Daily Archives: 23 lutego, 2011

Fabryka sztucznej mgły


23.02.2011 18:33

Fot. 1: Chmury i mgła nad Smoleńskiem (czerwony punkt), 10 kwietnia, 9.00 czasu polskiego.

„Czy da się wytworzyć sztuczną mgłę?”

To pytanie postawił, w kontekście smoleńskiej mgły, profesor Krzysztof Haman w swoim liście eksperta z 1 lutego. Profesor Haman jest znawcą fizyki atmosfery, chmur i mgieł. List eksperta, choć nie pozbawiony pewnych założeń, jest świetnie napisany i do bólu logiczny. Odpowiedź na tytułowe pytanie jest jednoznaczna: nie da się. Zacytuję kluczowy argument profesora Hamana:

Nie posiadam wprawdzie szczegółowych danych dotyczących warunków atmosferycznych panujących wówczas w Smoleńsku, ale na podstawie opublikowanych relacji świadków a zwłaszcza znanego stenogramu rozmów w kabinie Tu-154 oraz ogólnie dostępnych zdjęć satelitarnych [np. Fot. 1] można wnosić, że obszar zajmowany przez mgłę na pewno znacznie przekraczał 500 km kwadratowych a jej grubość 200 m, a więc objętość powietrza zajętego przez mgłę przekraczała 100 km sześciennych i jest to szacunek raczej bardzo zaniżony. Przyjmując, że wilgotność względna powietrza przed pojawieniem się mgły już była bardzo wysoka i wynosiła 90 proc., dla uzyskania nasycenia i wystąpienia mgły przy panującej wówczas temperaturze 2-3 stopni C należałoby do każdego metra sześciennego powietrza wprowadzić około pół grama wody w postaci pary.

Proszę policzyć, ile wody trzeba by wprowadzić do 100 km sześciennych powietrza, by to uzyskać. Podpowiem: wychodzi około 50 tysięcy ton. I proszę sobie wyobrazić maszynerię, przy pomocy której dałoby się to zrobić na tak dużym obszarze, w tak krótkim czasie i w dodatku niemal niepostrzeżenie.

To dobry, mocny argument ilościowy, oparty na solidnie przeprowadzonych obliczeniach. Oczywiście, zawiera pewne założenia, takie, jak występowanie grubych chmur i mgły na całym obszarze, który nas interesuje. No a jeśli mgła smoleńska była naturalna i całkiem nietypowa w tym czasie i miejscu, to typowe scenariusze zamachu w Smoleńsku natrafiają na dość poważną trudność – bez mgły – bardzo trudno uzasadnić przypadkową katastrofę, ukrywać ważne ślady itp. Bez mgły – wiele scenariuszy zamachu traci prawdopodobieństwo. Przy okazji, odnotowuję trafną konstatację profesora Hamana: w sprzyjających warunkach dość wysokiej wilgotności, wystarczy wprowadzić od pół grama do jednego grama wody do metra sześciennego powietrza, by wytworzyć mgłę.
Z drugiej strony – mgła smoleńska jest niezwykle intrygująca. Pojawiła się dość nagle i niespodziewanie. Do godziny 9:00 czasu Moskwy widoczność wynosiła 4 kilometry, a wilgotność powietrza – poniżej 90%. Jeszcze o 9:15 czasu Moskwy meteorolog z Tweru przekazał prognozę pogody dla Sewiernego – z widocznością 1500 – 2000 metrów, mgiełką i podstawą chmur – 150 – 200 metrów. Pojawienie się mgły zaskoczyło załogę wieży konrolnej w Smoleńsku, zarządzanej przez pułkownika Krasnokutskiego, pojawiły się nawet mało wybredne komentarze wobec meteorologa i żądania skorygowania prognozy, już nieaktualnej, w momencie dosfarczenia. O pojawieniu się mgły tak mówił „Naszemu Dziennikowi” ambasador Bahr:
Gdy doszło do katastrofy, był Pan z pozostałymi członkami komitetu powitalnego na lotnisku…
– Tak. Stałem wówczas na płycie lotniska w miejscu, gdzie znajdowały się obie delegacje oddzielone od siebie o kilkanaście metrów.

Oddzielone?
– Tak, Polacy stali w jednej grupie, a Rosjanie w drugiej.

Jaka była wówczas pogoda?
– Kiedy przyjechałem na lotnisko, pierwsze zdanie pani wicegubernator brzmiało: „Mamy dobrą pogodę”. Osobiście powiedziałbym jednak, że na początku pogoda była znośna. A to dlatego, że było dość ciemno. Jednak już 20-25 minut później pogoda całkowicie się zmieniła. Stojąc na tej płycie, byłem jednak przekonany, że musimy stać i czekać na samolot z prezydentem tak długo, jak będzie trzeba. Osobiście liczyłem się bowiem z tym, że przylot naszej delegacji ulegnie opóźnieniu.

Mgła pojawiła się nagle?
– Tak. Pojawiła się niespodziewanie i gwałtownie i – można powiedzieć – kładła się bezpośrednio na płytę lotniska. Była to bardzo wyczuwalna zmiana, niosąca ze sobą pogorszenie warunków meteorologicznyc
h.

Pojawieniu się mgły o godzinie 10.00 dziwił się także major pilot Grzywna:„Ale dziesiąta i mgła?”. Minimum widoczności przypadło dokładnie na czas lądowania polskiej delegacji, potem mgła dość szybko ustąpiła. Mamy więc mgłę nieprzewidzianą, pojawiającą się nagle, o nietypowej porze, dokładnie w czasie lądowania. Dużo zbiegów okoliczności, ale przecież zdarzają się koincydencje. Przecież proste rozumowanie eksperta pokazało, że nie da się zrobić chmury, czy mgły na obszarze 500 kilometrów kwadratowych.
Nie ma takiej maszynerii, która wyrzuciłaby w powietrze 50 tysięcy ton wody na przeciągu, dajmy na to, połowy doby. Naprawdę? To sprawdźmy.
Weźmy, dla przykładu, jakąś typową, dużą, rosyjską elektrownię jądrową. Na przykład tę z Desnogorska. Elektrownia jądrowa w Desnogorsku ma trzy reaktory RMBK-1000, z których każdy produkuje moc elektryczną 1000 Megawatów. Ze względu na dość niską sprawność tego typu reaktora, całkowita moc cieplna reaktora musi być znacznie wyższa, wynosi ona 3200 Megawatów. W sumie, dla całej elektrowni, mamy prawie 10 Gigawatów mocy cieplnej, w tym co najmniej 6.5 Gigawatów które musi być uwalniane z reaktora w postaci ciepła wyprowadzanego przez czynnik chłodzący. Załóżmy, że cała moc cieplna takiej elektrowni byłaby zużyta do odparowywania wody, której ciepło parowania wynosi około 2.5 Megadżula na kilogram. Nasza przykładowa elektrownia można maksymalnie odparować 4 tysiące litrów na sekundę. 4 tony wody na sekundę. W tym tempie problem profesora Hamana – wyrzucenie 50 tysięcy ton wody do atmosfery – zostaje rozwiązany w ciągu 4 godzin. Oczywiście, realistyczna wydajność odparowywania wody byłaby na pewno niższa, ale w ciągu kilkunastu godzin dałoby się zrobić całkiem rozległą i grubą chmurę. Przykład tego, jak elektrownia jądrowa tworzy chmurkę jest pokazany na Fot. 2. To tylko ilustracja zasady, bo wygląda na to, że wilgotność powietrza w czasie robienia tego zdjęcia była niska, więc i chmura to raczej obłoczek. Nie wiemy też, czy elektrownia pracowała z pełną mocą. Tym niemniej, możliwość produkcji chmurek jest dowiedziona.
Nasza przykładowa elektrownia jądrowa w Desnogorsku (Fot. 3) nie jest, jednak, chłodzona przez odparowanie wody, nie ma charakterystycznych grubych chłodni kominowych. Jest chłodzona wodą z pobliskiego jeziora, o powierzchni około 30 kilometrów kwadratowych. Elektrownia potrzebuje tak dużego zbiornika, ponieważ typowy przepływ wody chłodzącej reaktory przekracza sto tysięcy ton na godzinę. Jezioro odbiera ciepło z reaktora, a strumień tego ciepła może osiągać 5 – 10 Gigawatów. Ta ilość ciepła, oczywiście, musi pogrzewać wodę, a podgrzana woda paruje. To dlatego, typowe zdjęcia z Desnogorska i okolic są „za mgiełką”, na przykład zdjęcie jeziorka, widoczne na Fot. 4. Oczywiście, tempo parowania wody z rośnie z temperaturą wody, a ta rośnie z mocą, z jaką pracuje elektrownia. Dane elektrowni w Desnogorsku pokazują, że – średnio – pracuje ona z 1/5 mocy maksymalnej. Praca z pełną mocą przez dłuższy czas z pewnością zwiększa znacznie temperaturę wody w jeziorze i tempo parowania z ponad  30 kilometrów kwadratowych powierzchni jeziora.
Elektrownia w Desnogorsku to nie całkiem abstrakcyjny przykład. Tak się składa, że nosi nazwę „Smoleńsk”, jest położona w odległości około 100 kilometrów od lotniska Smoleńsk – Siewiernyj, na południowym wchodzie, w kierunku 130 stopni w względem lotniska. To oznacza, że 10 kwietnia, gdy wiał wiatr z południowego wschodu – 120 – 140 stopni, lotnisko Siewiernyj było dokładnie na linii wiatru z Desnogorska (Fot. 5). Poprzedniego dnia, 9 kwietnia, w Smoleńsku też było mglisto. Wiatr zmieniał się od północno-wschodniego do południowo wschodniego. Zastanawia korelacja miejsca występowania dwu grup chmur z kierunkami wiatru z Desnogorska (Fot. 6). Na koniec analizy pogody z 10 kwietnia, ilustracja z raportu MAK, pokazująca występowanie mgieł (Fot. 7). Desnogorsk można znaleźć pomiędzy czerwonymi punktami, na dole. Raport MAK mówi o czasie wystąpienia mgieł: im bliżej Desnogorska i linii wiatru, tym mgła była wcześniej.
Zatem, jest wiele przesłanek pośrednich, że powierzchnia dość dużego jeziora w Desnogorsku, z wodą rozgrzaną ciepłem z trzech reaktorów dużej elektrowni jądrowej, parując – zwiększyła wilgotność przepływającego powietrza. Ta wilgoć, unoszona z wiatrem i rozpływająca się, mogła przyczynić się do istotnego zwiększenia poziomu zamglenia i zachmurzenia w okolicach Smoleńska, 9 i 10 kwietnia 2010. Warto byłoby sprawdzić, z jaką mocą pracowała w tamtych dniach elektrownia jądrowa „Smoleńsk”.
Stawiając kropkę nad „i” w sprawie lokalnej, smoleńskiej mgły. Gdybyśmy założyli, że zadaniem IŁa 76 było silniejsze „domglenie” okolicy lotniska w Siewiernym, to można oszacować, na jakim obszarze mogłoby być takie domglenie skuteczne. IŁ 76 może zabrać około 40 ton ładunku. Przy wilgotności powietrza 90% (za prof. Hamanem), taka ilość wody pozwalałaby „domglić” objętość powietrza o grubości 100 metrów, szerokości 300 metrów i długości 2.5 kilometra. Przy wyższej wilgotności wyjściowej – większy.
Wyciągam z tej analizy trzy wnioski:
1. Pytanie o możliwość zwiększenia poziomu zamglenia i zachmurzenia, nawet na sporym obszarze, nie jest absurdalne i może mieć pozytywną odpowiedź. „Sztuczna mgła” i „sztuczne chmury” dość często towarzyszą elektrowniom jądrowym.
2. W konfiguracji warunków atmosferycznych 9 i 10 kwietnia  – jest możliwy spory wpływ elektrowni jądrowej i ogrzanego przez nią jeziora w Desnogorsku na pogodę w Smoleńsku i okolicach.
3. Myślę, że należy sprawdzić dane elektrowni w Desnogorsku: aktywność elektrowni przed 10 kwietnia 2010 roku i zmienność temperaturę woda w jeziorze  w tamtym okresie.

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Dziwne szpule 3


23.02.2011 09:07

Gdy się słucha „kopii zapisów CVR” tupolewa, to poza buczeniem ruskiego prądu rzuca się w uszy jeszcze jedna dziwna rzecz – głos śp. mjr. A. Protasiuka prawie w ogóle nie jest słyszalny, w przeciwieństwie np. do głosu „kontrolera” czy nawet innych głosów w kokpicie. Gdyby tak słabym głosem odzywał się dowódca statku, to chyba nikt by jego komunikatów nie mógł wychwycić w kokpicie, sądzę więc, że ów efekt wyciszenia jest rezultatem pracy „realizatora dźwięku”, który obrabiał skrawaniem zawartość rejestratorów, zwłaszcza że rozmowy przez długi czas toczą się spokojnie, a więc bez przekrzykiwania maszyn.
A że do takiej obróbki doszło to więcej niż pewne, skoro ruska taśma nagrała bonusowo ok. 40 minut lotu, a nie 30. To oczywiście absolutny przypadek i nikt nie podejrzewa, żeby „oryginalne nagranie” miało 50 min. lub nawet 60 i stanowiło np. kompilację różnych zapisów różnych kanałów z różnych lotów.
Zadałem sobie zatem, nie podejrzewając, rzecz jasna, braci Moskali, o żadne manipulacje dowodami, trud ponownego przeanalizowania ruskiego „konferencyjnego” materiału (http://www.youtube.com/watch?v=XR6Xg_hJjA4&feature=player_embedded) i tak mi się wydaje, że w 11’08” słychać „pyknięcie”, jakby po ponownym włączeniu zapisu (każdy, kto miał do czynienia z magnetofonem szpulowym i nagrywaniem na taśmę magnetyczną, wie, o co mi chodzi) – może to być też pyknięcie związane z użyciem jakiegoś przełącznika w kokpicie. Tak czy tak po nim pada (anonimowa) i sprawiająca wrażenie ewidentnie uciętej, wypowiedź:
W Moskwie” (10:27:31)
a po niej, wedle polskiej rekonstrukcji: „Nie da się bliżej?” (10:27:32) (jak na moje ucho, to tam pada jakieś inne zdanie, a potem pojawia się śmiech).
Te wypowiedzi o tyle są zaskakujące w ruskiej „rekonstrukcji” (w której jest wiele niespójnych zupełnie fragmentów, tak jakby ludzie rozmawiali, nie słysząc się lub ignorując się nawzajem), że… nie ma ich w stenogramach (http://www.naszdziennik.pl/tu154m.pdf, s. 23), są tam zakwalifikowane do „niezr.”, a zrekonstruowali je specjaliści współpracujący z komisją Millera (http://www.tvn24.pl/-2,1689277,0,1,niech-pan-zapyta-szefa–co-bedziemy-robili,wiadomosc.html)). Gdyby Ruscy byli tak skrupulatni, że chcieliby uwzględnić wszystkie zrekonstruowane przez polską stronę wypowiedzi, to ich „rekonstrukcja” zaprezentowana na „konferencji MAK” wyglądałaby nieco inaczej (choćby pod względem skali załgania). Ale też nie możemy od kremlinów wymagać zbyt wiele, bo oni posługują się tzw. czekistowskim kryterium prawdy.
Jak na moje ucho to ta wspomniana wyżej fraza brzmi „…i w Moskwie”, i stanowi końcówkę czyjejś wypowiedzi (proszę fragment sobie odtworzyć parokrotnie – intonacja opada w tym zdaniu, jakby zawierało ono jeszcze jakieś wypowiedziane wyrazy; może lordJim wytnie materiał od 11’05” do 11’15” i wklei ;)). Oczywiście mogę być przewrażliwiony i nadmiernie wsłuchiwać się w jakiś arbitralnie wyróżniony kawałek rozmów, jednakże, podkreślam, wtedy (tj. w okolicy godz. 10:29) mogła zapaść decyzja o odejściu na zapasowe lotnisko.
Na tym materiale 11’35/11’36 słychać zaraz po „Artur, jesteś tam jeszcze?” najpierw komunikat jednego ruskiego pilota: „Zakończyłem zrzut. Zniżanie na wschód” i – sądząc po stopniu zniekształcenia głosu – odpowiedź innego ruskiego pilota (czy zarazem z innego samolotu?), gdyż jest to inny głos: „Pozwolili” (11’42”). Ta zagadkowa wymiana zdań nie występuje na „stenogramach z wieży”, choć przecież wieża musi słyszeć komunikaty samolotów znajdujących się w pobliskiej przestrzeni powietrznej.
O 13’25” materiału wcina się ze swoimi „wykładami rzeczy” ruski lektor. Po rozmowie polskich załóg wtrąca on swoje ważne trzy słowa na temat 1) znakomitego i rozsądnego pilota iła-76, który mimo doskonałej znajomości lotniska, zdecydował się odejść na lotnisko zapasowe w przeciwieństwie do polskiej załogi, która, jak doda on za chwilę (14’41”), popada w coraz gorszy stan psychiczny z powodu 2) braku decyzji polskiego Prezydenta, co dalej z delegacją. Ruski lektor nie wchodzi, no bo i po co, w szczegóły dotyczące tego, co ruski ił na „aerodromie” wyprawiał. Z kolei, wspomniany, fatalny stan psychiczny w kokpicie ma się wyrażać w ten sposób, że 3) – jak ruski lektor stwierdza, odwołując się tym razem do enigmatycznych badań „polskich specjalistów” związanych z TVN24 – pada hasło (15’07”) „Ja nie znaju, no jesli my zdies nie siedim, to on budiet k’ mnie pristawliat’”. Ono zapewne jest ruską wersją legendarnej frazy „Jak nie wyląduje(my), to mnie zabije(ą)” (http://www.tvn24.pl/0,1664953,0,1,jak-nie-wyladujemy–to-mnie-zabijeja,wiadomosc.html).
To zaś o tyle zabawna i naprawdę warta odnotowania korelacja między „ruską” i „polską” rekonstrukcją, że wydawało mi się do tej pory, iż to raczej TVN24 jako jeden z głównych, obok Czerskiej, filarów Ministerstwa Prawdy pełni funkcję Radia Erewań w Polsce, a nie że Radio Moskwa (czyli tu MAK) się akurat na TVN24 musi w swych arcyważnych badaniach powoływać, ale jak widać człowiek się uczy przez całe życie i komunizmu, i neokomunizmu. Najwyraźniej też oryginały czarnych skrzynek są w posiadaniu (choćby od czasu do czasu) ekspertów z TVN24, no chyba że wszyscy eksperci promoskiewscy pracują zgodnie w jakimś kremlowskim laboratorium.
Od 13’46” słychać tę wymianę zdań w kokpicie:
Słyszałeś?
Tak.”
Kto tam jest?
U ciebie też?”,
która musi się odnosić do czegoś nietypowego albo w obszarze nasłuchu radiowego (trwający czyjś dialog – kontynuacja wymiany zdań dotyczącej „zrzutu”?), albo w obszarze zakłóceń komunikacji załogi z innymi ośrodkami. Innego dialogu (takiego jak ze „zrzutem”) nie słychać (chyba że został przy studyjnej obróbce skrawaniem „wyciszony”, choć byłoby to bardzo trudne na tle wypowiadanych kwestii przez Polaków), podejrzewam więc, że załoga odkrywa, że ktoś uruchamia jakieś dodatkowe zakłócenia w słuchawkach.
Od 14’15” słychać znowu „Korsaż-a”.
Zostawmy w tym miejscu tupolewa, skoro zasadnie możemy przypuszczać, że następne części zapisu są pokiereszowane. Markowski w swoim komentarzu zamieszczonym wczoraj u mnie (http://freeyourmind.salon24.pl/280780,teatr-jednego-rezysera#comment_4014449) zacytował jedną z intrygujących „uwag” zamieszczoną w „raporcie komisji Burdenki 2” na s. 153 (wersji polskojęzycznej), która brzmi następująco:
O 09:15 na lotnisku Smoleńsk „Północny” wykonał lądowanie samolot Jak–40 Rzeczpospolitej Polskiej, lecący po tej samej trasie. Start tego samolotu z Warszawy był wykonany o 07:28. Analiza rozmów zarejestrowanych na magnetofonie kontrolera, wykazała,żeżadnej informacji o wylocie danego samolotu ani jego locie na lotnisko Smoleńsk „Północny” ażdo 8:50 nie było w grupie kierowania lotów lotniska Smoleńsk „Północny”. Pierwsze nawiązanie łączności z kontrolerem lotniska Smoleńsk „Północny”, załoga samolotu Jak-40 wykonała o 08:53.
Markowski interpretuje to tak: „Tak to nie o Jaku Wosztyla rozmawiali na wieży, lecz o innym polskim samolocie. Pytanie o jakim?” – być może jest to całkiem słuszny trop, eksplorowany zresztą przez nas po pierwszym odkryciu Markowskiego (http://freeyourmind.salon24.pl/277507,dziwne-szpule-2).
Pojawiają się tu jednak pewne problemy. Problem pierwszy – co sygnalizowałem już parę razy – Ruscy uniemożliwili Polakom przechwycenie pełnych zapisów rozmów z wieży. Jak wiemy, ludzie związani z komisją Millera, zdołali w dn. 17-20 kwietnia nagrać „metodą chałupniczą” to, co się działo 10 Kwietnia w wieży (czy nagrali to, bo im pozwolono, czy nie, to w tej chwili nieistotne). Zapisy jednak, nie wiedzieć czemu, obejmują czas od 8.38 do 10.45, gdy tymczasem rejestracja uruchomiona była (jeśli wierzyć „raportowi”) już od 7.15. Brakuje więc niemal półtorej godziny materiału. Nie jest to przypadek, gdyż właśnie wtedy na Okęciu rozgrywały się przedziwne roszady, przesiadki i „zmiany planów”. Te działania musiały być obserwowane przez Rosjan nie tylko oficjalnie (w ramach obowiązkowej korespondencji między portem w Wwie a „kontrolą” w Moskwie), lecz i nieoficjalnie, tj. w ramach kontrwywiadowczego rozpoznania przez FR całego lotu polskiego Prezydenta, o czym wspominali kiedyś polscy wojskowi prokuratorzy (a co miało stanowić jeden z czynników podwyższających zagrożenie bezpieczeństwa lotu z 10 Kwietnia (http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20100927&id=po01.txt)).
A skoro tak, to informacje o tym, co się dzieje na Okęciu powinny były być przekazywane także do Siewiernego, zwłaszcza gdyby nagle miało dojść do rozdzielenia delegacji, a szczególnie, gdyby już na Okęciu pojawiła się decyzja o skierowaniu jednego z samolotów (np. „prezydencki jak-40”, o którym zrazu informował Paszkowski) na zapasowe lotnisko lub, gdyby na Siewiernyj miały początkowo lecieć trzy samoloty:
Sześcioosobowa drużyna rosyjskich poborowych zabezpieczających teren lotniska w Smoleńsku miała zakaz używania jakichkolwiek urządzeń rejestrujących. Powiedziano im o tym w trakcie porannej odprawy. Wszyscy żołnierze musieli zdać własne telefony komórkowe do depozytu. Żołnierzy poinformowano, że przylecą trzy samoloty z Polski, w jednym z nich będzie prezydent RP
Problem drugi jest taki, że Ruscy po prostu nie mogli nie wiedzieć o tym, co się dzieje na Okęciu, ponieważ to oni mieli być gospodarzami przyjmującymi polską delegację, więc psim obowiązkiem polskiego MSZ-u było ich informowanie o przygotowaniach. Najwyraźniej więc Ruscy znowu zniszczyli albo utajnili jakieś ważne materiały dowodowe związane z 10 Kwietnia. Problem trzeci natomiast (chyba najpoważniejszy) jest taki, że o niszczenie materiałów dowodowych możemy podejrzewać także „stronę polską”. I z tego przede wszystkim musimy zdać sobie sprawę. Do tej pory bowiem nikt nam nie przedstawił z detalami całej procedury, która odbyła się na Okęciu, nie ma też stenogramów rozmów między Okęciem a wylatującymi samolotami ani informacji o tym, co (jakie komunikaty) przekazywano z Okęcia do Rosji drogami dyplomatycznymi.
Niemożliwe wydaje się to, co czytamy w „raporcie komisji Burdenki 2”, tj. że Ruscy NIE byli informowani o wylotach polskich statków powietrznych (kłóci się to zresztą całkowicie z treścią rozmów „na wieży”). Gdyby bowiem założyć (optymistycznie), że polska strona, biorąc pod uwagę ruskie zagrożenie terrorystyczne, dokonała utajnienia i rozdzielenia delegacji, i startu „prezydenckiego jaka-40”, i trasy jego przelotu (włącznie ze zniszczeniem śladów po tychże działaniach) – to tym bardziej nieprawdopodobne byłoby skierowanie takiej maszyny na Siewiernyj.
Czasami spotykam się w debacie wokół Smoleńska z głosami niedowierzania formułowanymi na zasadzie: czemu Ruskom (i ewentualnie współpracującym z nim zdrajcom z Polski) miałoby się chcieć urządzać cały ten dezinformacyjny szum, przygotowywanie fałszywych ekspertyz, powoływanie fałszywych świadków, niszczenie dowodów itd.? To znaczy: czy nie prościej byłoby nam przyjąć, że „mimo wszystko” (tzn. mimo tego, co już wykryto, jeśli chodzi o „ruskie śledztwo” i „ruskie badania”) jednak… doszło po prostu do wypadku? Że sprawa jest „arcyboleśnie prosta”? Czemu miałoby się czekistom chcieć wkładać tyle wysiłku w zadymianie kwestii zamachu?
Odpowiedź jest „arcyboleśnie prosta” – dlatego, by uniknąć odpowiedzialności, kary i zemsty za to, co się stało. Czy złodziej kradnie po to, by wylądować zaraz w więzieniu? Czy seryjny morderca zabija po to, by trafić na krzesło elektryczne? Cały ten zgiełk produkowany przez Moskwę ma naprawdę bardzo głęboki sens i pełne strategiczne oraz logistyczne (w ramach psychologicznej wojny) wyjaśnienie – chroni zamachowców, chroni instytucje fałszujące dokumenty, chroni Kreml.

P.S.

W materiale proszę jeszcze posłuchać między 14’00” a 14’02”. Tam też zapis jest ewidentnie ucięty.

freeyourmind.salon24.pl

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized