Poniedziałek, 17 maja 2010
Z gen. dyw. Anatolem Czabanem, szefem szkolenia Sił Powietrznych, rozmawia Anna Ambroziak
Sobotnia „Rzeczpospolita” wysunęła poważne oskarżenia wobec załogi Tu-154M, którym leciała polska delegacja na uroczystości katyńskie. Twierdzi, że prezydencki samolot prowadziła załoga wprawdzie utalentowana, ale nieelitarna. Dowodem na to ma być mała – według gazety – liczba godzin odbytych lotów: Arkadiusz Protasiuk jako kapitan tupolewa wylatał 445 godzin, drugi pilot Robert Grzywna – 194 godziny. W tle kryje się hipoteza o błędzie pilota…
– Odpowiem następująco: dzisiaj pilot, który ma mniej niż 200 godzin nalotu, utrzyma bez najmniejszego problemu tzw. lot poziomy. To znaczy, że nie będzie się on zniżać, z powodu braku umiejętności, poniżej pewnej założonej wysokości, nazwijmy ją wysokością bezpieczną. I to nieważne, czy w strefie czy gdziekolwiek na trasie, czy też przy podejściu do lądowania. Możliwości człowieka, który dopiero zaczyna latać, są takie, że jest on w stanie utrzymać lot poziomy przy określonych innych parametrach lotu. Czyli nie jest problemem, tak jak w tym przypadku trzeba było, utrzymanie wysokości 120 metrów i lot po prostej. Wtedy można się zorientować, czy widać, czy też nie, to lotnisko na określonej odległości i czy się da wylądować. Największą w tym wszystkim zagadką – nad tym pracuje komisja – jest ustalenie, dlaczego nastąpiło zniżanie poniżej wysokości bezpiecznej. Bo to właśnie wysokość lotu była tym czynnikiem krytycznym. Utrzymanie minimalnej wysokości, do której można się zniżać, jest głównym kryterium bezpieczeństwa przy podejściu do lądowania systemem nieprecyzyjnym.
W publikacji wysuwa się też inny zarzut – piloci byli rzekomo zbyt młodzi.
– Trzydzieści kilka lat, a w tym przypadku obaj piloci mieli po 36, to dla pilota wojskowego nie jest już młody wiek. Niektórzy z nas zaczynali latać nawet przed osiemnastym rokiem życia. Kryterium dojrzałości to matura i ukończenie osiemnastu lat. Wtedy ma się jeszcze czasem „ciekawe” pomysły. Potem jednak w lotnictwie człowiek bardzo szybko staje się poważny. Wraz z upływem lat pilotowi bardzo szybko przechodzi chęć do jakichkolwiek odstępstw od założonych parametrów lotu.
Ale nie zaczynają od maszyn ciężkosterownych jak tupolew?
– W Polsce nigdy nie rozpoczynano szkolenia na potrzeby VIP od lotów na tupolewie. Możemy mówić o trzech zasadniczych poziomach latania: pierwszy przed ukończeniem Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych (WSOSP). Z reguły przed osiemnastym rokiem życia młody pilot przechodzi etap szkolenia selekcyjnego i lata na sprzęcie spoza Sił Powietrznych. Wtedy praktycznie ocenia się predyspozycje takiego młodego człowieka do służby, czyli to, jak on się czuje powietrzu. Jeśli chodzi o jego możliwości psychofizyczne, tym wcześniej zajmują się specjalistyczne placówki (taką w wojsku jest Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej w Warszawie). Następnie jest etap szkolenia wstępnego w WSOSP, który jest realizowany w zależności od kierunku, na jakim jest dany kandydat na pilota, albo na śmigłowcach, albo na lekkich samolotach sportowych lub treningowych. Wreszcie etap ostatni w szkole – szkolenie zaawansowane. Trwa on do momentu zakończenia Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych. Młodzi podporucznicy po promocji, którzy mają już naloty rzędu 230-250 godzin – a więc już nie tak mało – trafiają do jednostek, żeby szkolić się i latać na docelowym typie statku powietrznego. W przypadku szkolenia na Tu-154 piloci wcześniej muszą zdobyć uprawnienia na Jak-40. Drugi poziom to szkolenie w jednostkach do osiągnięcia statusu Combat Ready, czyli poziomu, kiedy pilot jest w pełni wyszkolony. W lotnictwie transportowym jest to osiągnięcie wszystkich uprawnień jako dowódca załogi, we wszystkich warunkach. Trzeci poziom to doskonalenie i utrzymanie aktualności w warunkach i elementach. Dzisiaj nasz kraj posiada wszystkie możliwości w zakresie szkolenia na wszystkich typach statków powietrznych z wyjątkiem F-16.
Dlaczego?
– Nie mamy ku temu pełnych możliwości, gdyż nie mamy współczesnego samolotu LIFT przystosowującego do wykonywania lotów na samolotach wysokomanewrowych. Ale prace nad jego pozyskaniem są bardzo zaawansowane.
A wracając do wieku pilotów – jaka jest granica wykonywania tego zawodu?
– Nie ma ustalonego wieku, w którym pilot musi przejść na emeryturę. Ustawa o służbie wojskowej żołnierzy zawodowych obliguje nas wszystkich do przejścia na emeryturę w wieku nie później niż 60 lat. W tej chwili trwa dyskusja nad przedłużeniem tego wieku do 63 lat. Różne kraje kwestię tę regulują w różny sposób. Są kraje, które przyjmują granicę wieku 55 lat, inne – 65 lat. W przypadku Polski kryterium jest stan zdrowia, a więc decydują badania lekarskie. Jeżeli pilot zalicza badania lekarskie, tzn. komisja medyczna pozwala mu na takie loty, to nie ma żadnych przeciwwskazań do wykonywania zawodu pilota w wojsku do 60 lat.
Jak ocenia Pan system szkoleń polskich pilotów?
– Coraz lepiej. Powoli wychodzimy z trudnej sytuacji i sprzętowej, i personalnej. Od przyszłego roku wrócimy do czteroletnich studiów w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych, co zdecydowanie pozytywnie wpłynie na system szkolenia personelu latającego. Największy kryzys personalny mieliśmy w 2008 roku. Sumarycznie liczba personelu latającego we wszystkich jednostkach Dowództwa Sił Powietrznych, łącznie z lotnictwem transportowym w Krakowie i Powidzu, spadła poniżej 500 ludzi. To naprawdę niewiele. Liczba ta w miarę upływu lat do 2008 niestety spadała. Od roku 2008, ze względu na szereg czynników i podejmowanych działań, odnotowujemy wzrost stanu personelu latającego. Wcześniej problemem było to, że wyszkoleni ludzie odchodzili.
Z jakiego powodu tak się działo?
– Powody są różne, to czynniki indywidualne. Czasami jest to szansa lepiej płatnej pracy, czasami są to względy rodzinne lub zdrowotne. Chciałbym zaznaczyć, że nie jest to zjawisko, które występowało tylko w Polskich Siłach Powietrznych. Odchodzenie personelu latającego z wojska daje się zaobserwować na całym świecie, nawet w USA.
W jaki sposób odniesie się Pan do zarzutu, że w jednostce było tylko dwóch drugich pilotów?
– Nie ma to żadnego znaczenia. Każdy pilot wykonujący lot na lewym fotelu zanim na nim usiadł, wylatał wiele godzin na fotelu prawym jako drugi pilot. Pierwsi piloci mają więc pełne uprawnienia, by wykonywać loty z prawego fotela. Mieliśmy zatem w jednostce pięciu wyszkolonych drugich pilotów. Jeżeli w kabinie jest dwóch pilotów z uprawnieniami dowódcy załogi, to jeszcze lepiej, bo wówczas leci bardziej doświadczona załoga. A więc cała piątka mogła wykonywać loty z prawego fotela jako drugi pilot. Przed tragedią z 10 kwietnia mieliśmy trzech dowódców załóg i dwóch drugich pilotów. Trzeci drugi pilot był w trakcie szkolenia. Etat na tupolewa w specpułku to sześciu pilotów. To odrębny etat na Tu-154M, a więc więcej pilotów być nie mogło. Jedynym czynnikiem, który nam przeszkadzał czasem osiągnąć to optimum, był brak dostępności samolotów. Mając praktycznie przez cały rok 2009 i na początku roku 2010 tylko jeden samolot, wykonując loty vipowskie – a wiadomo, że przed lotami z najważniejszymi osobami w państwie są tzw. loty weryfikacyjne, sprawdzające samolot, i po takim locie samolot podlega szczególnej ochronie i nie może wykonywać innych zadań – możliwości szkoleniowe były bardzo ograniczone. Warto tu podkreślić jeszcze jedną rzecz – otóż podczas lotu vipowskiego nikt nie może być szkolony, czyli cała załoga: pierwszy i drugi pilot oraz nawigator i technik, musi składać się z ludzi, którzy posiadają stosowne uprawnienia. W latach 2009-2010 szkolenie przeprowadzane więc było w stopniu minimalnym. Do realizacji sporych zadań wykorzystywaliśmy załogi już wyszkolone.
„Rzeczpospolita” podnosi, że załoga prezydenckiego samolotu dopiero po raz drugi wylatywała w tym składzie…
– Dokładnie ta sama załoga leciała na Haiti. Tylko w ubiegłym roku pierwszy pilot wraz z drugim wykonali wspólnie około trzydziestu lotów, a może i więcej. Ten zarzut musi być koniecznie zweryfikowany.
Czy istnieją światowe normy, według których szkoli się specjalistów na konkretne stanowisko?
– Pierwszy i drugi pilot, a także nawigator i mechanik pokładowy, mają ściśle określony harmonogram czynności, które wykonują. Jest on sprawdzany czytanym na głos tekstem z tzw. check-listy – to specjalny dokument, w którym są opisane wszystkie czynności, które wykonuje załoga. Obowiązkiem nawigatora na tupolewie jest czytanie na głos tej check-listy, począwszy od uzyskania zgody na uruchomienie silników aż do ich wyłączenia. Robi się to, aby z jakichś powodów nikt nie pomylił kolejności podejmowanych czynności.
Z tego wynika, że minimalna byłaby szansa na to, aby pilot mógł popełnić błąd w obsłudze maszyny.
– Taka jest moja ocena. Pilot nie powinien popełnić błędu.
Jest możliwe, by w kokpicie znajdowała się jeszcze inna osoba oprócz pilotów?
– W tupolewie załoga składa się z czterech osób. W tym typie samolotu znajduje się jednak piąty fotel, ponieważ kiedyś załoga Tu była pięcioosobowa. Inna osoba fizycznie mogła wejść do kabiny pilotów. Stewardesa ma wręcz obowiązek zameldować, że wszyscy pasażerowie są przygotowani do lądowania, tj. mają zapięte pasy, i zamknięte są wszystkie luki bagażowe.
Ale czy można z całą pewnością stwierdzić, że samolot rzeczywiście podchodził do lądowania?
– To określi komisja, a w jej składzie, co jeszcze raz szczególnie podkreślę, są naprawdę doświadczeni ludzie.
Kolejne rewelacje z sobotniej publikacji: żaden z lotników nie miał certyfikatu na prowadzenie rozmów z wieżą lotniska po rosyjsku, a załoga wcześniej nie trenowała wspólnie w Moskwie awaryjnych sytuacji na symulatorze lotów…
– Po pierwsze – nigdzie na świecie nie ma ustanowionej przepisami międzynarodowymi instytucji, która wydawałaby takie certyfikaty. Językiem obowiązującym w lotnictwie na całym świecie jest język angielski. Dowódca załogi śp. mjr Arkadiusz Protasiuk miał licencję liniową, cywilną, najwyższe uprawnienia, jakie można mieć w lotnictwie. By je uzyskać, musiał przejść surowe egzaminy z korespondencji i z frazeologii. Język rosyjski nie jest przyjęty w lotnictwie na świecie. Są wyjątki – kiedy niektóre kraje mogą podpierać się językiem ojczystym, ale tylko w lotach nad własnym terytorium, według przepisów narodowych. Po drugie – symulator lotów w Moskwie nie jest doposażony tak jak nasze tupolewy. Samolot, który uległ katastrofie, posiadał sporo urządzeń produkcji amerykańskiej, zresztą drugi, będący obecnie w remoncie, podobnie. Trening na takim urządzeniu nie daje więc w pełni zakładanego efektu.
Polski specpułk nie posiada takiego symulatora.
– Takich symulatorów nie ma nigdzie w Europie poza Rosją. Za to, że go nie ma, nie można nikogo krytykować. Zamontowanie symulatora opłaca się bowiem tylko wtedy, jeżeli w kraju jest więcej niż sześć samolotów jednego typu.
A jak ocenia Pan stan lotniska Siewiernyj pod Smoleńskiem?
– Było ono wyposażone w system USL z RSL. Składa się on z trzech głównych elementów – dwie radiolatarnie bezkierunkowe, radiolokator, który posiada możliwość obserwacji okrężnej w strefie 50-60 kilometrów od lotniska i który zabezpiecza ścieżkę zniżania – może prowadzić samolot na przedłużeniu osi pasa na obu stronach po wysokości i kierunku. Element trzeci to system świetlny: światła podejścia zbliżania i światła lotniskowe. Lotnisko spełniało nakazane przepisami warunki do lądowania nieprecyzyjnego.
Czyli to lotnisko nie jest prymitywne?
– Na pewno spełniało kryteria do przyjmowania statków powietrznych według procedur nieprecyzyjnych.
Tu-154M na tym lotnisku powinien bezpiecznie wylądować?
– Powinien, i ten samolot tam wielokrotnie bezpiecznie lądował. Gdyby warunki pogodowe nie były poniżej minimum, tak by się z pewnością stało. Musiałaby być podstawa chmur 120 m i widzialność 1800 metrów. Z takiej odległości pilot powinien zobaczyć lotnisko. Jeżeli go nie widzi, to po prostu nie ląduje.
Dziękuję za rozmowę.
Nasz Dziennik