Edyta Żemła 31-05-2010, ostatnia aktualizacja 31-05-2010 20:12
Edmund Klich: Fachowiec od badania wypadków lotniczych, który się pogubił – oceniają rozmówcy „Rz”
Polski przedstawiciel przy rosyjskim Międzypaństwowym Komitecie Lotnictwa (MAK) w środowisku lotniczym cieszy się niekwestionowaną opinią świetnego fachowca.
– Rządy się zmieniały, a Edmund Klich stał na czele Komisji Badania Wypadków Lotniczych – mówi jeden z wysokich rangą oficerów Sił Powietrznych. – O czymś to świadczy.
Żaden z rozmówców „Rz” – ani z wojska, ani z lotnictwa cywilnego – nie ma zastrzeżeń do pracy Klicha przy badaniu wypadków i incydentów lotniczych. – Wielokrotnie spotykaliśmy się, gdy dochodziło do niebezpiecznych sytuacji z udziałem pilotów z aeroklubu – mówi gen. Gromosław Czempiński, prezes Aeroklubu Warszawskiego. – Co mogę o Klichu powiedzieć? Przede wszystkim to, że jest naprawdę świetnym fachowcem w swojej dziedzinie.
Gen. Czempiński nie chciał jednak komentować wypowiedzi Klicha po katastrofie smoleńskiej, a to w ich wyniku ekspert od badania wypadków lotniczych stał się medialną gwiazdą.
Pierwszy w Smoleńsku
Znajomi Klicha nieoficjalnie przyznają, że ta popularność raczej mu zaszkodziła. – On zawsze był w cieniu, ale wszyscy liczyli się z jego wiedzą i doświadczeniem – mówi jeden z oficerów Sił Powietrznych. – Teraz we własnym gronie zastanawiamy się, dlaczego oskarża pilotów.
Podobnego zdania jest gen. Roman Polko, były dowódca jednostki specjalnej GROM. – Swoimi wypowiedziami wprowadził zamęt. Oskarżył pilotów Tu -154M, a nie wspomniał o komunikatach z wieży na lotnisku w Smoleńsku. Dziś okazało się, że komendy, jakie z niej padały, też budzą wiele wątpliwości.
Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL) przy Ministerstwie Infrastruktury, jako jeden z pierwszych poleciał na miejsce katastrofy pod Smoleńskiem, w której zginął prezydent Lech Kaczyński, jego żona Maria oraz 94 inne osoby, w tym politycy, dowódcy armii, wysocy urzędnicy wojskowi.
Po powrocie z Rosji kilka dni po tragedii udzielił wywiadu stacji TVN 24. Skrytykował strategię, jaką nasza administracja przyjęła wobec Rosji. Stwierdził, że w relacji ze stroną rosyjską pozostajemy petentem. – Ludzie, którzy są odpowiedzialni za tę katastrofę, chcą zwalić wszystko na pilotów. A oni są tymi, którzy na końcu łańcucha zbierają błędy wszystkich. Błąd tkwi bowiem w systemie. Lotnictwo państwowe jest w permanentnym kryzysie – mówił Klich.
Potem odbył długą rozmowę z premierem Donaldem Tuskiem. Po niej zrezygnował z funkcji przewodniczącego Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Zastąpił go Jerzy Miller, minister spraw wewnętrznych i administracji. Klich zadowolił się funkcją polskiego przedstawiciela przy MAK. Czy była to jego osobista decyzja czy wymuszona? Sam Klich uzasadniał ją tym, iż trudno mu godzić obowiązki akredytowanego przy komisji rosyjskiej i przewodniczącego komisji polskiej. Nieoficjalnie mówi się, że mogło dojść do napięć w polskiej komisji.
Wie, co mówi?
Po tych zmianach Klich znowu wyjechał do Moskwy i zniknął na pewien czas z czołówek gazet.
Głośno zrobiło się o nim znów w ubiegłym tygodniu. W programie TVN „Teraz my” ujawnił, że gen. Andrzej Błasik, szef Sił Powietrznych, przyszedł do kabiny pilotów „kilka minut przed katastrofą” i był tam do tragicznego końca. Przewodniczący sugerował też, że winna katastrofy jest załoga prezydenckiego tupolewa. – Gdy piloci byli na wysokości 100 metrów, powinni byli zacząć wznosić samolot, a nie liczyć, że im się uda wylądować – mówił z kolei w wywiadzie dla „Rz”.
Po tych wypowiedziach znów posypały się na niego słowa krytyki. – On podaje tylko te informacje, które mają wskazać i obciążyć pilotów. Jeśli tak się zachowują przedstawiciele naszego państwa, to jest to skandaliczne i żenujące – komentowała Beata Gosiewska, wdowa po zmarłym w katastrofie Przemysławie Gosiewskim z PiS.
Nie wszyscy są jednak tak krytyczni wobec wypowiedzi przewodniczącego. – Pan Edmund Klich doskonale wie, co robi i co mówi. Do kontaktów z mediami i ujawniania kolejnych faktów zmusiła go sytuacja, w której przyszło mu działać w Rosji – mówi mjr Arkadiusz Szczęsny, były instruktor i pilot wojskowy. – Polska Prokuratura Wojskowa, Wojskowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych, MON, środowiska dowódcze i rządowe nie są zainteresowane ujawnieniem całej prawdy o patologiach w procesie szkolenia lotniczego w wojsku.
Wojskowa przeszłość
Przewodniczący, jak nieoficjalnie mówią rozmówcy „Rz”, jest dość krytyczny wobec wojska, choć wywodzi się z jego szeregów. Służbę zaczął w latach 60., w jednostkach lotniczych Sił Powietrznych i Wyższej Oficerskiej Szkole Lotniczej w Dęblinie. Przeszedł drogę od stanowiska pilota przez instruktora po starszego inspektora bezpieczeństwa lotów.
W armii mówi się też, że Edmund Klich przyjaźni się z płk. Konradem Mackiewiczem, bratem Marii Kaczyńskiej.
W 1997 r. Klich doktoryzował się na Wydziale Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej Akademii Obrony Narodowej z bezpieczeństwa lotów. W tym zakresie przeszedł też szkolenia m.in. w USA. Potem trafił do Wojskowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
W 2006 r., gdy premierem był Jarosław Kaczyński, został szefem PKBWL. – Edmund Klich to bardzo pracowity człowiek – chwali go Jerzy Polaczek, minister infrastruktury w rządzie PiS. – Gdy go powoływaliśmy na stanowisko przewodniczącego komisji, chcieliśmy przyspieszyć jej prace, bo w Polsce co roku dochodzi do wielu incydentów lotniczych. On je zdecydowanie przyspieszył – wspomina.
Rzeczpospolita