Daily Archives: 20 Maj, 2010

Katastrofa TU-154: Ekspert o wynikach pracy komisji


20 maja 2010

O tym, co dotąd wstępnie ustaliła komisja badająca katastrofę pod Smoleńskiem rozmawiamy z Antonim Milkiewiczem, emerytowanym pilotem i specjalistą od badania katastrof lotniczych.

Grzegorz Rzeczkowski: Kiedy dowiemy się, co było przyczyną katastrofy prezydenckiego Tupolewa? Ze wstępnych wyników prac komisji wynika niewiele ponad to, co było wiadomo wcześniej.

Antoni Milkiewicz: Trudno jest określić termin zakończenia prac, bo nie zależy to wyłącznie od nas, tylko od strony rosyjskiej. Ale badanie takiego wypadku powinno się zamknąć co najwyżej w kilku miesiącach.

Słychać jednak głosy, że może to trwać nawet lata.

To zdecydowanie za długo. Ale tu problem jest taki, że Rosjanie chcą się wybronić przed odpowiedzialnością za niezamknięcie lotniska. Bo gdyby kierowali się zasadami bezpieczeństwa, przy takich warunkach, jakie panowały wówczas w Smoleńsku, powinni to bezwzględnie zrobić. Nieważne  jaka jest waga lotu, ale nie można nigdy igrać z życiem.

Uważa pan, że Rosjanie mogą wypaczyć wyniki postępowania?

Wydaje się to niemożliwe. Choć do ustalonych faktów mogą zastosować odmienną niż my interpretację.

Co sądzi pan o dotychczasowych ustaleniach komisji badającej przyczynę katastrofy pod Smoleńskiem? Bo jeśli chodzi o pracę załogi, to pierwsze odczucie jest takie, jakby to byli ludzie nieprzygotowani.

Za mało mam informacji na temat przygotowania załogi. To, że niewiele ze sobą latali, nie ma większego znaczenia. Załoga może być skompletowana ad hoc, tak jak to się robi w lotnictwie komunikacyjnym. Jeśli tylko reprezentuje wysoki poziom profesjonalizmu, to nie ma problemu.

Dlaczego w ogóle zapadła decyzja o lądowaniu, skoro załoga otrzymała informację, że warunki na lotnisku uniemożliwiają ten manewr?

Na pewno nie powinni w tych warunkach lądować. To kategorycznie zabronione, bo oni prawdopodobnie w życiu w takich warunkach nie latali i to jeszcze przy takim wyposażeniu lotniska, które jak wcześniej wspomniałem powinno zostać zamknięte ze względu na mgłę. W ogóle żadna załoga nie powinna nawet próbować na nim wylądować.

Dlaczego mimo to pilot na to się zdecydował? Duże znaczenie mogło mieć jego przygotowanie i stosunkowo młody wiek [36 lat – red.]. Młodzi piloci to ludzie ambitni. To dobra cecha, ale nie w tego typu przypadkach. Z doświadczenia wiem, że w grę może wchodzić myślenie: „skoro przede mną wylądowali koledzy, to ja nie wyląduję?” Taka jest mentalność młodego mężczyzny, nie do końca dojrzałego. Do tego doszło znaczenie tego lotu.

A nie jest tak, że jakby nie wylądował, to dostałby po uszach od dowódcy?

Dobry dowódca pochwaliłoby go za podjęcie takiej decyzji. Ale koledzy mogliby się z niego natrząsać, że „dał kopcia”. To też trzeba brać pod uwagę.

Szef komisji technicznej stwierdził, że to kapitan rozmawiał z wieżą w Smoleńsku i że jest to absolutnie niedopuszczalne. Dlaczego?

Kapitan ponosi pełną odpowiedzialność za samolot i załogę. Jego zadaniem jest precyzyjne i bezpieczne pilotowanie. Wszystko, co może zakłócić jego uwagę i koncentrację, niesie potencjalne niebezpieczeństwo. Dowódca od reszty załogi ma otrzymywać krótkie i precyzyjne informacje. Korespondencję z ziemią powinien prowadzić w tym przypadku nawigator, który jest najmniej obciążony. On powinien informować o wysokości, prędkości etc. Dowódca nigdy nie prowadzi korespondencji, on oczekuje tylko informacji od załogi. Ale może nawigator nie znał rosyjskiego?

A czy nie jest złamaniem przepisów to, że do kabiny wchodzili pasażerowie – w tym prawdopodobnie dowódca sił powietrznych.

To nie jest sytuacja karygodna w odniesieniu do dowódcy sił powietrznych. Ale tylko podczas lotu na trasie. Z chwilą podjęcia procedury podejścia do lądowania nikt już nie powinien przeszkadzać załodze.

Kapitan nie posłuchał ostrzeżeń systemu TAWS, który odezwał się 18 sekund przed zderzeniem z ziemią. Miał w ogóle szanse wtedy zareagować?

To problematyczne, ze względu na czas reakcji silników, które osiągają pełny ciąg dopiero po pięciu – sześciu sekundach od przestawienia dźwigni sterowania silnikami. A dlaczego nie zareagował na sygnał TAWS? Pilot prawdopodobnie był przekonany, że leci na właściwej wysokości. Ale trzeba by również zbadać, czy kiedykolwiek w życiu słyszał ten sygnał. Jeśli nie, mógł go zinterpretować nie jako rozkaz, ale swojego rodzaju propozycję.

Może zmylił go ten nieszczęsny jar, nad którym przelecieli tuż przed katastrofą?

To nie miałoby żadnego znaczenia, gdyby załoga właściwie wykonywała podejście do lądowania przy użyciu tych przyrządów, które miała do dyspozycji na pokładzie, w tym wysokościomierza ciśnieniowego, który pokazuje wysokość do poziomu lotniska. Jego prawidłowe ustawienie gwarantuje właściwą wysokość podchodzenia do lądowania. Radiowysokościomierz odtwarza rzeźbę terenu, nad którym samolot leci, dlatego wskazania tego przyrządu w większej odległości od pasa, szczególnie nad pagórkowatym terenem, rzeczywiście mogą zmylić pilota.

Komisja wydała już kilka rekomendacji. Jedna z nich dotyczy szkolenia na symulatorach, którego obecnie nie ma. Czy kiedy pan służył w wojskach lotniczych, piloci z 36 pułku szkolili się na symulatorach?

Szkolili się. Bo takie przygotowanie ma ogromne znaczenie, szczególnie w trenowaniu zachowań w tak trudnych sytuacjach, jak ta pod Smoleńskiem.

Antoni Milkiewicz, emerytowany pułkownik, w latach 80. główny inżynier wojsk lotniczych, specjalista od badania wypadków lotniczych, przewodniczył komisji technicznej badającej przyczyny katastrofy samolotu Ił-62M „Tadeusz Kościuszko” w Lesie Kabackim w maju 1987 r.

Polityka

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Zapisy z czarnych skrzynek do końca maja


jen 20-05-2010, ostatnia aktualizacja 20-05-2010 20:13

Ministerstwo Spraw Zagranicznych Rosji nie wyklucza, że do końca maja kopie danych z rejestratorów pokładowych Tu-154M, który 10 kwietnia rozbił się pod Smoleńskiem, zostaną przekazane stronie polskiej.

Poinformował o tym rzecznik rosyjskiego MSZ Andriej Niestierienko.

Rzecznik podał, że we wtorek kanałami dyplomatycznymi Polsce został przesłany projekt memorandum, które pozwoli uregulować problemy związane z przekazaniem kopii zapisów z czarnych skrzynek z rozbitego samolotu z uwzględnieniem ograniczeń wynikających z chicagowskiej konwencji o międzynarodowym lotnictwie cywilnym i norm Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego (ICAO).

Niestierienko poinformował, że memorandum to miałyby podpisać państwowe komisje powołane w Rosji i Polsce do wyjaśnienia przyczyn katastrofy polskiej maszyny prezydenckiej, a także Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) w Moskwie, który niezależnie bada okoliczności smoleńskiej tragedii.

– Praca z polskimi partnerami nad memorandum przebiega aktywnie. Uważamy, że ten trójstronny dokument może być uzgodniony w krótkim terminie. W efekcie procedura przekazania kopii odczytanych rejestratorów pokładowych mogłaby się odbyć w najbliższym czasie. Liczymy, że we współpracy ze stroną polską nastąpi to jeszcze w maju – oświadczył rzecznik MSZ Rosji.

Przewodnicząca Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego Tatiana Anodina zadeklarowała, że MAK jest gotowy przygotować procedury związane z przekazaniem kopii czarnych skrzynek Polsce, jeśli decyzję w tej sprawie podejmie premier Władimir Putin. Szef rządu stoi na czele komisji państwowej, powołanej przez prezydenta Dmitrija Miedwiediewa do wyjaśnienia przyczyn katastrofy.

Anodina, która z upoważnienia Putina bezpośrednio nadzoruje te czynności, dodała, że przekazanie może nastąpić w najbliższym czasie przy udziale przedstawicieli prokuratur generalnych Rosji i Polski.

– Z ich udziałem powinny być przeprowadzone badania autentyczności tych rejestratorów i wszystkie procedury – podkreśliła. Zaznaczyła, że zgodnie z praktyką rejestratory parametrów lotu zwykle do samego końca znajdują się w posiadaniu komisji badawczej, czyli w tym wypadku – MAK.

Zgodnie z chicagowską konwencją o międzynarodowym lotnictwie cywilnym i normami Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego, do publicznej wiadomości mogą być podawane tylko te dane z pokładowego rejestratora głosów w kabinie pilotów, które mają wpływ na wyjaśnienie przyczyn i okoliczności katastrofy.

PAP, Rzeczpospolita

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Katastrofa 10 kwietnia: Zaginął nie tylko laptop Aleksandra Szczygły


Czwartek, 20 maja (19:25)

Wśród osobistych rzeczy Aleksandra Szczygły, znalezionych na miejscu katastrofy, brakuje nie tylko laptopa – dowiedział się reporter RMF FM Andrzej Piedziewicz. Rodzina byłego szefa BBN twierdzi, że nie znaleziono również m.in. jego torby na dokumenty, zegarka i portfela.

Z jednej strony brakuje drobiazgów – zegarka i portfela – ale co gorsza brakuje również torby na dokumenty, którą Aleksander Szczygło woził zawsze przy sobie. Nie zgadza się także liczba kluczy do jego warszawskiego mieszkania. Według sióstr Aleksandra Szczygły powinny być cztery, tymczasem są tylko dwa. Jeden otrzymały w środę wraz z innymi rzeczami, drugi znalazły już w mieszkaniu. Co ciekawe, w mieszkaniu rodzina znalazła też baterie do laptopa – tego samego, który tajemniczo zniknął i do tej pory się nie odnalazł.

Również w środę rodzina poznała raport o wstępnych przyczynach katastrofy pod Smoleńskiem. Siostry Szczygły stwierdziły, że nie wierzą w błąd pilota.

Andrzej Piedziewicz

RMF FM

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Rosjanie orzekają we własnej sprawie


Czwartek, 20 maja 2010

Sześć tygodni po katastrofie prezydenckiego Tu-154M pod Smoleńskiem rosyjska komisja lotnicza nie jest w stanie odpowiedzieć na kluczowe pytanie: Dlaczego maszyna znalazła się 15 metrów poniżej poziomu płyty lotniska? Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) orzeka we własnej sprawie, oceniając stan techniczny samolotu serwisowanego w zakładach w Samarze, które certyfikuje. Rodziny ofiar są sceptyczne wobec rosyjskiej narracji.

Edmund Klich, akredytowany przy rosyjskiej komisji badającej przyczyny katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, zapewniał w Moskwie, że współpraca strony polskiej i rosyjskiej w badaniu przyczyn wypadku przebiega bez zakłóceń, czego przykładem jest szybkie zabezpieczenie przez Rosjan terenu katastrofy.

Mamy pełne zrozumienie problemu dla strony polskiej i społeczeństwa polskiego – mówił Klich.

Wstępny raport MAK forsuje tezę, że przed zderzeniem z ziemią samolot był sprawny. Aleksy Morozow, członek rosyjskiej komisji zapewniał dziennikarzy, że od pierwszego uderzenia maszyny w przeszkody na ziemi (ok. 1,1 tys. m do pasa startowego) do jej zniszczenia wszystkie systemy i silniki działały, samolot nie rozpadł się w powietrzu.

Morozow zaznaczył, że po nawiązaniu łączności z wieżą w Smoleńsku „uprzedzono” załogę Tu-154M o mgle i złej widoczności na lotnisku Siewiernyj. Dodał również, że załoga polskiego samolotu Jak-40, który wylądował w Smoleńsku wcześniej, poinformowała załogę Tu-154M, że ocenia widoczność na 200 metrów. Nie potrafił jednak odpowiedzieć na pytanie, dlaczego lotnisko nie zostało zamknięte ze względu na złe warunki atmosferyczne.

Ignacy Goliński, pilot z 42-letnim doświadczeniem, były członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, nie kryje irytacji tezami ze wstępnego raportu MAK.

Weźmy chociażby przykład – właściwie pominięty w tym sprawozdaniu – informacji załogi na temat wysokości samolotu. Piloci mieli mnóstwo przyrządów pokładowych określających ten parametr, zaczynając od podstawowego: wysokościomierza barometrycznego. Być może załoga – jeśli ten przyrząd nie wskazywał poprawnie – sądziła, że jest na wysokości 70 m, a była na wysokości 2,5 metra. To znaczyłoby, że kontroler wieży podał załodze niewłaściwe ciśnienie lotniskowe lub były to nieaktualne dane, ponieważ w tym dniu pogoda szybko się zmieniała – zauważa.

Ponadto na pokładzie działało urządzenie ostrzegające przed zbliżeniem do ziemi. Nie wyobrażam sobie, by ono od określonej wysokości nie ostrzegało załogi – dodaje. Jak tłumaczy, samolot powinien mieć radiowysokościomierz, który włącza się od 1500 m i cały czas pokazuje wysokość.

– Nie wiemy, czy piloci mieli ustawioną wysokość decyzji, poniżej której absolutnie nie wolno im zejść, jeżeli nie mają kontaktu wzrokowego z ziemią – podkreśla Goliński.

Tak jednoznaczne wykluczenie przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy awarii prezydenckiego samolotu niepokoi polskich pilotów, którzy latali na Tu-154M. Na podstawie zdjęć silników uznają za zasadne zbadanie tezy, czy awaria nie nastąpiła przed zetknięciem się z ziemią, na wysokości 400-500 metrów – w tym wypadku dyski turbiny silnika były oderwane, co wskazuje na awarię systemu hydraulicznego samolotu.

Usłyszeliśmy, że silniki były na mocy startowej. Pytanie tylko, na jakiej podstawie ta moc została zapisana – czy na podstawie położenia trzech dźwigni w kabinie? Jeżeli odczyt jest właśnie z tego, to trzeba podkreślić, że położenie tych dźwigni nie musi się pokrywać z tym, jak te silniki w danym momencie pracowały – wskazują piloci.

Zamach, pożar, wybuch i możliwość awarii na pokładzie samolotu zostały przez komisję wykluczone.

Komisja stwierdziła wczoraj, że pierwsze zderzenie samolotu nastąpiło w parowie, jaki znajdował się przed lotniskiem. – To niemożliwe, by piloci zeszli do ziemi na kilometr przed pasem na taką małą wysokość, jeżeli mieliby sprawną maszynę – zauważają piloci.

Z ustaleń MAK wynika też, że stan lotniska w Smoleńsku był przed feralnym dniem trzykrotnie sprawdzany, ostatni raz 5 kwietnia. Lotnisko było przygotowane do lądowania samolotu w trudnych warunkach pogodowych, zarówno przed lądowaniem delegacji Donalda Tuska i Władimira Putina, jak i Lecha Kaczyńskiego.

Komisja nie odpowiedziała na pytanie jednego z dziennikarzy, czy lotnisko w Smoleńsku powinno zostać zamknięte 10 kwietnia z uwagi na trudne warunki atmosferyczne.

Tylko kopie czarnych skrzynek

Rosjanie deklarowali wczoraj, że lotnisko Siewiernyj nie było certyfikowane przez MAK, gdyż jest to lotnisko wojskowe. Polskie Dowództwo Sił Powietrznych potwierdziło natomiast „Naszemu Dziennikowi”, że MAK certyfikuje Samarę – zakład, w którym remontowany był prezydencki Tu-154M.

Pytanie o to stawiali dziennikarze na wczorajszej konferencji prasowej – jeżeli MAK udzieliła takiego certyfikatu, to czy nie powstaje konflikt interesów, gdy orzeka o braku awarii samolotu tuż przed katastrofą?

Komisja potwierdziła też, że rozszyfrowywanie zapisów czarnych skrzynek Tu-154 zostało zakończone. Wiadomo już, że strona polska może się starać co najwyżej o kopie tych rejestratorów. Zdecyduje o tym osobiście premier Władimir Putin.

Podstawowe tezy, jakie zostały sformułowane prze MAK, są takie same, jakie Rosjanie sformułowali tuż po katastrofie – zauważa Antoni Macierewicz, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

Jego zdaniem, w sytuacji gdy Rosjanie są gotowi przesłać nam tylko kopie zapisów czarnych skrzynek, obowiązkiem rządu polskiego jest domaganie się zwołania międzynarodowej komisji, która zbadałaby w sposób rzetelny przyczyny katastrofy.

Do tej pory nic natomiast nie wiadomo na temat czarnych skrzynek Iła-76 podchodzącego do lądowania tuż przed Tu-154M. Zapisy z nich mogłyby potwierdzić bądź wykluczyć, czy obsługa lotniska czegoś nie pomyliła.

Nie rozumiem, jak można czekać miesiąc na zapisy z Iła-76, który przecież lata i dane z jego rejestratorów mogą ulec ponownemu zapisowi.

Patrząc na te wszystkie działania, czuję duży niesmak. Efekt dotychczasowych prac jest taki, że ciągle nic nie wiemy – konkluduje Ignacy Goliński, były członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.

Żeby wykluczać, trzeba mieć dowody

Moim zdaniem, stwierdzenia rosyjskiej komisji należy ocenić jako przedwczesne, dopóki nie ma ustaleń w tej kwestii polskiej prokuratury. Przyjmuję tę informację jako niepewną – mówi Rafał Rogalski, jeden z pełnomocników rodzin ofiar. Według niego, zdecydowanie przedwczesne jest zapewnienie, iż lotnisko Siewiernyj było dobrze przygotowane.

Jak podkreśla Rogalski, eksperci lotnictwa tłumaczą, że system TAWS powinien włączyć się znacznie wcześniej niż na 18 sekund przed uderzeniem o ziemię (jak podał MAK). – Ta okoliczność musi być przedmiotem stosownej ekspertyzy – mówi mecenas.

Pełnomocnik rodzin ofiar uważa, że ustalenia MAK wymagają potwierdzenia w śledztwie prowadzonym przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie.

Niepokoi mnie uznanie za prawidłowe zezwolenia na lądowanie w sytuacji, gdy kilka minut wcześniej nie udała się próba lądowania rosyjskiego Iła-76. Fakt ten powinien być decydujący dla wyraźnego zakazu lądowania dla polskiego samolotu – mówi Rogalski.

Nie wykluczył, że stawiając powyższe tezy, Rosja być może próbuje przedwcześnie zrzucić z siebie odpowiedzialność za katastrofę, by uniknąć ewentualnych pozwów ze strony rodzin ofiar. – Polska prokuratura będzie musiała rzetelnie wyjaśnić ustalenia MAK, które osobiście traktuję jako hipotezy – dodaje.

– Wykluczyliśmy zamach przy użyciu broni konwencjonalnej, zostały przeprowadzone ekspertyzy pirotechniczne i balistyczne. Z dotychczasowych ustaleń śledztwa wynika, że urządzenia pokładowe były sprawne do momentu katastrofy – mówi „Naszemu Dziennikowi” Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Generalnej.

– Co oni mogą wykluczyć? Przecież dotarła do nas tylko część materiałów ze śledztwa – ripostuje mecenas Rogalski.
Jak zaznacza Martyniuk, prokuratura wojskowa już dysponuje częścią materiałów. Niestety, nie udało nam się wczoraj skontaktować w tej sprawie z płk. Zbigniewem Rzepą, rzecznikiem prasowym Naczelnej Prokuratury Wojskowej.

Rosjanie mówią, jak szkolić

Podczas konferencji padały wyraźne sugestie ze strony rosyjskiej, że polska załoga nie była dobrze przygotowana do lotu. Przedstawiciele MAK zarzucali, że piloci Tu-154M nie odbyli szkoleń na tzw. symulatorze lotów awaryjnych. Tymczasem Ministerstwo Obrony Narodowej zapewnia, że załoga prezydenckiego tupolewa takie szkolenie przeszła.

Ponadto, jak zaznacza resort, załoga odbyła w ubiegłym roku ćwiczenia na symulatorze lotów w Szwajcarii. MON zapewnia, iż mimo że był to typ symulatora nieprzeznaczony stricte dla tupolewów, to jednak nie wykluczało to możliwości różnych trudnych manewrów na Tu-154M.

Faktem jest, że polski specpułk takiego symulatora nie posiada. Jak wyjaśnia gen. Anatol Czaban, szef Szkolenia Sił Powietrznych, tego typu symulatorów nie ma nigdzie w Europie poza Rosją. Jego zamontowanie opłaca się bowiem tylko wtedy, jeżeli w kraju jest więcej niż sześć samolotów jednego typu.

Anna Ambroziak

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Stronę polską pozbawiono dowodów


Czwartek, 20 maja 2010

Z Małgorzatą Wassermann, córką posła Zbigniewa Wassermanna, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem, rozmawia Marcin Austyn

Informacje, jakie przekazała wczoraj rosyjska komisja badająca przyczyny wypadku prezydenckiego samolotu, przybliżają nas do prawdy o tej tragedii?
– Ta informacja dla nas brzmi dość jednoznacznie: nigdy nie dowiemy się prawdy i tak jak Katyń ten sprzed 70 lat, tak i teraz ta tragedia zostanie przez Rosję przed nami całkowicie ukryta. Jesteśmy odcięci od informacji i nigdy ich nie dostaniemy. Jesteśmy tym załamani i zszokowani. W mojej ocenie, niestety, polska współpraca ze stroną rosyjską była i jest fikcją.

Jednak otrzymaliśmy od komisji garść szczegółów: w samolocie nie było wybuchu, pożaru, awarii, piloci raczej nie byli naciskani, wiedzieli, jaka była pogoda…
– Tak – lotnisko było świetne, samolot był sprawny – nasuwa się tu tylko jedna konkluzja: oni tak po prostu w pewnym momencie postanowili, że się rozbiją, i zrealizowali swój zamiar. To, co usłyszeliśmy, chyba tylko w taki sposób można podsumować.

Do tej pory nic nie wiemy także na temat czarnych skrzynek Iła-76, które mogłyby pomóc zweryfikować, czy smoleńska kontrola lotów popełniła błąd.
– Te skrzynki z pewnością są nie do przecenienia i one powinny być zabezpieczone od razu po wypadku. Przecież informacje na nich zawarte zacierają się, bo nagrywają się na nie kolejne dane. W moim odczuciu, Rosjanie pokazali dzisiaj swoją prawdziwą twarz i mówienie o jakiejkolwiek współpracy – szczególnie pomiędzy polskim i rosyjskim wymiarem sprawiedliwości – to mrzonki.

Czego spodziewała się Pani po wstępnym raporcie komisji?
– Nie spodziewałam się jakiegoś wielkiego przełomu, ale też nie spodziewałam się, że zostaniemy pozbawieni wszelkiej nadziei na poznanie prawdy.

Dalsze prokuratorskie śledztwo nie przyniesie żadnych odpowiedzi?
– To w Rosji? Nie mam już żadnych złudzeń.

A polskie działania?
– One nic nie zmienią, bo Polacy nie mają do niczego dostępu.

Dokumenty, które otrzymujemy od Rosjan, nie mają znaczenia?
– Tak naprawdę Rosjanie niczego nam nie przekazali, więc my faktycznie nie mamy dostępu do żadnych dokumentów. Proszę wsłuchać się w poniedziałkową wypowiedź prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, który powiedział, by rodziny ofiar katastrofy ustanawiały swoich pełnomocników w Rosji – taka wypowiedź jest dla nas dość jednoznaczna: ci pełnomocnicy będą wiedzieć więcej niż polska prokuratura.

Dziękuję za rozmowę.

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized