszywych dokumentów?
Według Bogdana Święczkowskiego, to klasyczna próba dezinformacji.
– Jeśli w pewnym momencie pojawi się przeciek zupełnie prawdziwy i wiarygodny, to większość z góry będzie zakładała, że jest to kolejna fałszywka. Uderza to, moim zdaniem, głównie w tych wszystkich, którzy w sposób rzeczywisty dążą do wyjaśnienia przyczyn i okoliczności katastrofy. W tym wypadku najprawdopodobniej chodzi o ich dyskredytację – tłumaczy były szef ABW.
Także Maciej Wąsik uważa, że ktoś zrobił to po to, by skierować zainteresowanie opinii publicznej na fałszywy trop i skompromitować te wersje katastrofy, które odbiegają od lansowanej przez Rosję tezy o winie polskich pilotów.
– Chodzi o to, by opinia publiczna zajmowała się przez długi czas wymyślonymi faktami, które łatwo wyśmiać. Dezinformacja jest skuteczną bronią – zaznacza.
Nasi rozmówcy są zdania, że na przykład dla służb rosyjskich, które mogą być zainteresowane takim odbiorem sprawy, zorganizowanie i zrealizowanie tego rodzaju prowokacji jest chlebem powszednim. A jeśli chodzi o dezinformację, to właśnie rosyjskie służby się w niej specjalizują i odnoszą duże sukcesy.
Antoni Macierewicz uważa, że bardzo niefortunne jest także włączenie do kontekstu tej publikacji informacji o słynnym filmie nagranym telefonem komórkowym na miejscu katastrofy. W jego tle wyraźnie słychać strzały i okrzyki. Jak podkreśla, jego pierwotna wersja, którą widziały miliony internautów, to ta sama, którą badała ABW i potwierdziła jego autentyczność, a także brak ingerencji w jego zapisie. Były szef Wojskowych Służb Informacyjnych insynuuje, że notatka ta została sprokurowana „przez ludzi, którzy służą partiom politycznym, a nie krajowi”. Oczywiście adresatem tego zarzutu są oficerowie, którzy do świata służb specjalnych przyszli po likwidacji WSI lub w czasie, gdy kontrolę nad ich cywilną częścią, a więc ABW i Agencją Wywiadu, sprawowali ludzie nominowani przez premiera Jarosława Kaczyńskiego.

Maciej Walaszczyk

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

WikiLeaks zagraża – rzadowi DONALDA – PRAWDA O SMOLEŃSKU – ZOSTANIE ODKRYTA !


Listopad 28, 2010

UWAGA INFORMACJA NIE OFICJALNA I OFICJALNIE NIE POTWIERDZI JEJ NIKT

RZAD POLSKI JEST PRZERAŻONY MOŻLIWOSCIA UJAWNIENIA W ŚRÓD SETEK STRON DOKUMENTÓW AMERYKAŃSKICH O CHARAKTERZE ŚCISLE TAJNYM – INFORMACJI DOTYCZACYCH – KATASTROFY SMOLEŃSKIEJ

Z NIE OFICJALNEGO ZRODŁA – WYSYŁANE SĄ JEDNOZNACZNE SYGNAŁY ŻE TAKIE DOKUMENTY DOTYCZACE „KATASTROFY” SMOLEŃSKIEJ ZOSTANA UJAWNIONE.

REAKCJA POLSKIEGO RZADU NA TE  SYGNAŁY JEST HISTERYCZNA WSZYSTKIE SŁUŻBY ZOSTAŁY ZOBLIGOWANE PRZEZ ……… DO PODJECIA ZA WSZELKA CENĘ  KROKÓW …………………….

jakie to bedą czynnosci i na czym polegały nie wiadomo – JEDNAK MOŻNA ZARYZYKOWAĆ ZAŁOZENIE – ŻE MOZE TO BYĆ JAKIEGOS RODZAJU PRÓBA ODCIECIA OBYWATELI OD SIECI INTERNETOWEJ ………..

W sobotę wieczorem doradca prawny amerykańskiego Departamentu Stanu, Harold Koh, wystosował do założyciela WikiLeaks Juliana Assange’a list, w którym wyjaśnił, że publikacja dokumentów „będzie stanowiła pogwałcenie prawa amerykańskiego” i „będzie miała poważne konsekwencje”, zagrażając życiu „niezliczonych niewinnych istnień ludzkich od dziennikarzy po obrońców praw człowieka, od bloggerów po żołnierzy”. Koh zażądał wstrzymania publikacji. Jego list został udostępniony mediom.

Jak poinformował Departament Stanu, list Koha jest odpowiedzią na korespondencję, którą w piątek otrzymał ambasador USA w Wielkiej Brytanii,

dokumenty dotyczace  ”KATASTROFY” Smoleńskiej maja zawierać miedzy innymi – wyniki analizy filmu – nizej załaczonego

ORAZ TAJNA KORESPONDĘCJE SŁUŻB POLSKICH Z AMERYKAŃSKIMI AGENDAMI I AGENCJAMI – RZADOWYMI USA – Z CZEGO OPINIA NSA – zawiera wstrzasajace – wnioski z analizy – zarowno dowodów przekazyawnych przez stronę polską jak i cześć pozyskana samodzielnie przez sł. USA.

OBAWIAM SIE ZE JESLI TE DOKUMENTY ŻECZYWISCIE ZAWIERAJA TAKIE TRESCI – SYTUACJA W EUROPIE MOZE SIE DIAMETRALNIE ZMIENIĆ A NAPIECIA MOGĄ SIEGNAĆ ZENITU.

Rosyjskie służby specjalne od pierwszych minut po katastrofie uniemożliwiały polskim służbom dostęp do miejsca tragedii, od początku sterowały śledztwem i nadal to czynią.

– Oficerów ABW, żandarmerii, którzy przyjechali m.in. zabezpieczyć ocalałe nośniki tajnych danych, zgromadzono w hangarze, oznajmiając, że „nie mają tu nic do roboty”. Kilka godzin potem Tusk przytulał się z Putinem – mówi informator „Gazety Polskiej”, który był na miejscu 10 kwietnia.

Polskie służby posiadają bardzo ważny dowód w śledztwie – trzecią czarną skrzynkę. Jak dowiedziała się „GP”, nie przekazały Rosji jej oryginału, choć tego żądała strona rosyjska. Rejestrator jest dobrze zabezpieczony, znajduje się w sejfie.

Trzecia skrzynka to cyfrowy
rejestrator szybkiego dostępu, produkcji
warszawskiej firmy ATM PP, typu ATM-QAR/R128ENC. Ocalał on z katastrofy i został przewieziony do Polski, ponieważ jest to polski patent. Strona rosyjska nie posiadała software (dostępu do oprogramowania), by odczytać jego zapisy. Okazało się jednak, że zarejestrował on o wiele więcej parametrów, niż pierwotnie sądziła rosyjska komisja śledcza. Stanowił niezależną kopię głównego rejestratora pokładowego MŁP 14-5.

Bloger „stary wiarus” na Salonie24.pl zwrócił uwagę, że „da się z niego odczytać wszystko to, co z rejestratora MŁP-14-5, ponieważ QAR jest wpięty równolegle w instalacje MSRP-64 (czyli system rejestracji parametrów lotu). Pochylenie, przechylenie, kurs, przyspieszenia we wszystkich osiach itp., a także tzw. pojedyncze zdarzenia, czyli nas interesujące, np. wysokość decyzji, naciśnięcie przycisku »Uchod« -2 krąg. Wysokość z RW i baro”. A więc informacje zarejestrowane w polskiej skrzynce zawierają odpowiedź: czy mjr Arkadiusz Protasiuk po komendzie drugiego pilota Roberta Grzywny „odchodzimy” pociągnął wolant, próbując odlecieć.

Komisja gen. Anodiny wystąpiła o przekazanie polskiego rejestratora Rosji. Z jakich powodów, skoro mają już własne zapisy dotyczące parametrów lotu?

Upublicznienie zapisów trzeciej polskiej skrzynki – po tym, jak Rosjanie przekażą nam ostateczną „odszumioną” wersję stenogramów rozmów w kokpicie – może obalić lansowane tezy o winie pilotów, a inne uprawdopodobnić.

Namiestnik Komorowskiego działał

29 kwietnia sekretarz Kolegium ds. Służb Specjalnych Jacek Cichocki (w rządzie PiS stanowisko to należało do śp. Zbigniewa Wassermanna) zapewnił w Sejmie, że przy zabezpieczaniu przedmiotów osobistych ofiar katastrofy pod Smoleńskiem obecni byli przedstawiciele Żandarmerii Wojskowej oraz funkcjonariusze ABW. Polskich służb nie dopuszczono jednak do wykonywania ich obowiązków – wszystkie tajne dane przejęła FSB.

Polskich służb Federalna Służba Bezpieczeństwa nie dopuściła, a najwyższemu żyjącemu urzędnikowi Kancelarii Prezydenta nie pozwoliła odlecieć ze Smoleńska do Polski.

Piotr Ferenc-Chudy, dziennikarz „GP”, który był wśród dziennikarzy na cmentarzy katyńskim, tak relacjonuje zachowanie rosyjskich służb po katastrofie: – Dowiadujemy się, że z polecenia rosyjskich władz mamy wracać do Polski. Nasz przewodnik i oficer FSB wprowadzają nas do autobusu. Okazuje się, że jednak nie wolno nam odjechać. Oficer zabronił. Rosjanie dostają sprzeczne rozkazy. W końcu zbieramy się w autobusie i jedziemy pod bramę lotniska. Stoją tam limuzyny oficjeli, karetki, samochody wojskowe i milicyjne. Rosyjskie służby próbują odebrać dziennikarzom nośniki z nagraniami, karty pamięci ze zdjęciami. Brama jest zamknięta. W samolocie czeka minister Jacek Sasin, który chciał zaraz po katastrofie wracać do Polski. Rosjanie nie pozwalają mu jednak ani odlecieć, ani wyjść na zewnątrz. Tłumaczą, że Jak-40 nie może wystartować, ponieważ na wieży nie ma kontrolera, bo jest właśnie przesłuchiwany. Dziwne, bo widzimy, że na lotnisku wciąż lądują rosyjskie samoloty i śmigłowce. Jak opowiadał potem minister Sasin, ambasador Polski w Moskwie Jerzy Bahr usilnie namawiał go, by został, ale minister zdecydowanie odmawiał. Potem dowiedzieliśmy się, że w czasie, gdy przetrzymywano ministra Sasina, najwyższego żyjącego urzędnika Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w Polsce już znajdował się w opustoszałej Kancelarii nowy jej szef, mianowany przez p.o. prezydenta, Bronisława Komorowskiego. Rosjanie pozwolili wystartować Jakowi-40 z ministrem Sasinem dopiero po interwencji polskich konsulów. Wylądowaliśmy w Warszawie po godz. 17.
Obecność rosyjskich specsłużb i niedopuszczenie do zabezpieczenia terenu oraz ocalałych nośników tajnych danych przez polskie służby są znamienne. W dzienniku „Washington Times” w artykule Billa Gertza z 13 maja br. (Zagrożone kody NATO) autor, powołując się na źródła w wywiadzie NATO, pisał, że „najbardziej znaczące jest to, że Rosjanie prawdopodobnie uzyskali ultratajne kody używane przez armie NATO do komunikacji satelitarnej”. Zdaniem Gertza, „jeśli rosyjskie służby specjalne były w stanie odzyskać karty kodowe telefonów satelitarnych, będą w stanie rozkodować teraz całą natowską komunikację sprzed katastrofy. To przełom dla rosyjskich służb. Niemal na pewno natychmiast po katastrofie wydano wojskom państw NATO nowe kody”.

Rosjanie mogli uzyskać informacje z ostatnich miesięcy, a nawet lat, dotyczące planów obronnych, ponadto mogli poznać tożsamość agentów lub źródeł podsłuchu NATO.

FSB w sprawie katastrofy pojawia się od początku. Oficer tej służby znajdował się na wieży kontrolnej w chwili, gdy polski samolot z prezydencką delegacją zbliżał się do lotniska Smoleńsk-Siewiernyj (sprawę ujawnił „Fakt”). Polakom nie udało się ze stuprocentową pewnością ustalić jego nazwiska (być może brzmi ono Krasnokuckij). Ciekawe, że nie udało się go przesłuchać nawet rosyjskim prokuratorom.

Agent towarzyszył dwóm kontrolerom, z których jeden po tragedii przeszedł w trybie ekspresowym na emeryturę i zniknął, a drugi rozpłynął się w powietrzu po tym, jak przyszedł po niego jakiś rosyjski mundurowy. Jeden z tych dwóch pracowników wieży, niejaki Ryżkow – pomocnik kontrolera – został wydelegowany do pracy na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj „do czasu zakończenia lotów, 10 kwietnia” – jak napisano w materiałach prokuratorskich. Zbieżność tej daty z katastrofą jest zastanawiająca. Polska prokuratura wojskowa potwierdziła, że bada wątek tajemniczej obecności oficera rosyjskich służb w wieży, ale dotychczas nie udało się jej przesłuchać ani oficera, ani kontrolerów.

Także pojawienie się przed terminem lądowania prezydenckiego Tu-154 rosyjskiego Iła-76, który wykonał karkołomny manewr tuż nad płytą lotniska, jest do dziś niewyjaśnione. Rosjanie tłumaczyli, że iłem lecieli funkcjonariusze FSB mający chronić prezydenta RP. To jednak za wielki samolot do tego celu. Przy tym Ił-76 nie wylądował, a funkcjonariusze FSB mimo wszystko w Smoleńsku byli.

Pod parasolem rosyjskiej agentury

– FSB steruje przebiegiem śledztwa rosyjskiej prokuratury, decyduje, jakie dokumenty i kiedy śledczy mogą przekazać Polsce, a także kieruje „przeciekami” o rzekomej winie polskich pilotów, które podwładni Putina wrzucają do polskich mediów, wykorzystując byłych agentów WSI. Pracami rosyjskiej komisji steruje gen. Tatiana Anodina, która została szefową Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego dzięki poparciu wiceszefa KGB Jewgienija Primakowa. Chodzi o zagmatwanie śledztwa i zrzucenie winy na załogę Tu-154 – mówi „GP” jeden z polskich śledczych.

Nic dziwnego, że postępy rosyjskiego śledztwa pod „opieką” FSB są prawie zerowe, a polscy prokuratorzy wojskowi, którzy są uzależnieni od materiałów uzyskanych z Rosji, nie mogą rozwinąć śledztwa. Choć na linii rządowej – jak podkreśla premier Tusk i p.o. prezydenta Bronisław Komorowski – współpraca polskiej i rosyjskiej prokuratury „układa się wzorowo”, napięcie między prokuraturą rosyjską i komisją Anodiny a polską prokuraturą wydaje się powoli rosnąć. Wynikiem tego była wizyta ministra Jerzego Millera w Moskwie, który pojechał odebrać nową wersję zapisów czarnej skrzynki, ponieważ polscy śledczy wykryli w niej wady techniczne (ślady ingerencji?).

Polscy śledczy nie mogą przeprowadzić własnej analizy fonoskopijnej oryginalnej czarnej skrzynki, która jest w rękach rosyjskich, ponieważ gen. Anodina kategorycznie stwierdziła, że Rosja nie zwróci ich Polsce.

Dlaczego FSB tak pilnie strzeże tajemnic katastrofy smoleńskiej? Jeśli za katastrofę odpowiedzialni byliby piloci albo prezydent lub ktoś z jego otoczenia, Putin w świetle kamer od razu przekazałby Tuskowi czarne skrzynki, co miałoby oznaczać: „patrzcie, nie mamy nic do ukrycia”, a nawet z własnej woli przysłał do Polski na przesłuchania kontrolerów z wieży, którzy by to potwierdzili. Tymczasem Rosjanie przetrzymują ponad dwa miesiące dwie skrzynki, w dodatku chcieli, abyśmy oddali im własną, polską. Kłamstwa, matactwa, zacieranie śladów wskazują na winę Rosji.

Tajemnica zdjęć z satelity

Niedługo po katastrofie „Rzeczpospolita” podała, że polska Służba Kontrwywiadu Wojskowego na bieżąco otrzymywała informacje o położeniu prezydenckiego Tu-154 w drodze do Smoleńska. Informacje, które wpływały do SKW, były zbliżone do tych przesyłanych przez zwykłe urządzenia GPS. Były to dane m.in. o położeniu maszyny, jej wysokości i prędkości. Z ustaleń „Rzeczpospolitej” wynikało, że SKW najprawdopodobniej już w momencie katastrofy posiadała też nagrania m.in. rozmów pilotów samolotu z wieżą kontroli lotów. Wojskowe służby mają bowiem tajną stację nasłuchową. SKW nie chciała jednak oficjalnie komentować sprawy.

Jeszcze bardziej zastanawiające jest milczenie wokół zdjęć satelitarnych, jakie polski rząd otrzymał od National Security Agency (NSA) – amerykańskiej agencji wywiadowczej zajmującej się zdobywaniem, przetwarzaniem i szyfrowaniem tajnych danych. Fotografie te, pochodzące z jednego z satelitów szpiegowskich USA, trafiły do Polski pod koniec kwietnia. Kilka dni później znalazły się w polskiej prokuraturze wojskowej. Śledczy mieli określić je jako „bardzo ważne materiały dowodowe”, choć wcześniej minister obrony narodowej Bogdan Klich twierdził, że nie wie, do czego takie fotografie miałyby służyć… Wagi tych materiałów nie docenia chyba także Jacek Cichocki – który w rozmowie z RMF FM przyznał, że zdjęć, które uzyskał od Amerykanów, nawet… nie widział.

O amerykańskich zdjęciach wiadomo jedynie, że pochodzą z dnia katastrofy i są kilka razy dokładniejsze niż fotografie satelitarne Smoleńska dostępne w internecie. W jaki sposób mogłyby przydać się w śledztwie? Przede wszystkich można by było dzięki nim zweryfikować hipotezy dotyczące eksplozji samolotu w powietrzu lub po uderzeniu w ziemię, a także obejrzeć dokładnie miejsce katastrofy po upadku samolotu oraz – co może jest jeszcze bardziej istotne – tuż przed tym zdarzeniem. Zdjęcia z najlepszych amerykańskich komercyjnych satelitów (GeoEye, DigitalGlobe) pozwalają rozróżnić obiekty, które oddalone są od siebie na ziemi o 40-50 cm. NSA – jak można przypuszczać – dysponuje dostępem do jeszcze lepszych materiałów.

Eksperci czy agenci wpływu?

Całkowity brak w dyskusji na temat Smoleńska materiałów źródłowych – a więc zdjęć satelitarnych, rzetelnych informacji o przesłuchaniach, wreszcie wiarygodnych stenogramów rozmów z kokpitu Tu-154 (przypomnijmy, że Rosjanie nie potwierdzili autentyczności publikowanych przez polskie MSW dokumentów) – zmusza dziennikarzy i opinię publiczną do posiłkowania się opiniami przeróżnych ekspertów. Jednak do niektórych osób określanych tym mianem należy zachować duży dystans.

Pisaliśmy już w „GP” o Andrzeju Kińskim z „Nowej Techniki Wojskowej” i Tomaszu Hypkim ze „Skrzydlatej Polski”. Pierwszy („mnie hipotezy dotyczące zamachu, ataku elektromagnetycznego, nie interesują”) jest wymieniony w Aneksie nr 16 raportu o WSI wśród osób „współpracujących niejawnie z żołnierzami WSI w zakresie działań wykraczających poza sprawy obronności państwa i bezpieczeństwa
Sił Zbrojnych RP” jako współpracownik o pseudonimie „Skryba”. Drugi – lansujący w mediach tezę o winie polskich pilotów – pisał kilka lat temu: „Niewiele brakowało, by rząd PiS zniszczył Bumar, delegując do jego władz niekompetentne osoby z klucza partyjnego i niszcząc jego otoczenie, w tym struktury MON i służby specjalne”.

Do kompetencji jednego z najpopularniejszych „specjalistów” w sprawie katastrofy – Siergieja Amielina, autora doskonale znanych w Polsce symulacji ostatnich minut lotu Tu-154 (promowane m.in. w „Gazecie Wyborczej” fotografie ściętych drzew, analizy itd.) – zastrzeżenia mają sami Rosjanie. Na internetowym forum mieszkańców Smoleńska aż kipi od podejrzeń o współpracę Amielina z FSB, wielu internautów udowadnia też, że ten „niezależny ekspert” to w najlepszym przypadku tylko fotograf-amator, o którym przed 10 kwietnia trudno było znaleźć jakąkolwiek wzmiankę w internecie. Doszło do tego, że Amielin – od początku aktywnie udzielający się na forum Smoleńska – próbował obrócić zarzuty pod swoim adresem w żart, publikując w internecie… fotografię podrobionej legitymacji CIA z własnym zdjęciem, nazwiskiem i stopniem.

Równie ciekawą postacią jest niejaki 27-letni mechanik spod Smoleńska Władimir Iwanow, którego 40 dni po katastrofie postanowiono przedstawić jako autora słynnego filmiku nagranego kilkanaście minut po wypadku. Film ten zbadała Okręgowa Prokuratura Wojskowa w Warszawie, stwierdzając, że słychać na nim strzały i głosy po polsku. Tymczasem Iwanow – do którego, jak pisał „Fakt”, „dotarli rosyjscy dziennikarze” – utrzymuje, że nie słyszał żadnych polskich głosów, a huki wystrzałów pochodziły z amunicji funkcjonariuszy BOR (choć jak ustaliła „GP”, zachowała się ona w całości). Czy polska prokuratura wojskowa wystąpiła o przesłuchanie Iwanowa, by ustalić, czy faktycznie jest autorem nagrania? Czy kiedykolwiek będziemy mieli możliwość porównania głosu z filmu i głosu Iwanowa? Jak wyjaśnić rozbieżności między ustaleniami polskich prokuratorów a wersją odnalezionego przez „rosyjskich dziennikarzy” mechanika?

Ale nie zawsze to dziennikarze „docierają” do informatorów; czasem ci drudzy docierają do redakcji. Tuż po publikacji „Gazety Polskiej” pt. Smoleńskie kłamstwa WSI w siedzibie naszego tygodnika zjawił się mjr pil. Andrzej W., wymieniony w raporcie o WSI, próbując w długiej rozmowie przekonać nas, że przyczyną katastrofy było zagapienie się pilotów na reflektory podstawione obok płyty lotniska, tzw. APM-y. Za zamachem mieli stać – według niego – powiązani ze służbami Polacy. Na koniec mjr W. zapytał nas: „Panowie, nie boicie się tak pisać? Na pewno się nie boicie?”

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Z – G.B – DLA ZNIEWOLONEGO NARODU – mizia-

miziaforum.wordpress.com

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Moskwa przypilnuje polskiej opinii do raportu MAK?


Sobota-Niedziela, 27-28 listopada, Nr 277 (3903)

Do Warszawy przyleciał wczoraj minister transportu Rosji Igor Lewitin – oficjalnie, by spotkać się z ministrem infrastruktury Cezarym Grabarczykiem. Znamienne, że przyjeżdża w momencie, kiedy polska komisja pod przewodnictwem Jerzego Millera ma zakończyć prace nad opinią do raportu MAK. Oba resorty: zarówno infrastruktury, jak i spraw wewnętrznych, nie wypowiadają się na temat ewentualnego spotkania Millera z Lewitinem. Warto jednak pamiętać, że jest on przedstawicielem państwa rosyjskiego i nadzoruje transport lotniczy w swoim kraju. A od strony formalnej współpracuje właśnie z MAK.

– W Ministerstwie Infrastruktury planowane jest spotkanie pana ministra Cezarego Grabarczyka i ministra Igora Lewitina, którego celem jest omówienie najważniejszych kwestii współpracy, szczególnie w dziedzinie transportu, a także omówienia kwestii kolejnego posiedzenia polsko-rosyjskiej międzyrządowej komisji ds. współpracy gospodarczej, których zarówno polski, jak i rosyjski minister są przewodniczącymi – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” rzecznik prasowy Ministerstwa Infrastruktury Mikołaj Karpiński. Jak zaznacza, nie posiada żadnych informacji dotyczących pozostałych spotkań rosyjskiego ministra w jakichkolwiek innych kwestiach, w tym informacji o spotkaniach w sprawie wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej. Tymczasem Radio Zet podało, że według jego informacji, Lewitin ma się spotkać także z ministrem Jerzym Millerem, z którym ma omówić projekt raportu w sprawie katastrofy smoleńskiej. Komentując tę informację, były minister transportu w rządzie PiS Jerzy Polaczek powiedział, że jeśli to prawda, wówczas jest to „działanie przy opuszczonej kurtynie”, które „wywołuje daleko idące domysły”. – Polityczne uzgadnianie między Federacją Rosyjską a Polską przed złożeniem projektu naszych uwag do dokumentu rosyjskiego MAK jest niedopuszczalne i narusza przepisy konwencji chicagowskiej – wyjaśnia. – Spotkanie ma być w sobotę, a to nie jest termin powszechny w kontaktach międzynarodowych – ocenia Polaczek. – Minister Lewitin jest przedstawicielem państwa rosyjskiego, nadzoruje dział lotnictwa w swoim kraju, od strony formalnej współpracuje z MAK – dodaje. Jak zauważają eksperci międzynarodowego prawa lotniczego, konwencja chicagowska nie przewiduje, by przedstawiciele strony, która sporządziła raport, mogli go uzupełniać w trakcie prac podjętych przez komisję danego kraju. – Jak widać, wracają stare czasy. Trudno mi to nawet komentować. Myślę, że prawdziwy Polak wie, co ma o tym myśleć – komentuje krótko gen. Jan Baraniecki, były zastępca dowódcy Wojsk Lotniczych Obrony Powietrznej. – Przecież raport MAK już jest, to po co Lewitin przyjeżdża do Polski – czy po to, by wywierać naciski na polską komisję – zastanawia się Ignacy Goliński, członek Komisji Badań Wypadków Lotniczych. Czy w opinii do raportu rosyjskiej komisji MAK przygotowywanej przez polską komisję zostaną podniesione zaniedbania, jakich dopuściła się strona rosyjska? – Wątpię – mówi krótko Goliński. Jego zdaniem, przyjazd delegata Federacji Rosyjskiej ma cel polityczny. – To kolejny symptom polityki obecnego rządu, który za priorytet uznał ocieplenie stosunków z Rosją – ocenia ekspert. Jak przypomina Goliński, w poczynaniach MAK było sporo niedokładności. Tuż po katastrofie samolotu komisja zgodziła się na uprzątnięcie miejsca wypadku, przyzwolono na niszczenie wraku samolotu. – Jakie więc zdołano wcześniej wykonać badania? Jaką sporządzono dokumentację i czy była ona pełna? Z pewnością nie zostały wykonane wszystkie badania, bo inaczej po co pół roku od wypadku na miejsce katastrofy pojechaliby polscy archeolodzy? – podkreśla. – Dziwi też szybkość prac Rosjan, którzy zebrali wszystkie dane do raportu w niespełna pół roku. Dla porównania, komisja odwoławcza badająca wypadek CASY, która bazowała na gotowych już materiałach komisji wojskowej, pracowała ponad 10 miesięcy – dodaje Ignacy Goliński.
Wraz z informacją o wizycie Lewitina media zaczęły spekulować, jakoby ministrowi miała towarzyszyć szefowa Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) gen. Tatiana Anodina. Po kilkunastu minutach nowina ta żyła już własnym życiem. Tymczasem jak ustalił po południu w moskiewskim sekretariacie MAK „Nasz Dziennik”, w Komitecie nikt nic nie wiedział o wizycie Anodiny w Polsce. Zaskoczona była też Ambasada Federacji Rosyjskiej w Warszawie, która miała być rzekomo organizatorem wizyty rosyjskiej generał, oraz rzecznik MSWiA Małgorzata Woźniak. – Nic na ten temat nam nie wiadomo. Nie mamy informacji, by wraz z delegacją ministra Lewitina przyjeżdżała także Tatiana Anodina – usłyszeliśmy w biurze prasowym Ambasady Federacji Rosyjskiej. – Nie wiem, skąd są tego typu informacje. Pani Anodina do Polski nie przyjeżdża – podkreśliła Woźniak. O wizycie Anodiny nie słyszał także rzecznik Ministerstwa Infrastruktury. – Jeśli chodzi o osoby towarzyszące w trakcie jutrzejszego spotkania z ministrem Grabarczykiem, nie ma na liście nazwiska Tatiany Anodiny – podkreślił.

Klich poza nawiasem
Jak mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” polski akredytowany przy MAK płk Edmund Klich, od dwóch tygodni nie jest on w żadnym zakresie przez rząd informowany o postępach w śledztwie. – Od dwóch tygodni nikt z rządu się ze mną nie kontaktował. Nawet minister Arabski, który obiecał mi różnego rodzaju spotkania – wyjaśnia, dodając, że odsuwany jest już także od wykładów w Dęblinie. – Jestem widocznie dla rządu niewygodny – dodaje.
Projekt raportu dotyczący przyczyn katastrofy rządowego Tu-154M, przygotowany przez MAK, liczy 210 stron i został przekazany Polsce 20 października. MAK sformułował w nim 72 wnioski dotyczące pośrednich i bezpośrednich przyczyn katastrofy smoleńskiej oraz siedem rekomendacji dla cywilnych służb lotniczych. Polskie uwagi ma przedstawić komisja pod przewodnictwem Jerzego Millera. Termin upływa 19 grudnia. Zostaną one następnie rozpatrzone przez Komisję Techniczną MAK. Jak zapewnia MSWiA, przepisy nie narzucają MAK żadnych terminów, w jakich powinien ustosunkować się do ewentualnych zastrzeżeń strony polskiej. Małgorzata Woźniak deklaruje, że strona polska będzie wnioskowała, aby – w przypadku nieuwzględnienia przez Rosjan uwag zawartych w opinii – do końcowego raportu dołączono treść opinii strony polskiej.

Marta Ziarnik, Anna Ambroziak

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Dokument z Agencji Wywiadu – pytania i wątpliwości


27-11-2010 12:14

Opisany w „Rzeczpospolitej” dokument, mający pochodzić z Agencji Wywiadu, krążył po Warszawie od kilku miesięcy.

„Rzeczpospolita” przytacza treść tego dokumentu:

„W trakcie rozmowy ze mną Andriej MEDIEREJ stwierdził, że jest przekonany, że po upadku TU 154 M, a przed włączeniem syren alarmowych widział funkcjonariuszy OMON, którzy biegli wokół wraku samolotu i strzelali. Jego zdaniem wyglądało to jak dobijanie rannych. Andriej MENDIREJ potwierdził gotowość złożenia w tej sprawie szczegółowych zeznań przed polskim prokuratorem. Poprosił również o azyl polityczny w Polsce, twierdząc, że po złożeniu zeznań jego życiu grozić będzie niebezpieczeństwo. Na koniec rozmowy zapewniłem Andrieja MENDIEREJA, że polska prokuratura będzie w stanie zapewnić mu ochronę”.

Dokument – opatrzony logo Agencji Wywiadu i klauzulą ściśle tajne – ma dopisek, że powinien być przekazany do wiadomości szefa AW gen. Macieja Huni, p. o. prezydenta Bronisława Komorowskiego, premiera Donalda Tuska, prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta oraz szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Krzysztofa Bondaryka. Ten niezwykły rozdzielnik – jak zauważa „Rzeczpospolita” – to jeden z najsilniejszych argumentów świadczących przeciw autentyczności dokumentów. Tego typu notatki operacyjne nie są bowiem przekazywane prawie wszystkim najważniejszym osobom w państwie.

Gdy kilka miesięcy temu zaproponowano nam wgląd w treść tego dokumentu i dokładnie go opisano – odmówiliśmy, podejrzewając, że mamy do czynienia z „fałszywką”. Jak zresztą informuje „Rzeczpospolita”, szef Agencji Wywiadu zawiadomił prokuraturę o możliwości dokonania fałszerstwa. Czy jednak faktycznie notatka ta to tylko nic nieznaczący papier?

Naszym zdaniem kolportowanie dokumentu w środowisku dziennikarzy śledczych było albo prowokacją mającą na celu skompromitowanie redakcji niebojących się rozważać hipotezy zamachu, albo próbą zdyskredytowania prawdziwych lub częściowo prawdziwych informacji uzyskanych drogą operacyjną przez polskie służby. Niewykluczone bowiem, że specsłużby – otrzymawszy podobną lub identyczną relację rosyjskiego świadka – postanowiły „rozbroić” taki szokujący dokument, upowszechniając wśród dziennikarzy jego sfalsyfikowaną wersję.

Podobna sytuacja miała miejsce w 2004 r., gdy niżej podpisany – Leszek Misiak – opublikował w „Życiu” artykuł na temat tajnych szwajcarskich kont polityków – była to pierwsza informacja medialna na ten temat. Następnego dnia Bertold Kittel w „Rzeczpospolitej” i Wojciech Czuchnowski w „Gazecie Wyborczej” opublikowali artykuły, w których napisali, że informacje

o kontach zostały napisane na podstawie fałszywki wywiadu, mimo iż o notatce wywiadu w artykule „Życia”… nie było w ogóle mowy. Można sądzić, że żródłom obu dziennikarzy z „Rzeczpospolitej” i „Wyborczej” chodziło o zdyskredytowanie tej informacji, która – jak wiadomo – potwierdziła się; wszczęto nawet w tej sprawie znane w całej Polsce śledztwo.

Leszek Misiak
Grzegorz WierzchołowskiGazeta Polska

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized