Daily Archives: 15 Maj, 2010

Niepodległość „w ramach”


Sobota-Niedziela, 15-16 maja 2010

W 1990 r. Polska została przesunięta z obszaru wpływów Moskwy do obszaru wpływów Berlina. Status naszego państwa w tych relacjach wyznaczyła doktryna „młodszego partnera”, na użytek Polaków przekazana przez Jana Nowaka Jeziorańskiego. Dowodził on, że Polska nie jest zdolna do równoczesnej neutralności wobec Niemiec i Rosji (czyli do niepodległego bytu), ponieważ wcześniej czy później te dwie potęgi zmówiłyby się przeciwko nam. To pouczenie zostało w Polsce przyjęte.

Doktryną okrągłostołowych elit oraz ministra Krzysztofa Skubiszewskiego, który realizował w tamtych latach politykę zagraniczną RP, stała się „niepodległość w ramach”, czyli „polityka niepodległości w ramach bezpieczeństwa euroatlantyckiego”. Późniejsze zdarzenia – takie jak włączenie Polski w proces integracji europejskiej (1991 r.), uruchomienie akcesji Polski do NATO (rozpoczętej po opuszczeniu terytorium Polski przez wojska rosyjskie w 1993 r., a sfinalizowanej w 1999 r.), akcesja Polski do Unii Europejskiej (w 2004 r.) i akceptacja przekształcenia Unii w kontynentalne superpaństwo (w 2009 r.) – były następstwem tamtego przesunięcia politycznego Polski, które nastąpiło w 1990 roku.

Dlaczego Moskwa była łaskawa?

Pozostaje pytanie, dlaczego Moskwa tak łatwo wyraziła zgodę na polityczne przesunięcie Polski do obszaru euroatlantyckiego? Czy aż tak była słaba? Niektórzy – wobec przesunięcia Polski i innych krajów bloku sowieckiego do obszaru Zachodu – pytają wręcz, dlaczego elity Zachodu okazały się tak naiwne, aby wpuścić do swoich struktur bezpieczeństwa i struktur gospodarczych nie tylko poszczególnych szpiegów i agentów wpływu, ale całe wielkie zespoły ludzi wychowanych w służbie bloku sowieckiego i całe instytucje wdrożone do infiltracji systemu zachodniego?
Prawda znów może okazać się paradoksem. Być może zresztą to stawiający powyższe pytania grzeszą naiwnością, ponieważ procesy wzajemnego, międzynarodowego zbliżenia elit sprawiają, że dawni polityczni przeciwnicy ze Wschodu i Zachodu zdołali zbudować jedno polityczne (choć strukturalnie zróżnicowane) continuum? Dla niektórych obserwatorów zaskoczeniem jest, że oto minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow w Strasburgu nawołuje do ustanowienia trzech równorzędnych biegunów globalizacji – USA, Unii Europejskiej i Rosji. Obserwatorzy ci podejrzewają możliwość ponownego przesunięcia stref wpływów ustalonych w 1990 r., a zatem przełom i niespodziewaną ekspansję przebiegłej Rosji. A jeżeli wystąpienie Ławrowa jest tylko umiejętnym ogłoszeniem programu już od dawna wielostronnie przygotowywanego? Spójrzmy na to z drugiej strony: jak euroatlantyccy promotorzy globalizmu mieliby osiągnąć swoje cele bez współdziałania z wielkimi siłami spoza obszaru euroatlantyckiego? Mieliby zbudować globalizm jedynie w swojej euroatlantyckiej wiosce? To nie byłby globalizm, lecz euroatlantyzm, który już przecież istnieje.

W tym kontekście przestrzeganie elit Zachodu przed pozostałościami systemu sowieckiego, swobodnie działającymi w Polsce czy w innych krajach Europy Środkowej, może być traktowane jako probierz naiwności politycznej. Być może one tu po prostu mają działać, choćby po to, aby Polakom czy innym nacjom nie zamarzyła się prawdziwa niepodległość. Z tej perspektywy jest najzupełniej bez znaczenia, czy Polska jest „młodszym partnerem” Niemiec czy Rosji. Niezależnie od tego, do którego ze starszych partnerów Polska zostanie przypisana, i tak czeka ją los wynikający z wzajemnych uzgodnień seniorów.

W poszukiwaniu wybawcy

W niektórych polskich głowach, wierzących w istotną opozycję Wschodu i Zachodu, od dawna świtał pewien pomysł rozwiązania dylematu pułapki pomiędzy Niemcami a Rosją: otóż, Ameryka nas obroni. Po pierwsze, jest najpotężniejszym krajem świata. Po drugie, owiana jest mitem kraju wolności, więc w imię podtrzymania tego mitu będzie rzeczywistym gwarantem wolności. Po trzecie, Ameryka była skonfliktowana z Sowietami. Po czwarte, nigdy nie była skonfliktowana z Polską, a nawet bywało, że istotnie wspierała polskie dążenia. Po piąte, jest liderem euroatlantyckich struktur bezpieczeństwa. Wokół Ameryki skupia się NATO, posiada ona także wpływ na sprawy europejskie, a zatem będzie czynnikiem równoważącym presję Niemiec na Polskę. Postawmy zatem na Stany Zjednoczone Ameryki. Oczywiście pomysł ten wzrastał nie bez wsparcia amerykańskiego. USA traktują same siebie jako pierwsze w istocie globalne mocarstwo mające zatem interesy w każdym punkcie globu ziemskiego. Zatem także w Polsce czują się zobowiązane do poszukiwania wiernych sojuszników, którzy najlepiej by było, aby zajmowali w poszczególnych kwestiach stanowisko odpowiadające kolejnym, zmieniającym się w czasie opcjom polityki amerykańskiej.

Pomysł oparcia bezpieczeństwa Polski na Ameryce, niezwykle prosty w swoim założeniu, nie uwzględnia jednakże niektórych istotnych okoliczności. Po pierwsze, elity prowadzące politykę USA mają nastawienie globalistyczne, a to oznacza, że długofalowo są zainteresowane zanikiem państw narodowych i narodów jako takich. Owszem, w pewnych momentach gry politycznej mogą udzielić wsparcia jakimś postulatom polskim, by po chwili wsparcie to wycofać, jeżeli tak zostanie zdefiniowany nowy interes Ameryki. Na takich przejściowych wsparciach nie można budować trwałego systemu bezpieczeństwa Polski, a o zaangażowaniu elit amerykańskich w budowanie w świecie trwałego systemu gwarancji praw narodów nie ma co marzyć. Dodajmy, że polski katolicyzm budzi w tych elitach równą odrazę, co w licznych przywódczych kręgach współczesnej Rosji, gdzie niektórzy ideologowie wręcz uzależniają swój stosunek do Polski od stosunku Polski do katolicyzmu. Polska być może zyskałaby ich życzliwość, gdyby wyparła się katolicyzmu.

Po drugie, w planach amerykańskich Rosja czy Niemcy zajmują niewspółmiernie ważniejsze miejsce niż Polska. Zostało nam to udowodnione. Polsce – mimo że była pierwszą ofiarą niemieckiej agresji w 1939 r. i stroną zwycięskiej koalicji – nie przyznano w 1990 r. statusu pełnoprawnego uczestnika konferencji „dwa plus cztery” (RFN i NRD plus zwycięzcy II wojny światowej: USA, ZSRS, Wielka Brytania i Francja), a jedynie status obserwatora w sprawach, które dotyczyły granicy polsko-niemieckiej. Można by powiedzieć, że i tak powinniśmy być wdzięczni za protekcję Anglosasów, bo Niemcy uważali, że w tej konferencji Polska w ogóle nie powinna uczestniczyć. W tym samym czasie USA ogłaszały strategiczne partnerstwo amerykańsko-niemieckie.

Później przyjęto Polskę do NATO. Zwolennicy tego posunięcia z bardzo różnych grup politycznych odrzucali wszelką krytykę, wskazującą, że gwarancje bezpieczeństwa Polski w ramach NATO w przypadku poważnego kryzysu mogą okazać się całkowicie niewystarczające, a obecność w Pakcie Północnoatlantyckim będzie wikłać Polskę w przeróżne międzynarodowe konflikty. Później wielu zwolenników NATO zaangażowało się w promowanie projektu usytuowania w Polsce amerykańskiej tarczy antyrakietowej. W imię wzmocnienia gwarancji bezpieczeństwa. Czyżby chcieli powiedzieć w ten sposób, że gwarancje wynikające z Paktu Atlantyckiego jednak nie są wystarczające?

Powiedzmy to wyraźnie – w razie konfliktu zbrojnego elementy tarczy zainstalowane w Polsce byłyby pierwszymi celami ataku, a sama tarcza nie miała przecież służyć do obrony terytoriów sojuszniczych, lecz do obrony terytorium Ameryki. Mylił się zatem ten, kto sądził, że USA będą z determinacją bronić terytorium Polski dla ocalenia tych urządzeń. Zresztą sama decyzja USA w sprawie tarczy nie mogła być traktowana jako pewna, zwłaszcza przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi w Ameryce. Nadto, różne kręgi amerykańskich specjalistów podnosiły, że tarcza okaże się narzędziem nieskutecznym, a nakłady na jej rozbudowę są nieadekwatne do przewidywanych efektów. Polska, wbrew przestrogom, angażując się w sprawę tarczy, doczekała się jednostronnego wycofania USA z projektu tych instalacji.

Ktoś, kto od początku wskazywał na egzotyczność tego zaangażowania Polski, mógłby odczuwać pewną satysfakcję z rozwoju wydarzeń, gdyby nie szczególna data tego amerykańskiego wycofania – 17 września 2009 roku. Dokładnie w rocznicę agresji sowieckiej na Polskę. Kto, komu i w jakiej sprawie chciał dać sygnał tą datą? Owszem, Ameryka w minionym stuleciu parokrotnie wsparła aspiracje Polski, trudno jednak zapomnieć nam o teherańsko-jałtańskiej postawie amerykańskiego „sojusznika”.

Aspekt polski

Kilka miesięcy później nastąpiła śmierć prezydenta RP. W ostatnim wywiadzie dla „Arcanów” opublikowanym po 10 kwietnia 2010 (nr 92-93) Lech Kaczyński stwierdził, że Polska jest marginalizowana w Unii Europejskiej i w NATO. Wspólnie z Litwą, Łotwą i Estonią, a czasem także z Czechami, próbował zatem stawiać tamę nadmiernie prorosyjskiej polityce Unii. Dodajmy – prorosyjska polityka Unii jest prorosyjską polityką niemiecką, to Niemcy bowiem kierują unijną polityką wschodnią. Prezydent Kaczyński powiedział także, że próbował budować oś w kierunku Gruzji i Azerbejdżanu poprzez Ukrainę.

Osobną sprawą jest ocena, czy z perspektywy dobra Polski były to roztropne koncepcje. Także czy były one możliwe do zrealizowania, czy też opierały się jedynie na przekonaniu, że dobrze by było, gdyby było? Także czy zostały przeprowadzone konsekwentnie? Przykładowo – po co polityk stawiający tamę prorosyjskim tendencjom w Unii angażował się w parafowanie i ratyfikowanie traktatu lizbońskiego? Przecież na mocy tego właśnie traktatu Unia uzyskała prawną możliwość obchodzenia polskiego sprzeciwu w sprawie unijno-rosyjskiego porozumienia w kwestiach energetycznych? Istotniejsza stała się dziś jednak zupełnie inna perspektywa zdarzeń.

Oto Lech Kaczyński, polityk, który swoim postępowaniem drażnił w równej mierze Rosję, jak Niemców oraz był dość niezręcznym partnerem dla przynajmniej niektórych czynników amerykańskich, zakończył życie w nader tajemniczej katastrofie. Zakończył je wraz z dużą grupą swoich politycznych współpracowników. Przy okazji, z ulgą mogły odetchnąć środowiska, dla których istotnym zagrożeniem są zasoby IPN czy informacje tajne zgromadzone w Kancelarii Prezydenta RP. Liczne zdarzenia, które nastąpiły już po katastrofie, każą ogromnej liczbie Polaków sądzić, że w organach państwa polskiego nie ma woli wyjaśnienia okoliczności katastrofy, nie mówiąc już o czyjejkolwiek gotowości przyjęcia choćby politycznej odpowiedzialności za dopuszczenie do tragedii. Jak Polska długa i szeroka stawiane są pytania: dlaczego tak jest? Czy państwo polskie jest już jedynie atrapą pożyteczną dla usypiania Polaków czułych na patriotyczne symbole i historyczną pamięć?

Machina medialna manipulująca zbiorową wyobraźnią usiłuje sprawić wrażenie, że w nadchodzących wyborach prezydenckich zwycięstwo Bronisława Komorowskiego jest nieuniknione. Tymczasem wśród licznych Polaków rośnie obawa, że smoleńska katastrofa mogła być w rzeczywistości zamachem stanu, fragmentem głębokiej manipulacji polską państwowością. Stąd wielu rozważa, w jaki sposób skutecznie zapobiec opanowaniu wszystkich demokratycznych instytucji państwa przez przedstawicieli jednej politycznej opcji – znanej z gotowości do pośpiesznej rezygnacji z suwerennych polskich prerogatyw, a także ze spolegliwości wobec żądań Niemiec i nacisków Rosji.

Stąd do głosowania na kandydaturę Jarosława Kaczyńskiego szykuje się dziś bardzo wielu ludzi, którzy bynajmniej nie podzielają istotnych założeń jego polityki i polityki jego śp. brata. Krótko mówiąc, idzie o to, by powstrzymać dostępnymi dziś środkami przyspieszony rozkład państwowości polskiej. To, czy decyzja tych ludzi nie pójdzie na marne, zależy już od tego, co uczyni Jarosław Kaczyński, gdy zostanie prezydentem.

Stan Polski i pytania o przyszłość

Warto przypomnieć, że ogromna część Narodu Polskiego zaakceptowała zmiany polityczne – opisane na początku artykułu – licząc przede wszystkim na materialną stabilizację oraz na gwarancje wolności, w tym perspektywę otwartych granic. Niestety, w warunkach medialnych manipulacji umknęło uwadze bardzo wielu Polaków, że to w ramach tego właśnie procesu dokonała się też masowa grabież majątku polskiego oraz nasze uzależnienie gospodarcze od Unii, a w szczególności od Niemiec. Dziś gospodarkę polską można uznać za komplementarne uzupełnienie gospodarki europejskiej. Nawet w zakresie energetycznym i żywnościowym nie jesteśmy już samowystarczalni, a ostatnie pełne ciągi technologiczne (od własnego surowca do własnego finalnego produktu) zostały w Polsce zerwane na początku tego dziesięciolecia. Nie istnieją też polskie instytucje, które byłyby dziś zdolne do samodzielnego finansowania w skali makroplanów polskiego rozwoju gospodarczego, w związku z tym brak warunków, w których można by określać i wdrażać znaczące polskie plany gospodarcze.

Co istotniejsze, w warunkach tych nieustannych przystosowań do międzynarodowych oczekiwań nastąpiło skolonizowanie instytucji politycznych Rzeczypospolitej Polskiej przez różne grupy poszukujące wielorakich korzyści, które tym większy posiadają tu wpływ, im bardziej są powiązane z rozmaitymi potęgami międzynarodowymi. Można wręcz powiedzieć, że odnalezienie dostatecznie możnych zagranicznych protektorów jest dziś w Polsce pierwszym krokiem do skutecznej kariery politycznej. O dziwo, w tych warunkach panuje dość powszechne przekonanie, że Polska jest niepodległa i bezpieczna. To oczywiście swoista „zasługa” mediów będących częścią systemu informacyjnego (czy może raczej dezinformacyjnego) o zasięgu już nawet nie kontynentalnym, ale światowym. Jak długo może trwać ten błogi czas powszechnych złudzeń i oparty na złudzeniach system polityczny?

Oczywiście do pierwszego naprawdę poważnego kryzysu. Czy wtedy będzie jednak czas na jakąkolwiek adekwatną reakcję obronną? I czy będzie komu reagować? Czy znajdą się ludzie, którzy w porę zauważą nadciąganie kryzysu? A może oto kryzys ten już się rozpoczął i tylko powolny jego przebieg utrudnia ogarnięcie całości jego skutków i znaczenia?

Potrzebni są przywódcy

Ludzie, którzy swoje wyborcze poparcie lub jego brak wyrażają w zależności od perspektyw uzyskania szeroko rozumianych korzyści, będą mieli ogromną trudność w podejmowaniu decyzji wymagających od nich rzeczywistej ofiary. Ale czy bez ofiary będzie można wydobyć Polskę z topieli, w której tkwi? Nadto, zbiorowe dążenia wymagają sprawnego przywództwa. Czy znajdą się przywódcy albo inaczej: czy Naród zdoła ich wyłonić? Nie idzie przecież tylko o znalezienie osób o określonych cechach, ale o zaistnienie relacji przywódczej pomiędzy tymi osobami a Narodem.

Może być o nią niezwykle trudno po licznych doświadczeniach głęboko zawiedzionego zaufania i w warunkach chaosu, także moralnego, w którym wszyscy są szczuci na wszystkich, a postawa wobec dobra wspólnego nie jest rzeczywistym kryterium rozróżniania pomiędzy uczestnikami życia publicznego. Nadto, czy zaistnieje jasny program polityki polskiej? Jakich konkretnych decyzji Polska może spodziewać się po Jarosławie Kaczyńskim, gdy w wyniku nadchodzących wyborów zostanie on prezydentem RP?

To nie są łatwe pytania, zwłaszcza w bardzo trudnej sytuacji Polski. Należy jednak zadać je dziś oraz prosić o odpowiedź dziś, aby jutro nie być zaskoczonym zdarzeniami, za które nie chcielibyśmy brać odpowiedzialności. Nawet gdyby nie było żadnych międzynarodowych manipulacji wobec Polski, to oparta na fałszu komunikacja obywateli rozmawiających o sprawach publicznych prowadzić musi do upadku państwa. Prawda jest niezbędnym fundamentem życia narodowego.

Jan Łopuszański

Jan Łopuszański – polityk, poseł na Sejm w latach 1989-1991, 1991-1993, 1997-2001, 2001-2005. Był członkiem sejmowych Komisji Spraw Zagranicznych i Komisji do spraw Unii Europejskiej. Wykłada stosunki międzynarodowe w WSKSiM w Toruniu.

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

W Smoleńsku stracono już wiele śladów


Sobota-Niedziela, 15-16 maja 2010

Z Bogdanem Święczkowskim, byłym szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokuratorem Prokuratury Krajowej w stanie spoczynku, rozmawia Mariusz Bober

Na lotnisko w Smoleńsku wysłano 2 funkcjonariuszy BOR i uznano, że za bezpieczeństwo głowy państwa odpowiada strona rosyjska…
– Nie znam szczegółowych przepisów ustawy regulujących w chwili obecnej pracę Biura Ochrony Rządu. Jednak przepisy te zobowiązują BOR do zapewnienia bezpieczeństwa prezydentowi i najważniejszym osobom w państwie. Muszą być one stosowane. Uważam, że zabezpieczenie niedoszłej wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu było dalece niewystarczające. Z tego, co wiem, zostały wyznaczone dwa lotniska zapasowe, a Biuro Ochrony Rządu tłumaczy się, że nie wiedziało o tym. Nie skierowało tam żadnych funkcjonariuszy, nie zapewniło zapasowego transportu lądowego ani obecności polskich funkcjonariuszy na wieży kontroli lotów.

Powinni tam być?
– Wszystkie powyższe warunki powinny być spełnione. To, że w BOR co najmniej od 3 lat działo się nie najlepiej, słyszałem od samych funkcjonariuszy, którzy wskazywali, że zapanował tam marazm wyrażający się w nieprzestrzeganiu do końca pewnych procedur i schematycznym wypełnianiu zadań związanych z ochroną najważniejszych osób w państwie. Sprawy ochrony najważniejszych osób w państwie powinny być okryte głęboką tajemnicą. Gdy patrzymy na to, w jaki sposób była zabezpieczona wizyta głowy państwa i osób mu towarzyszących w Katyniu, z daleka widać amatorszczyznę. Dlatego przedmiotem śledztwa prowadzonego przez prokuraturę musi być ocena, czy BOR w tej sytuacji dochowało wszelkich standardów bezpieczeństwa należnych głowie państwa podczas wizyty zagranicznej.

Przedstawiciele BOR tłumaczą się, że za lot odpowiada przewoźnik, czyli 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego…
– To śmieszne tłumaczenia. BOR jest państwową służbą dysponującą także pionem operacyjnym, który ma m.in. eliminować zagrożenia dotyczące życia i zdrowia prezydenta RP. To prawda, że Biuro współpracuje w wypełnianiu tego zadania z szeregiem innych służb, w tym z ABW i Agencją Wywiadu, których zadaniem powinno być sprawdzenie ewentualnych zagrożeń podczas wizyty. Jednak niewątpliwie BOR ma siły, środki i kompetencje do podejmowania wszelkich działań koniecznych do zapewnienia bezpieczeństwa głowie państwa i innym chronionym osobom.

Funkcjonariusze ABW oraz innych służb zjawili się na miejscu kilka godzin po katastrofie. Czy nie można było tego zorganizować szybciej?
– Na pewno można było. Proszę jednak pamiętać, że ABW nie dysponuje własnymi środkami transportu powietrznego. Zakup takowego zapoczątkowany w czasach mojego urzędowania został – z tego, co wiem – anulowany przez obecnego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Zatem funkcjonariusze musieli liczyć na innych, co skutkowało takim, a nie innym czasem ich przylotu. Jeśli chodzi o materiał dowodowy, to od razu po katastrofie ogłoszono, że zajmują się tym: prokuratura i służby rosyjskie. ABW zabezpieczała na miejscu raczej pewne przedmioty należące do najważniejszych osób w państwie albo szukała po prostu informacji o tym, co się zdarzyło.

Nie można było szybciej interweniować, aby zabezpieczenie wszystkich najważniejszych dowodów w sprawie dokonało się z udziałem władz Polski?
– Od początku powtarzam, że w sytuacji takiej katastrofy, w ciągu kilku godzin można było zawrzeć dwustronne międzynarodowe porozumienie pomiędzy Polską i Rosją, w którym ustalono by, że to strona polska kieruje pracami wspólnego zespołu śledczego składającego się z przedstawicieli prokuratur i różnych służb. Tak już zdarzało się w historii. Później można było natomiast potwierdzić je zawartą szczegółową umową w tej sprawie. Mnie w tej sytuacji zadziwia przede wszystkim to, że nie podjęto nawet próby zawarcia takiej umowy. Nie oznaczałoby to wcale, że ktoś podejrzewa od razu o coś stronę rosyjską. Chodziłoby po prostu o profesjonalne i sprawne zabezpieczenie dowodów w śledztwie. Tymczasem z tego, co pokazano w mediach, metodologia oraz środki techniczne wykorzystywane przez stronę rosyjską są dość archaiczne. W Polsce były używane kilka czy kilkanaście lat temu. W związku z tym istnieje obawa, że pewne dowody zostaną utracone z powodu takiego, a nie innego sprzętu wykorzystywanego do ich analizy. Wystarczy popatrzeć na to, jak zabezpieczono szczątki samolotu, układając je nie w hangarze, ale na otwartej przestrzeni, co mogło doprowadzić do utraty niektórych dowodów. Przecież gdyby spadł deszcz czy poranna rosa, pewne ślady biologiczne mogłyby zostać utracone. Na świecie zostały już wypracowane metodologie, o czym pisał także „Nasz Dziennik”, pozwalające na podejmowanie odpowiednich działań w przypadku tego rodzaju katastrof i zapewne Komisja Badania Wypadków Lotniczych również je posiada. W Polsce jest kilkunastu prokuratorów przeszkolonych w zakresie prowadzenia śledztw po katastrofie czy wybuchu. Ja również odbyłem takie przeszkolenie. Nikt nas jednak nie poprosił o wzięcie udziału w śledztwie. Tymczasem ta sprawa nie jest standardowa i władze powinny wykazać zainteresowanie jej rozwiązaniem adekwatne do skali problemu.

Niestandardowym zachowaniem jest za to wysłanie archeologów w celu przeszukania miejsca katastrofy.
– Nie rozumiem, na jakiej podstawie będą oni pracować na miejscu tragedii. Nie znam takiej podstawy prawnej, przynajmniej w toku prowadzonego śledztwa.

Polscy naukowcy mają naprawić skandaliczne zaniedbania strony rosyjskiej w zabezpieczeniu miejsca katastrofy?
– Doceniam inicjatywę naszych archeologów. Ale nie ma podstawy prawnej ani logicznej pozwalającej na rozpoczęcie prac na miejscu zdarzenia przez ekipę, która posługuje się inną metodologią działania niż prokuratorzy w śledztwie. Zwykle bowiem, wydobywając jakieś eksponaty czy szczątki ludzkie z ziemi – o ile wiem – oczyszczają je. Tymczasem prokuratorzy, gdy znajdą jakieś przedmioty istotne dla śledztwa, zabezpieczają je w taki sposób, by nie utracić śladów, jakie mogą się na nich znajdować, a więc nie oczyszczają ich, przynajmniej na początku.

Dlaczego strona rosyjska nie zabezpieczyła odpowiednio miejsca katastrofy? Czy odnajdywane przez przypadkowe osoby elementy samolotu nie mają znaczenia w śledztwie?
– Są dwie hipotetyczne odpowiedzi na to pytanie. Albo jest to przykład kompletnej niekompetencji połączonej ze złymi procedurami obowiązującymi w Rosji, których nie znamy. Albo była to świadoma decyzja – aby nie zabezpieczyć całego materiału dowodowego. Dlatego uważam, że należy wszcząć śledztwo w sprawie zaniedbań w zabezpieczeniu miejsca katastrofy ze strony polskiej oraz rosyjskiej. Jeżeli bowiem działania rosyjskie będą wpływać na śledztwo prowadzone przez polską stronę, można wszcząć postępowanie dotyczące popełnionych zaniedbań.

W tej sytuacji mogło dojść do utraty ważnych dowodów w sprawie?
– Tak. Uważam, że doszło już do utraty szeregu śladów, które mogłyby się stać dowodami. Co najgorsze – tego nie da się już naprawić powtórnymi oględzinami miejsca zdarzenia z udziałem polskich prokuratorów i specjalistów z zakresu szeroko pojętej kryminalistyki. Zastanawia mnie, czy zanim zbudowano drogę, którą na miejsce katastrofy wjeżdżał ciężki sprzęt, przeprowadzono dokładne oględziny tego miejsca. Żeby nie okazało się za rok czy dwa, kiedy ta prowizoryczna droga będzie demontowana, że pod zwałami piasku i betonu są kolejne fragmenty samolotu, a być może nawet ludzkich ciał. Gdyby okazało się, że wcześniej nie przeprowadzono takich oględzin, byłoby to kolejne poważne zaniedbanie w tej sprawie.

Miesiąc po katastrofie polscy śledczy nie mają nawet czarnych skrzynek Tu-154. Czy nie było możliwości, by najpierw polscy eksperci dokonali ich analizy?
– Gdy byłem jeszcze szefem ABW, zaczęliśmy tworzyć najnowocześniejsze w Polsce laboratorium fonoskopijne do badania zapisów fonicznych, w tym zawartości czarnych skrzynek. Jeśli mój następca dokończył proces jego budowania, powinniśmy mieć znacznie lepsze warunki do dokonania odczytu z czarnych skrzynek niż strona rosyjska. Poza tym jako były szef ABW wiem, jak służby specjalne mogą próbować wpływać na różnego rodzaju urządzenia, chcąc nawet zmienić treść zapisów. Dlatego istnieje pewna obawa, że osoby nieuprawnione z kręgu jakichś służb specjalnych mogłyby próbować wpływać na zawartość tych urządzeń. Gdyby znajdowały się one od początku pod kontrolą polskich służb, takie możliwości byłyby dużo mniejsze.

Więc rosyjskie służby specjalne mogły zmienić treść zapisów czarnych skrzynek?
– Gdyby Rosja była państwem w pełni demokratycznym, moglibyśmy mieć zaufanie do działań rosyjskich władz. Pamiętajmy jednak o zabójstwie Aleksandra Litwinienki, Zelimchana Jandarbijewa [byłego prezydenta Czeczenii, zamordowanego w Katarze przez rosyjskich agentów – przyp. red.] itd. Dlatego możemy mieć tylko częściowe zaufanie do działań rosyjskich władz i powinniśmy je sprawdzać. A jak możemy to robić, skoro władze Polski zgodziły się na początku odstąpić od takiej możliwości?

Można sprawdzić, czy dokonano ingerencji z zewnątrz w zapisy czarnych skrzynek?
– Łatwiej jest dokonać takiej ingerencji, niż sprawdzić, czy do niej doszło. Powinniśmy uczyć się na dotychczasowych błędach, a władze powinny zapewnić możliwość dysponowania przez naszych śledczych materiałami źródłowymi.

Przedstawiciele Prokuratury Generalnej odżegnują się od przejęcia śledztwa od Rosjan…
– Nigdy nie mówiłem o przejęciu śledztwa w całości lub w części, tylko o dwustronnej umowie, na mocy której powstałby polsko-rosyjski zespół śledczy kierowany przez stronę polską. Do tego nie trzeba żadnej międzynarodowej konwencji. W ramach takiego porozumienia strona polska zobowiązałaby się do zapewnienia odpowiednich środków, w tym finansowych i technicznych, do prowadzenia śledztwa, a strona rosyjska do udostępnienia wszelkich możliwych informacji i danych potrzebnych do jego przeprowadzenia. Według mnie, taką umowę powinno przygotować Ministerstwo Spraw Zagranicznych przy pomocy odpowiednich służb Prokuratury Generalnej, a zawrzeć ją premierzy i prokuratorzy generalni z obu państw.

Premier Tusk przyznał niemal wprost, że bał się pogorszenia relacji z Rosją…
– Ale jak mogłoby do tego dojść, skoro śledczy z obu krajów działaliby na równych zasadach?

Rosji w ten sposób łatwiej byłoby wykazać, że śledztwo zostało przeprowadzone w sposób wiarygodny…
– Również tak uważam. Dlatego nie rozumiem działania premiera Donalda Tuska. Chyba że władzom Polski chodziło o zapewnienie sobie wytłumaczenia, że w razie niepowodzenia w prowadzeniu śledztwa zawsze winę mogłyby zrzucić na stronę rosyjską.

Do ekipy Prokuratury Wojskowej dokooptowano doświadczonego cywilnego prokuratora Marka Pasionka. To dobra decyzja?
– Prokurator Pasionek daje gwarancję, że od chwili objęcia przez niego obowiązków śledztwo będzie lepiej nadzorowane i prowadzone. Istnieje jednak obawa, że decyzja ta jest tylko taktyczna – podyktowana chęcią zrzucenia na niego w przyszłości odpowiedzialności za ewentualne niepowodzenie w prowadzeniu śledztwa. Bowiem za dotychczasowe działania Naczelnej Prokuratury Wojskowej, które mogły doprowadzić do znacznego utrudnienia śledztwa, ponosi odpowiedzialność – w moim przekonaniu – jej obecny zwierzchnik, pułkownik Krzysztof Parulski.

Dziękuję za rozmowę.

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Rosja poznała tajemnice NATO


Sobota-Niedziela, 15-16 maja 2010

Katastrofa polskiego samolotu z prezydentem Lechem Kaczyńskim i najwyższymi dowódcami wojskowymi pozwoliła Moskwie wejść w posiadanie wielu nieoczekiwanych tajemnic – pisze dziennik „Washington Times”, powołując się na źródła w NATO. Na pokładzie samolotu znajdowały się najprawdopodobniej ściśle tajne dane, które jeśli dostały się w ręce Moskwy, mogą okazać się wyjątkowo niebezpieczne dla członków Paktu Północnoatlantyckiego. „Katastrofa z 10 kwietnia w Zachodniej Rosji zabiła prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego i pozbawiła dowództwa polską armię poprzez śmierć jej kluczowych dowódców, doradców i osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo narodowe. Wielu z nich miało ze sobą komputery i inne urządzenia do przenoszenia danych, które mogły zawierać NATO-wskie dane wrażliwe” – czytamy w amerykańskiej gazecie.

Jak poinformowało gazetę „Washington Times” źródło zbliżone do władz wywiadowczych Paktu, istnieje uzasadnione podejrzenie, że po katastrofie w ręce Rosjan mogły dostać się m.in. ultratajne kody wykorzystywane przez NATO do zabezpieczania komunikacji satelitarnej. W przypadku potwierdzenia tej wiadomości Sojusz naraża się na przejęcie przez rosyjskich szyfrantów danych, które w znaczącym stopniu pozwolą im na łatwiejsze łamanie zakodowanych sygnałów.

Mimo że jak podkreśla „WT”, tuż po katastrofie NATO-wskie kody zostały z całą pewnością natychmiastowo zmienione i przesłane do wszystkich sojuszniczych krajów, jednak nie rozwiązuje to wszystkich problemów. Jeśli hakerzy wchodzą w posiadanie danych dotyczących ultratajnych kodów, to są w stanie bez problemu odtworzyć i użyć klucza, za pomocą którego koduje się komunikację wewnątrz ważnych jednostek Paktu. A taką niewątpliwie był samolot polskiego prezydenta. Rozkodowany w ten sposób klucz może doprowadzić do ujawnienia najbardziej poufnych tajemnic NATO, jak plany obronne, a nawet dane identyfikacyjne agentów Sojuszu czy umiejscowienie źródeł podsłuchu. W normalnych warunkach, jak informuje gazeta, złamanie choćby jednego z takich kluczy to miesiące, a nawet lata pracy dla elektronicznych szpiegów. Korzystając z takiej „okazji”, jaką był wypadek prezydenckiego tupolewa, rosyjskie służby z całą pewnością zrobiły wszystko, aby zdobyć tego typu dane.

Zdaniem gazety na pokładzie rozbitej maszyny znajdowało się wiele tajnych informacji dotyczących Polski i NATO, a jak dotąd rosyjskie władze odmawiają pełnej współpracy z polskim rządem, nie dostarczają informacji na temat szczegółów przyczyn katastrofy i ani myślą zwrócić Polsce czarnych skrzynek. „Washington Times” pisze też, że rząd w Warszawie w ogóle nie naciska na Moskwę, by ta udzielała jak najszerszych odpowiedzi na pytania o katastrofę, jak choćby to, dlaczego rosyjscy tzw. eksperci lotnictwa bez żadnego śledztwa orzekli autorytatywnie, że do rozbicia samolotu doprowadził błąd pilota; dlaczego stwierdzili tak już w pierwszych minutach po katastrofie; dlaczego polskim ekspertom utrudniano dostęp do miejsca katastrofy. Do bardziej zdecydowanych działań nie skłoniła rządu Donalda Tuska nawet presja opinii publicznej. Jak podkreśla dziennik, dziesiątki tysięcy ludzi podpisały petycję wzywającą premiera do powołania międzynarodowej komisji, która zajęłaby się zbadaniem przyczyn wypadku.

Tymczasem wczoraj minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller stojący na czele polskiej komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy zbagatelizował to, że do naszego kraju nie powróciły trzy telefony satelitarne, które znajdowały się na pokładzie Tu-154M. Służba Kontrwywiadu Wojskowego wydała w piątek po południu specjalne oświadczenie, w którym zapewnia, że na pokładzie prezydenckiego samolotu „nie znajdowały się żadne urządzenia ani materiały kryptograficzne”.

Łukasz Sianożęcki

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Klich: Piloci tupolewa byli doświadczeni


Sobota, 15 maja (15:16)

„Niektórzy politycy drugoligowi próbują przejść do pierwszej ligi czyimś kosztem”. Tak szef MON komentuje zarzuty o słabym wyszkoleniu załogi prezydenckiego tupolewa. Dzisiejsza „Rzeczpospolita” napisała m.in. że do Smoleńska posłano załogę, która drugi raz w życiu leciała w takim składzie. Po publikacji opozycja natychmiast po raz kolejny zażądała głowy ministra Bogdana Klicha.

Dzisiaj dowództwo sił powietrznych skutecznie polemizowało z tymi informacjami, które zostały zawarte w jednym z dzienników. Bo generał Czaban – wydaje mi się – przedstawił opinii publicznej sytuację taką, jaką ona jest, a nie taką, jaką niektórzy chcieliby ją widzieć – odpowiadał Bogdan Klich.

Zdaniem szefa wyszkolenia Sił Powietrznych generała Anatola Czabana, w 36. Pułku który latał z polskimi VIP-ami jest zbyt mało pilotów, żeby załogi mogły wykonywać loty w tym samym składzie.

Dowództwo Sił Powietrznych odparło także inne zarzuty „Rzeczpospolitej”. Gazeta napisała, że żaden z pilotów nie miał też certyfikatu na prowadzenie rozmów z wieżą po rosyjsku i że nie trenowali oni sytuacji awaryjnych na symulatorze lotów.

Maciej Grzyb

RMF FM

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Piloci Tu-154 muszą wrócić do ćwiczeń na symulatorach


Sobota, 15 maja (14:40)

Piloci 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego muszą wrócić do zarzuconego 3 lata temu programu szkoleń na symulatorach tupolewa. Dowództwo Sił Powietrznych już zbiera na to pieniądze. Resort obrony będzie musiał podpisać umowę z Rosjanami, bo bez tych ćwiczeń piloci stracą uprawnienia.

Piloci tupolewa – a zostało ich zaledwie 3, w tym dwóch z uprawnieniami dowódcy załogi – muszą gdziekolwiek ćwiczyć na tym typie samolotu. Druga maszyna, która pozostała w pułku po katastrofie w Smoleńsku, po prostu przechodzi remont generalny, który potrwa co najmniej do końca lipca.W tej chwili nie mamy innego wyboru, dlatego, że nie mamy samolotu Tu-154, więc symulator byłby jedyną możliwością podtrzymania aktualności. Przerwa dłuższa niż pół roku – a taka grozi pilotom tupolewa, oznacza, że muszą odbyć całe szkolenie od nowa – mówi generał Anatol Czaban. Podjęliśmy juz działania, żeby zapewnić środki na ten symulator. Jeśli będzie podjęta decyzja, że będzie kontynuacja lotów na Tu, to utrzymamy te załogi. A na razie rząd utrzymuje, że ostatnia „tutka” nie zostanie wycofana.

Dzisiejsza prasa doniosła, że piloci Tu-154 od dwóch lat nie mają możliwości ćwiczenia na symulatorach w Rosji, nie mają certyfikatów do porozumiewania się z wieżą kontroli po rosyjsku, a załoga, która pilotowała tupolewa w Smoleńsku, leciała w takim składzie dopiero drugi raz. Opozycja znów zażądała głowy ministra obrony Bogdana Klicha. To pan premier Tusk stoi przed koniecznością odpowiedzi na pytanie, czy dalej chce w rządzie osoby tak niekompetentne jak pan minister Klich – mówił rzecznik PiS Adam Bielan.

Szef szkolenia Sił Powietrznych generał Anatol Czaban tłumaczył w rozmowie z naszym reporterem Mariuszem Piekarskim, że w 36. Pułku jest zbyt mało pilotów, by zawsze latały te same załogi. Podkreślił, że nie ma na świecie miejsca, nie ma linii cywilnych, gdzie latałyby stałe załogi samolotów. Dodał też, że piloci tupolewa, którzy zginęli w Smoleńsku, latali ze sobą wielokrotnie w różnych konfiguracjach.

Zdaniem gen. Czabana, problemem nie był również język – pilot znał dobrze rosyjski. Ale – co podkreślił Czaban – nie mógł mieć certyfikatów z tego języka, bo nigdzie na świecie nie są wydawane lotnikom certyfikaty do porozumiewania się po rosyjsku. Językiem obowiązującym w lotnictwie na całym świecie jest angielski. Nie spotkałem w życiu, żeby był kiedykolwiek wydany certyfikat do porozumiewania się w języku rosyjskim. Nie ma instytucji, która by wydawała takie certyfikaty, i nie jest to nigdzie praktykowane – mówił generał.

Dodał, że załoga Tu-154 porozumiewała się z wieżą kontroli lotów w Smoleńsku w kilku językach, również po angielsku. Natomiast problem na niektórych lotniskach rosyjskich polega na tym, że skład wież nie jest certyfikowany – kontrolerzy lotów nie operują językiem angielskim w stopniu na tyle dobrym, żeby prowadzić tę korespondencję w 100 proc. zrozumiałą – podkreślił gen. Czaban. Dlatego do tego lotu wyznaczono pilota, który dobrze znał rosyjski.

Gen. Czaban stwierdził, że ćwiczenia na symulatorach w Rosji niewiele podniosłyby umiejętności pilotów tupolewa, bo maszyny do ćwiczeń nie są wyposażone w najnowocześniejsze systemy, które miał nasz samolot. Symulator, który nie posiada szeregu urządzeń, nie jest urządzeniem, które w pełni spełnia kryteria tego szkolenia – podkreślił generał. Nasi piloci trenują więc w kraju – w powietrzu i „na sucho” w hangarze. Raz w miesiącu obowiązkowy jest też trening z lotu ze szczególnym przypadkiem, czyli trening lotu, w którym posłuszeństwa odmawia jeden z systemów.

Mariusz Piekarski

RMF FM

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized