Daily Archives: 8 lutego, 2011

MAK zmanipulował zapis polskich skrzynek


2011-02-08 12:00

Z danych MAK wynika, że dowódca Tu-154 musiał wyłączyć autopilota znacznie wcześniej i wyżej, niż jest to zaznaczone w stenogramach rozmów w kokpicie i opisane w raporcie końcowym. To dowód na majstrowanie przy zapisach polskich czarnych skrzynek i kluczowa informacja całkowicie zmieniająca obraz ostatnich sekund lotu. Miało to dowieść, że polski pilot, podejmując decyzję o odejściu na drugi krąg, pociągnął za stery zbyt późno, co doprowadziło do katastrofy.

To kolejna niewytłumaczalna rozbieżność w oficjalnych rosyjskich dokumentach, podważająca prawdziwość ustaleń komisji Tatiany Anodiny i świadcząca o tym, że Rosjanie chcieli ukryć prawdę o ostatnich sekundach lotu polskiego Tu-154M 101.

Według raportu MAK, obniżający się z prędkością 8 m/s Tu-154 po wyłączeniu autopilota (czyli po podciągnięciu sterów przez dowódcę samolotu) powinien opaść przynajmniej 30 m, zanim podniósłby się w górę i odzyskałby utraconą wysokość. Instrukcja użytkowania Tu-154 mówi, że utrata wysokości przy takiej prędkości zniżania wyniosłaby nawet 50 m.

Tymczasem z tego samego raportu MAK (opis na stronach 73–86 wersji angielskiej), a także ze stenogramów rozmów załogi tupolewa, wynika, że kpt. Arkadiusz Protasiuk wyłączył autopilota, samolot obniżył się ledwie 8 m, po czym uniósł się w górę. Przy tej prędkości zniżania i tej masie samolotu jest to całkowicie niemożliwe, co wynika z opracowanej przez projektantów samolotu instrukcji użytkowania samolotów Tu-154. Następnie, po 8 metrach opadania i poderwaniu się maszyny w górę, według MAK miało dojść do uderzenia w brzozę, które zapoczątkowało ostatni etap tragedii.

– Mamy do czynienia z ewidentnym fałszerstwem. Zmieniono albo wartość prędkości zniżania, albo umiejscowienie momentu podciągnięcia sterów i wyłączenia kanału autopilota w zapisie dźwiękowym i w zapisach parametrów lotu. Tak czy inaczej, doszło do ingerencji w dane na nośnikach będących własnością rządu RP. Powinna się tym zająć prokuratura – mówi „GP” K.M. (nazwisko i imię do wiadomości redakcji), mieszkający dziś za granicą wojskowy związany z kontrolą radiolokacyjną przestrzeni powietrznej, ekspert sejmowego zespołu ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej Antoniego Macierewicza.

Dwie wersje Rosjan

Przypomnijmy, że przed publikacją raportu końcowego komisji MAK polski akredytowany Edmund Klich twierdził, że załoga wyłączyła autopilota i podciągnęła stery na wysokości ok. 19 m nad ziemią – już po komunikacie nawigatora „20 metrów”.

Wypowiedź ta była zgodna z opublikowanymi w czerwcu 2010 r. stenogramami rozmów z kokpitu. Sygnał wyłączenia autopilota pojawia się tam o godz. 10.40.56. Oto interesujący nas fragment stenogramów:

10.40.54,5–10.40.55,2 – Nawigator: „30 [metrów]”
10.40.55,2–10.40.56 – Nawigator: „20 [metrów]”
10.40.56–10.40.58,2 – Sygnał dźwiękowy F=400 Hz, ABSU (wyłączenie kanału podłużnego autopilota)
10.40.56–10.40.58,1 – Sygnał dźwiękowy F=400 Hz, bliższa prowadząca (sygnał markera)
10.40.56,6–10.40.57,7 – Sygnał dźwiękowy F=400 Hz, ABSU (wyłączenie następnego kanału autopilota)
10.40.56,6–10.40.58,2 – Alarm TAWS: „Pull up, Pull up”
10.40.57,9–10.40.59,0 – Sygnał dźwiękowy F=400Hz, ABSU (wyłączenie kolejnego kanału autopilota)

W raporcie końcowym początek opisywanych przez MAK działań załogi związanych z podciągnięciem sterów i wyłączeniem kanału podłużnego autopilota ma jednak miejsce wcześniej – o godzinie 10.40.55 i wysokości (według wskazań radiowysokościomierza) około 30 m. Według MAK, dowódca Tu-154 pociągnął w tej sekundzie wolant „na siebie” i tym samym odłączył kanał podłużny autopilota. Sekundę później odłączono kolejne kanały autopilota i dźwignie sterowania silnikami zostały przesunięte do pozycji odpowiadającej zakresowi startowemu. MAK twierdzi, że po tym nastąpiło błyskawiczne wychylenie kolumny wolantu „od siebie”, a po 1,5 s znów nastąpiło pełne ściągnięcie wolantu „na siebie” (siła ok. 25 kg), które trwało do początku niszczenia konstrukcji samolotu.

Niezależnie od tego, którą z tych rosyjskich wersji przyjmiemy, i tak nie będzie ona zgodna z innymi danymi zawartymi w końcowym raporcie MAK. Poniżej wyjaśniamy – dlaczego.

Ingerencja w dane?

Na stronie 99 raportu końcowego (angielska wersja) MAK twierdzi, że samolot w ostatnich kilkunastu sekundach lotu obniżał się z prędkością 8 m/s. Na tej samej stronie znajdujemy inny kluczowy fragment:

„Utrata wysokości przy wyprowadzaniu samolotu Tu-154 ze zniżania, przy parametrach lotu odpowiadających lotowi krytycznemu (V=280 km/h, Vy=7,5–8m/s), z przeciążeniem pionowym Ny=1,3, przy prawidłowych działaniach wykonywanych w odpowiednim czasie, wynosi około 30 m”.

Ponadto przypomnijmy raz jeszcze, że instrukcja użytkowania samolotu Tu-154M stwierdza, iż przy tej prędkości zniżania samolot Tu-154M opadłby aż o 50 m.

Tymczasem z informacji zawartych na innych stronach rosyjskiego raportu wprost wynika, że polski tupolew po wyłączeniu autopilota opadł nie 30–50 m, lecz 8 m. Gdy posłużymy się danymi z raportu MAK do odtworzenia trajektorii lotu, zobaczymy, że samolot znajdował się w ostatniej fazie na następujących wysokościach:

1,2 km od progu pasa (podciągnięcie sterów wg MAK) – 252 m npm (nad poziomem morza)
1,1 km od progu pasa (uszkodzenie czubka drzewa) – 244 m npm
930 m od progu pasa – 248 m npm
850 m od progu pasa (złamana brzoza) – 253 m npm
600 m (zatrzymanie zapisu komputera pokładowego) – 273 m npm
520 m (pierwszy kontakt z ziemią) – 258 m npm

Widać więc jak na dłoni, że naturalna utrata wysokości samolotu pomiędzy podciągnięciem sterów (wyłączeniem autopilota) a najniższym punktem wynosiła tylko 8 m, podczas gdy MAK twierdzi, że przy prędkości 8 m/s utrata wysokości poprzedzająca poderwanie samolotu musiałaby wynieść co najmniej 30 m!

Gdyby wersja rosyjska była prawdziwa i samolot utraciłby 30 m wysokości po podciągnięciu sterów, to ze względu na topografię terenu rozbiłby się już 1,1 km od lotniska.

– W tym wypadku można z całą pewnością stwierdzić, że podciągnięcie sterów nastąpiło o wiele wcześniej, prawdopodobnie ok. 4–6 s przed momentem podanym przez MAK, na wysokości przynajmniej 80 m nad ziemią, czyli 275 m npm. Zapisy rejestratorów musiały więc zostać zmanipulowane. Jedynym – innym niż wcześniejsze pociągnięcie za stery – wytłumaczeniem jest podanie przez MAK błędnej prędkości zniżania, co jednak także wiązałoby się ze sfałszowaniem zapisów rejestratorów, a więc np. przesunięciem komunikatów nawigatora dotyczących wysokości, jak i fałszerstwem opublikowanych w raporcie końcowym danych dotyczących parametrów lotu polskiego Tu-154M – mówi „Gazecie Polskiej” K.M.

Gazeta Polska

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Oko żaby 2


08.02.2011 08:07

 

Każdy, kto poruszał się kiedyś we mgle (niekoniecznie autem, wystarczy pieszo), wie na pewno, że widzi się wtedy niewiele. Jeśli zaś mgła jest bardzo gęsta – widzi się tyle co nic. Krajobraz znika, zaczynamy poruszać się wolno i ostrożnie, uważnie wyglądając zarysów poszczególnych obiektów, by na czymś się nie potknąć lub na coś nie wpaść. Rzeczy wokół nas „wyłaniają się”, gdy się do nich zbliżamy, a „znikają”, gdy się od nich oddalamy. Zasięg naszego spojrzenia ogranicza się do parudziesięciu metrów. Czasami nawet mniej, jeśli mgła jest wyjątkowo intensywna.
Smoleńska przedziwna, nie przewidziana przez meteorologów, mgła, która zaczęła się o godz. 7.09 polskiego czasu (jak podała komisja Millera) nie była 10 Kwietnia pomyślana dla Tu-154 M. Pomyślana była w celu zminimalizowania liczby świadków i skutecznego przeprowadzenia maskirowki na Siewiernym (vide filmik Koli), dla mieszkańców Smoleńska i dla ludzi czekających na płycie, dla późniejszej propagandy i dla pretekstu, by samolotu NIE kierować na Siewiernyj tylko w inny rejon. Smoleńska mgła nie miała służyć temu, by polskiemu samolotowi uniemożliwić lądowanie. Jak-40, pamiętamy, wylądował mimo mgły – tupolew z delegacją prezydencką mógł (taka fraza pada nawet w ruskich stenogramach) „powisieć pół godziny” nad lotniskiem i przeczekać dziwną mgłę koło dziesiątej ruskiego czasu.
Znowu musimy w naszych rozważaniach wejść w psychikę mordercy i nieco pospekulować (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/01/z-punktu-widzenia-zamachowca.html). Jeśli chcemy kogoś napaść i zabić, to nie robimy tego na ruchliwej ulicy w środku miasta, tylko przygotowujemy miejsce odludne, ciemne, najlepiej takie, w którym nie będzie żadnych niepotrzebnych świadków. Jeśli chcemy dokonać zamachu na delegację prezydencką z obcego kraju, to raczej nie dokonamy tego na oczach wielu ludzi i w okolicy, w której zbiec się może zaraz pół miasta.
W Smoleńsku płk Nikołaj Krasnokutski już o godz. 7.41 w rozmowie z oficerem operacyjnym o kryptonimie „Logika” mówił, że dla polskiego samolotu potrzebne jest lotnisko zapasowe i że Polacy w Smoleńsku nie mają po co lądować. Z ujawnionych wczoraj nagrań wynika też, żeKrasnokutski, informując o mgle, mówił do „Logiki”, że jej nie przewidywała poranna prognoza meteo(podkr. F.Y.M.). W tym czasie oficer z operatu o kryptonimie „Logika” informował Krasnokutskiego, że „duża tutka” [czyli polski tupolew – przyp. red.] wystartowała już z Warszawy. – To trzeba dla niego szukać zapasowego – mówi Krasnokutski i dodaje, że może to być podmoskiewskie Wnukowo. Na co „Logika” dodaje, że tupolew zrobi kontrolne zejście do swojego minimum. Słowa te padają o 7.41; samolot wystartował z Okęcia o 7.27. Jednocześnie polska komisja stwierdziła, że polski Jak-40, który wystartował przed tupolewem, otrzymał inne informacje o pogodzie niż te, które podano rosyjskiemu iłowi. –Niemożliwe jest, żeby pogoda zmieniała się tak dynamicznie – skomentowali eksperci podczas konferencji.” (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110119&typ=kk&id=kk02.txt)
Po co była mgła? By „oko żaby” miało jeszcze mniej do zobaczenia. By nie widać było CO leci na Siewiernyj i… czy cokolwiek w ogóle leci. Ił-76 krążył i krążył (być może jeszcze jedna maszyna także) – czy ktoś jednak widział na pewno lecącego TUPOLEWA? Czy po prostu… lecące „coś”? Przypomnijmy sobie relację leśnego dziadka, przywołaną przez wybitnego eksperta od Smoleńska, S. Amielina, i wczytajmy się w te momenty, które dotyczą tego, co leśny dziadek WIDZIAŁ na swej działce – dla ułatwienia wytłuściłem je w tekście:
Rozmawiałem z właścicielem działki rolnej, na której znajduje się brzoza. Właśnie o nią samolot złamał skrzydło. Ten człowiek odmówił podania imienia i nazwiska. Mogę powiedzieć tylko tyle, że jest emerytem i 10 kwietnia był na swojej działce letniskowej. Opowiadał mi, żetego dnia była tak silna mgła, iż źle widział nawet wierzchołek brzozy.Nie dostrzegł też zbliżającego się samolotu, słyszał jedynie jego dźwięk. Powiedział, że samolot przeleciał bardzo nisko i że to działo się tak szybko, iżnie zdążył nawet zorientować się, o co chodzi. Strumień powietrza zwalił go z nóg i odrzucił na bok. Mężczyzna usłyszał tylko uderzenie o drzewo iwidział, jak brzoza się połamała. Kiedy już zdołał się podnieść, pobiegł w stronę miejsca, gdzie roztrzaskał się samolot. Myślał, że może pasażerowie będą potrzebować pomocy. Ale od jego działki do miejsca upadku samolotu jest dość daleko, bo ponad 500 m po prostej, a drogą jeszcze dalej. Dlatego znalazł się na miejscu jednocześnie ze strażakami, którzy go tam nie wpuścili.
Ten człowiek powiedział mi też, że na jego działce znajdowały się niewielkie szczątki skrzydła, a ziemia była zalana jakimś płynem. Myślę, że pochodził on z układu hydraulicznego. Przy uderzeniu w brzozę nie tylko odłamała się część skrzydła, być może został uszkodzony układ hydrauliczny. Dodatkowo sterowanie częściowo lub całkowicie odmówiło posłuszeństwa i maszyna w sposób niekontrolowany zaczęła się obracać wokół własnej osi, ostatecznie upadając podwoziem do góry.” (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100729&typ=po&id=po01.txt)
Końcówka tej opowieści, to już narracja Amielina, wpleciona subtelnie w dziadkowe opowieści. Amielin płynu wprawdzie nie badał, ale wie nawet, co to za płyn (to się nazywa widzenie na odległość). Dobrze, że nam przy okazji chemicznego składu nie podał, roku produkcji i producenta tego płynu. Geniusz Amielina wciąż jest niedoceniony, trzeba przyznać. Facet po trzech dniach od katastrofy zrekonstruował jej dokładny przebieg ze zdjęć, które sam zrobił i zapewne z takich właśnie opowieści leśnych dziadków z długim stażem w ruskich służbach mundurowych.
Zostawiając jednak Amielina z boku. Nasuwa się parę pytań a propos opowieści leśnego dziadka. Czy widział on polskiego TUPOLEWA? Czy po prostu przelatywał nad dziadkiem jakiś samolot po prostu (o której dokładnie godzinie? chociaż czy leśne dziadki noszą zegarki i liczą czas?)? I czy tak jak z tą leśną opowieścią nie jest z wieloma innymi relacjami „naocznych świadków” ze Smoleńska? Czy oni naprawdę coś konkretnego widzieli w związku z katastrofą, czy też przede wszystkim SŁYSZELI, co się działo? Czy zaś to, co rzekomo ujrzeli, nie było już rezultatem OBRAZOWANIA, którym zajęła się czekistowska propaganda?
Nawet Wiśniewski, który niemal Pana Boga za nogi złapał (lub diabła za rogi), bo jako jedyny na świecie „dotykał” przez parę minut ze swym obiektywem pokazywanego potem na całym globie, „miejsca katastrofy”, opowiadał więcej o tym, co słyszał niż zobaczył, jeśli chodzi o „tupolewa i jego wypadek”. I dodawał, że „powiedziano mu potem”, gdzie było to, czego akurat nie widział i nie mógł zobaczyć, czyli np. ciała wszystkich ofiar. A przecież byli i tacy świadkowie, co twierdzili, że w ogóle ŻADNEGO ODGŁOSU katastrofy nie słyszeli! I że dopiero dźwięki syren i pędzące wozy strażackie uświadomiły im, że coś poważnego się stało. To pytanie już więc stawiałem, ale ponawiam, bo sądzę, że jest istotne: czy gdyby na filmie Wiśniewskiego nie został pokazany statecznik z szachownicą, to z tych szczątków dałoby się bez cienia wątpliwości wywnioskować, że są pozostałościami po POLSKIM tupolewie?
Na filmiku zrobionym przez Kolę szwendającego się po Siewiernym (zanim pojawił się tam Wiśniewski) widać wprawdzie „na planie” większe ogniska aniżeli na tym obszarze, który sfilmował polski operator, lecz fragmenty wraku, które po przelocie i katastrofie powinny być rozgrzane, nie parują, a przecież miałyby to być chwile „zaraz po wypadku”. Co więcej, jeden z gostków (co widać od 1:03 i od 3:04 na tej analizie (http://www.youtube.com/watch?v=HqMkqyAFob0&feature=related)) zeskakuje z jakiejś części przy ogonie, jak z dekoracji. Swoją drogą, skąd tam tylu ludzi się kręci, skoro dopiero za chwilę ma wybrzmieć legendarna syrena? Co oni tam robią? Gapiów przeganiają? Jakich gapiów, skoro jeszcze nikt nie wie o katastrofie? No bo na pewno ci gostkowie w ciemnych kurtkach (i jeden w czerwonej) nie przybyli nikomu na pomoc. Poruszają się za wrakiem, jakby nie stanowił dla nich żadnego nadzwyczajnego obiektu.
Ja nie katastrofę widziałem, ale inne rzeczy”, mówi mechanik Oleg Starostienkow (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/01/gdzie-i-kiedy-doszo-do-tragedii.html) w jednej z „Misji specjalnych”, choć nie dodaje, CO takiego widział, że zawrócił w stronę warsztatu, zamiast tak jak jego kolega Władimir Safonienko, co ponoć był „Kolą”, pognać filmować katastrofę (http://beholder.salon24.pl/194388,piaty-autor-jednego-filmu) i nawet nie bać się wcale, jak przyznał reporterkom „Misji” (http://www.youtube.com/watch?v=tQaALiZe-_A).
Najlepsza z tych smoleńskich opowieści to oczywiście ta z półtorarocznym chłopczykiem, co widział katastrofę, zrelacjonowana przez jego babcię (http://www.youtube.com/watch?v=W1gqkU8rhdA, od min. 1.49: „Buuuu, patom „buch” i wsio”) oraz ta z ochroniarzem, co „cudem uniknął uderzenia odłamkiem” (ten odłamek spadając z nieba walnął w płot), tylko że wpadł w szok dopiero, gdy się dowiedział od dobrych ludzi, że to był samolot (materiał z wrześniowej „Misji specjalnej”: „Ochroniarz z początku nie zrozumiał, wyszedł, popatrzył – potem jak mu powiedzieli, że samolot przeleciał, był w szoku”). Domyślamy się oczywiście, że ci, co powiedzieli ochroniarzowi, jaki cud go spotkał, wyjaśnili mu też, o jaki samolot chodziło. I wtedy zrozumiał, tzn. „aluzju poniał”. Z kolei gostek, co we wrześniowej „Misji” opowiada o skrzydle („Dosłownie po minucie jechały karetki(…) jechały od razu”) – dowiaduje się o tym, że to był samolot z polskim Prezydentem od jakiegoś pogranicznika.
Ale był i Wowka, co też coś ze swego bloku, z którego okna wychodzą na Siewiernyj, widział w gęstej smoleńskiej mgle: „Rozpoczął lądowanie, ale nie dali mu pozwolenia, więc znowu podleciał do góry, a potem tak mi się wydaje, podleciał drugi raz i było słychać tylko takie… Brrruuu!” (http://www.youtube.com/watch?v=W1gqkU8rhdA). Czy Wowka widział tupolewa? Czy może na przykład Iła? Jeden generał Mgła to wie.
Skoro inny samolot można było w Smoleńsku pomylić z tupolewem, skoro inny samolot mógł imitować zachowanie tupolewa, to czy i… wieża na Siewiernym nie mogła imitować (w trakcie inscenizacji) innej wieży, także o kryptonimie Korsarz, tej, z którą kontaktował się polski tupolew, skierowany przez „centralę/kontrolę” w Moskwie na inne lotnisko z powodu warunków pogodowych na Siewiernym? Skoro po rozmowie z Jakiem załoga nie chciała lądować na Siewiernym, jak nas zapewnia Miller (http://wyborcza.pl/1,75478,9016876,Miller__Oni_nie_chcieli_tam_wyladowac.html), to czy możemy mieć pewność, że nadal rozmawiała z tym Korsarzem? Czy nie było możliwe wejście na częstotliwość 124,0 (przekazaną załodze – po przekroczeniu punktu ASKIL – przez kontrolę w Moskwie) przez inną wieżę?
P.S.
http://www.youtube.com/watch?v=i_HCAdk5uio&feature=related (konferencja komisji Millera, cz. 1, tu m.in. „poklatkowa prezentacja Iła”)
Tu pada słynne polecenie z centrali do „wieży”: „Paweł, doprowadzasz do stu metrów. Sto metrów. Bez dyskusji” (1’26”) oraz pytanie „kierownika lotów”: „ten z meteo niepoczytalny, czy co? (…) On podaje teraz 800 metrów” (widoczności – przyp. F.Y.M.) (8’56”). No i to jeszcze: „Panie generale, podchodzi do trawersu, 500 metrów. Wszystko w włączone, wszystko. I reflektory w trybie dziennym… Wszystko gotowe” (10’30”).
Tu o 8:35 pada w kokpicie pytanie: „Tak czy nie? My musimy to lotnisko wybrać. W końcu na coś się zdecydować.” Nie pada jednak NAZWA lotniska.
05’08”: „Przede wszystkim przygotuj go na drugi krąg (…) A dalej… Sam dalej, sam podjął decyzję, niech sam dalej…
http://www.youtube.com/watch?v=OfVePVH7Jxk ruska „końcóweczka”, w której nie ma komendy śp. mjr. A. Protasiuka o odejściu
http://www.youtube.com/watch?v=Hu98ULXaqCc&feature=related a tu załgana ruska wersja powtarzana przez TVN24
http://www.youtube.com/watch?v=5s0Kf97HqQE&NR=1 załgana ruska wersja powtarzana przez PAP: „Mimo ostrzeżeń piloci podejmują próbę lądowania
http://www.smolensk-auto.ru/forum/index.php?showtopic=16192 (dla tych, którzy jeszcze nie badali tego forum)
http://www.youtube.com/watch?v=tQaALiZe-_A Misja specjalna z września 2010

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized