Sobota-Niedziela, 15-16 maja 2010
W 1990 r. Polska została przesunięta z obszaru wpływów Moskwy do obszaru wpływów Berlina. Status naszego państwa w tych relacjach wyznaczyła doktryna „młodszego partnera”, na użytek Polaków przekazana przez Jana Nowaka Jeziorańskiego. Dowodził on, że Polska nie jest zdolna do równoczesnej neutralności wobec Niemiec i Rosji (czyli do niepodległego bytu), ponieważ wcześniej czy później te dwie potęgi zmówiłyby się przeciwko nam. To pouczenie zostało w Polsce przyjęte.
Doktryną okrągłostołowych elit oraz ministra Krzysztofa Skubiszewskiego, który realizował w tamtych latach politykę zagraniczną RP, stała się „niepodległość w ramach”, czyli „polityka niepodległości w ramach bezpieczeństwa euroatlantyckiego”. Późniejsze zdarzenia – takie jak włączenie Polski w proces integracji europejskiej (1991 r.), uruchomienie akcesji Polski do NATO (rozpoczętej po opuszczeniu terytorium Polski przez wojska rosyjskie w 1993 r., a sfinalizowanej w 1999 r.), akcesja Polski do Unii Europejskiej (w 2004 r.) i akceptacja przekształcenia Unii w kontynentalne superpaństwo (w 2009 r.) – były następstwem tamtego przesunięcia politycznego Polski, które nastąpiło w 1990 roku.
Dlaczego Moskwa była łaskawa?
Pozostaje pytanie, dlaczego Moskwa tak łatwo wyraziła zgodę na polityczne przesunięcie Polski do obszaru euroatlantyckiego? Czy aż tak była słaba? Niektórzy – wobec przesunięcia Polski i innych krajów bloku sowieckiego do obszaru Zachodu – pytają wręcz, dlaczego elity Zachodu okazały się tak naiwne, aby wpuścić do swoich struktur bezpieczeństwa i struktur gospodarczych nie tylko poszczególnych szpiegów i agentów wpływu, ale całe wielkie zespoły ludzi wychowanych w służbie bloku sowieckiego i całe instytucje wdrożone do infiltracji systemu zachodniego?
Prawda znów może okazać się paradoksem. Być może zresztą to stawiający powyższe pytania grzeszą naiwnością, ponieważ procesy wzajemnego, międzynarodowego zbliżenia elit sprawiają, że dawni polityczni przeciwnicy ze Wschodu i Zachodu zdołali zbudować jedno polityczne (choć strukturalnie zróżnicowane) continuum? Dla niektórych obserwatorów zaskoczeniem jest, że oto minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow w Strasburgu nawołuje do ustanowienia trzech równorzędnych biegunów globalizacji – USA, Unii Europejskiej i Rosji. Obserwatorzy ci podejrzewają możliwość ponownego przesunięcia stref wpływów ustalonych w 1990 r., a zatem przełom i niespodziewaną ekspansję przebiegłej Rosji. A jeżeli wystąpienie Ławrowa jest tylko umiejętnym ogłoszeniem programu już od dawna wielostronnie przygotowywanego? Spójrzmy na to z drugiej strony: jak euroatlantyccy promotorzy globalizmu mieliby osiągnąć swoje cele bez współdziałania z wielkimi siłami spoza obszaru euroatlantyckiego? Mieliby zbudować globalizm jedynie w swojej euroatlantyckiej wiosce? To nie byłby globalizm, lecz euroatlantyzm, który już przecież istnieje.
W tym kontekście przestrzeganie elit Zachodu przed pozostałościami systemu sowieckiego, swobodnie działającymi w Polsce czy w innych krajach Europy Środkowej, może być traktowane jako probierz naiwności politycznej. Być może one tu po prostu mają działać, choćby po to, aby Polakom czy innym nacjom nie zamarzyła się prawdziwa niepodległość. Z tej perspektywy jest najzupełniej bez znaczenia, czy Polska jest „młodszym partnerem” Niemiec czy Rosji. Niezależnie od tego, do którego ze starszych partnerów Polska zostanie przypisana, i tak czeka ją los wynikający z wzajemnych uzgodnień seniorów.
W poszukiwaniu wybawcy
W niektórych polskich głowach, wierzących w istotną opozycję Wschodu i Zachodu, od dawna świtał pewien pomysł rozwiązania dylematu pułapki pomiędzy Niemcami a Rosją: otóż, Ameryka nas obroni. Po pierwsze, jest najpotężniejszym krajem świata. Po drugie, owiana jest mitem kraju wolności, więc w imię podtrzymania tego mitu będzie rzeczywistym gwarantem wolności. Po trzecie, Ameryka była skonfliktowana z Sowietami. Po czwarte, nigdy nie była skonfliktowana z Polską, a nawet bywało, że istotnie wspierała polskie dążenia. Po piąte, jest liderem euroatlantyckich struktur bezpieczeństwa. Wokół Ameryki skupia się NATO, posiada ona także wpływ na sprawy europejskie, a zatem będzie czynnikiem równoważącym presję Niemiec na Polskę. Postawmy zatem na Stany Zjednoczone Ameryki. Oczywiście pomysł ten wzrastał nie bez wsparcia amerykańskiego. USA traktują same siebie jako pierwsze w istocie globalne mocarstwo mające zatem interesy w każdym punkcie globu ziemskiego. Zatem także w Polsce czują się zobowiązane do poszukiwania wiernych sojuszników, którzy najlepiej by było, aby zajmowali w poszczególnych kwestiach stanowisko odpowiadające kolejnym, zmieniającym się w czasie opcjom polityki amerykańskiej.
Pomysł oparcia bezpieczeństwa Polski na Ameryce, niezwykle prosty w swoim założeniu, nie uwzględnia jednakże niektórych istotnych okoliczności. Po pierwsze, elity prowadzące politykę USA mają nastawienie globalistyczne, a to oznacza, że długofalowo są zainteresowane zanikiem państw narodowych i narodów jako takich. Owszem, w pewnych momentach gry politycznej mogą udzielić wsparcia jakimś postulatom polskim, by po chwili wsparcie to wycofać, jeżeli tak zostanie zdefiniowany nowy interes Ameryki. Na takich przejściowych wsparciach nie można budować trwałego systemu bezpieczeństwa Polski, a o zaangażowaniu elit amerykańskich w budowanie w świecie trwałego systemu gwarancji praw narodów nie ma co marzyć. Dodajmy, że polski katolicyzm budzi w tych elitach równą odrazę, co w licznych przywódczych kręgach współczesnej Rosji, gdzie niektórzy ideologowie wręcz uzależniają swój stosunek do Polski od stosunku Polski do katolicyzmu. Polska być może zyskałaby ich życzliwość, gdyby wyparła się katolicyzmu.
Po drugie, w planach amerykańskich Rosja czy Niemcy zajmują niewspółmiernie ważniejsze miejsce niż Polska. Zostało nam to udowodnione. Polsce – mimo że była pierwszą ofiarą niemieckiej agresji w 1939 r. i stroną zwycięskiej koalicji – nie przyznano w 1990 r. statusu pełnoprawnego uczestnika konferencji „dwa plus cztery” (RFN i NRD plus zwycięzcy II wojny światowej: USA, ZSRS, Wielka Brytania i Francja), a jedynie status obserwatora w sprawach, które dotyczyły granicy polsko-niemieckiej. Można by powiedzieć, że i tak powinniśmy być wdzięczni za protekcję Anglosasów, bo Niemcy uważali, że w tej konferencji Polska w ogóle nie powinna uczestniczyć. W tym samym czasie USA ogłaszały strategiczne partnerstwo amerykańsko-niemieckie.
Później przyjęto Polskę do NATO. Zwolennicy tego posunięcia z bardzo różnych grup politycznych odrzucali wszelką krytykę, wskazującą, że gwarancje bezpieczeństwa Polski w ramach NATO w przypadku poważnego kryzysu mogą okazać się całkowicie niewystarczające, a obecność w Pakcie Północnoatlantyckim będzie wikłać Polskę w przeróżne międzynarodowe konflikty. Później wielu zwolenników NATO zaangażowało się w promowanie projektu usytuowania w Polsce amerykańskiej tarczy antyrakietowej. W imię wzmocnienia gwarancji bezpieczeństwa. Czyżby chcieli powiedzieć w ten sposób, że gwarancje wynikające z Paktu Atlantyckiego jednak nie są wystarczające?
Powiedzmy to wyraźnie – w razie konfliktu zbrojnego elementy tarczy zainstalowane w Polsce byłyby pierwszymi celami ataku, a sama tarcza nie miała przecież służyć do obrony terytoriów sojuszniczych, lecz do obrony terytorium Ameryki. Mylił się zatem ten, kto sądził, że USA będą z determinacją bronić terytorium Polski dla ocalenia tych urządzeń. Zresztą sama decyzja USA w sprawie tarczy nie mogła być traktowana jako pewna, zwłaszcza przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi w Ameryce. Nadto, różne kręgi amerykańskich specjalistów podnosiły, że tarcza okaże się narzędziem nieskutecznym, a nakłady na jej rozbudowę są nieadekwatne do przewidywanych efektów. Polska, wbrew przestrogom, angażując się w sprawę tarczy, doczekała się jednostronnego wycofania USA z projektu tych instalacji.
Ktoś, kto od początku wskazywał na egzotyczność tego zaangażowania Polski, mógłby odczuwać pewną satysfakcję z rozwoju wydarzeń, gdyby nie szczególna data tego amerykańskiego wycofania – 17 września 2009 roku. Dokładnie w rocznicę agresji sowieckiej na Polskę. Kto, komu i w jakiej sprawie chciał dać sygnał tą datą? Owszem, Ameryka w minionym stuleciu parokrotnie wsparła aspiracje Polski, trudno jednak zapomnieć nam o teherańsko-jałtańskiej postawie amerykańskiego „sojusznika”.
Aspekt polski
Kilka miesięcy później nastąpiła śmierć prezydenta RP. W ostatnim wywiadzie dla „Arcanów” opublikowanym po 10 kwietnia 2010 (nr 92-93) Lech Kaczyński stwierdził, że Polska jest marginalizowana w Unii Europejskiej i w NATO. Wspólnie z Litwą, Łotwą i Estonią, a czasem także z Czechami, próbował zatem stawiać tamę nadmiernie prorosyjskiej polityce Unii. Dodajmy – prorosyjska polityka Unii jest prorosyjską polityką niemiecką, to Niemcy bowiem kierują unijną polityką wschodnią. Prezydent Kaczyński powiedział także, że próbował budować oś w kierunku Gruzji i Azerbejdżanu poprzez Ukrainę.
Osobną sprawą jest ocena, czy z perspektywy dobra Polski były to roztropne koncepcje. Także czy były one możliwe do zrealizowania, czy też opierały się jedynie na przekonaniu, że dobrze by było, gdyby było? Także czy zostały przeprowadzone konsekwentnie? Przykładowo – po co polityk stawiający tamę prorosyjskim tendencjom w Unii angażował się w parafowanie i ratyfikowanie traktatu lizbońskiego? Przecież na mocy tego właśnie traktatu Unia uzyskała prawną możliwość obchodzenia polskiego sprzeciwu w sprawie unijno-rosyjskiego porozumienia w kwestiach energetycznych? Istotniejsza stała się dziś jednak zupełnie inna perspektywa zdarzeń.
Oto Lech Kaczyński, polityk, który swoim postępowaniem drażnił w równej mierze Rosję, jak Niemców oraz był dość niezręcznym partnerem dla przynajmniej niektórych czynników amerykańskich, zakończył życie w nader tajemniczej katastrofie. Zakończył je wraz z dużą grupą swoich politycznych współpracowników. Przy okazji, z ulgą mogły odetchnąć środowiska, dla których istotnym zagrożeniem są zasoby IPN czy informacje tajne zgromadzone w Kancelarii Prezydenta RP. Liczne zdarzenia, które nastąpiły już po katastrofie, każą ogromnej liczbie Polaków sądzić, że w organach państwa polskiego nie ma woli wyjaśnienia okoliczności katastrofy, nie mówiąc już o czyjejkolwiek gotowości przyjęcia choćby politycznej odpowiedzialności za dopuszczenie do tragedii. Jak Polska długa i szeroka stawiane są pytania: dlaczego tak jest? Czy państwo polskie jest już jedynie atrapą pożyteczną dla usypiania Polaków czułych na patriotyczne symbole i historyczną pamięć?
Machina medialna manipulująca zbiorową wyobraźnią usiłuje sprawić wrażenie, że w nadchodzących wyborach prezydenckich zwycięstwo Bronisława Komorowskiego jest nieuniknione. Tymczasem wśród licznych Polaków rośnie obawa, że smoleńska katastrofa mogła być w rzeczywistości zamachem stanu, fragmentem głębokiej manipulacji polską państwowością. Stąd wielu rozważa, w jaki sposób skutecznie zapobiec opanowaniu wszystkich demokratycznych instytucji państwa przez przedstawicieli jednej politycznej opcji – znanej z gotowości do pośpiesznej rezygnacji z suwerennych polskich prerogatyw, a także ze spolegliwości wobec żądań Niemiec i nacisków Rosji.
Stąd do głosowania na kandydaturę Jarosława Kaczyńskiego szykuje się dziś bardzo wielu ludzi, którzy bynajmniej nie podzielają istotnych założeń jego polityki i polityki jego śp. brata. Krótko mówiąc, idzie o to, by powstrzymać dostępnymi dziś środkami przyspieszony rozkład państwowości polskiej. To, czy decyzja tych ludzi nie pójdzie na marne, zależy już od tego, co uczyni Jarosław Kaczyński, gdy zostanie prezydentem.
Stan Polski i pytania o przyszłość
Warto przypomnieć, że ogromna część Narodu Polskiego zaakceptowała zmiany polityczne – opisane na początku artykułu – licząc przede wszystkim na materialną stabilizację oraz na gwarancje wolności, w tym perspektywę otwartych granic. Niestety, w warunkach medialnych manipulacji umknęło uwadze bardzo wielu Polaków, że to w ramach tego właśnie procesu dokonała się też masowa grabież majątku polskiego oraz nasze uzależnienie gospodarcze od Unii, a w szczególności od Niemiec. Dziś gospodarkę polską można uznać za komplementarne uzupełnienie gospodarki europejskiej. Nawet w zakresie energetycznym i żywnościowym nie jesteśmy już samowystarczalni, a ostatnie pełne ciągi technologiczne (od własnego surowca do własnego finalnego produktu) zostały w Polsce zerwane na początku tego dziesięciolecia. Nie istnieją też polskie instytucje, które byłyby dziś zdolne do samodzielnego finansowania w skali makroplanów polskiego rozwoju gospodarczego, w związku z tym brak warunków, w których można by określać i wdrażać znaczące polskie plany gospodarcze.
Co istotniejsze, w warunkach tych nieustannych przystosowań do międzynarodowych oczekiwań nastąpiło skolonizowanie instytucji politycznych Rzeczypospolitej Polskiej przez różne grupy poszukujące wielorakich korzyści, które tym większy posiadają tu wpływ, im bardziej są powiązane z rozmaitymi potęgami międzynarodowymi. Można wręcz powiedzieć, że odnalezienie dostatecznie możnych zagranicznych protektorów jest dziś w Polsce pierwszym krokiem do skutecznej kariery politycznej. O dziwo, w tych warunkach panuje dość powszechne przekonanie, że Polska jest niepodległa i bezpieczna. To oczywiście swoista „zasługa” mediów będących częścią systemu informacyjnego (czy może raczej dezinformacyjnego) o zasięgu już nawet nie kontynentalnym, ale światowym. Jak długo może trwać ten błogi czas powszechnych złudzeń i oparty na złudzeniach system polityczny?
Oczywiście do pierwszego naprawdę poważnego kryzysu. Czy wtedy będzie jednak czas na jakąkolwiek adekwatną reakcję obronną? I czy będzie komu reagować? Czy znajdą się ludzie, którzy w porę zauważą nadciąganie kryzysu? A może oto kryzys ten już się rozpoczął i tylko powolny jego przebieg utrudnia ogarnięcie całości jego skutków i znaczenia?
Potrzebni są przywódcy
Ludzie, którzy swoje wyborcze poparcie lub jego brak wyrażają w zależności od perspektyw uzyskania szeroko rozumianych korzyści, będą mieli ogromną trudność w podejmowaniu decyzji wymagających od nich rzeczywistej ofiary. Ale czy bez ofiary będzie można wydobyć Polskę z topieli, w której tkwi? Nadto, zbiorowe dążenia wymagają sprawnego przywództwa. Czy znajdą się przywódcy albo inaczej: czy Naród zdoła ich wyłonić? Nie idzie przecież tylko o znalezienie osób o określonych cechach, ale o zaistnienie relacji przywódczej pomiędzy tymi osobami a Narodem.
Może być o nią niezwykle trudno po licznych doświadczeniach głęboko zawiedzionego zaufania i w warunkach chaosu, także moralnego, w którym wszyscy są szczuci na wszystkich, a postawa wobec dobra wspólnego nie jest rzeczywistym kryterium rozróżniania pomiędzy uczestnikami życia publicznego. Nadto, czy zaistnieje jasny program polityki polskiej? Jakich konkretnych decyzji Polska może spodziewać się po Jarosławie Kaczyńskim, gdy w wyniku nadchodzących wyborów zostanie on prezydentem RP?
To nie są łatwe pytania, zwłaszcza w bardzo trudnej sytuacji Polski. Należy jednak zadać je dziś oraz prosić o odpowiedź dziś, aby jutro nie być zaskoczonym zdarzeniami, za które nie chcielibyśmy brać odpowiedzialności. Nawet gdyby nie było żadnych międzynarodowych manipulacji wobec Polski, to oparta na fałszu komunikacja obywateli rozmawiających o sprawach publicznych prowadzić musi do upadku państwa. Prawda jest niezbędnym fundamentem życia narodowego.
Jan Łopuszański
Jan Łopuszański – polityk, poseł na Sejm w latach 1989-1991, 1991-1993, 1997-2001, 2001-2005. Był członkiem sejmowych Komisji Spraw Zagranicznych i Komisji do spraw Unii Europejskiej. Wykłada stosunki międzynarodowe w WSKSiM w Toruniu.