Daily Archives: 4 Maj, 2010

Dlaczego tupolewy spadały


Aktualizacja: 2010-05-4 10:32 pm

Od czasu wypuszczenia pierwszych Tu-154 na rynek z około tysiąca wyprodukowanych maszyn kilkadziesiąt uległo katastrofie

Przyczyny katastrof lotniczych Tu-154 bywały różne, jednak niektóre z nich są podobne do tej spod Smoleńska 10 kwietnia 2010 roku. Warto wspomnieć, że polskie lotnictwo cierpiało już z powodu usterek rosyjskich maszyn – w latach 80. rozbiły się dwa iły-62, ale zawiodły wówczas silniki – takie same jak te montowane w tutkach.

Niespełna rok temu, w lipcu, w katastrofie Tu-154 należącego do linii Caspian Airlines zginęło 168 osób. Samolot miał lecieć z Teheranu do Armenii, ale rozbił się kilkanaście minut po starcie. Kapitan samolotu przed wypadkiem zgłaszał problemy techniczne.

Tu-154 znajdował się na wysokości ok. 34 tys. stóp, kiedy nagle zmienił tor lotu i gwałtownie zaczął się zniżać. W ciągu 1,5 min maszyna osiągnęła pułap 14 tys. stóp. Samolot miał się zapalić w powietrzu i rozbić o ziemię, drążąc w niej 10-metrowy krater. Jego szczątki zostały rozrzucone w promieniu kilkuset metrów. Nie udało się odzyskać zapisu czarnych skrzynek, które uległy całkowitemu zniszczeniu. Wśród przyczyn katastrofy wymieniono wady techniczne maszyny, wykluczono błąd pilota. Samolot był wyprodukowany w 1987 roku, w liniach latał od roku 1998. Miesiąc przed katastrofą przechodził w Rosji badania techniczne. Stwierdzono wówczas, że jest sprawny i przedłużono jego resurs do 2010 roku.

Podobnie stało się 10 kwietnia z prezydenckim samolotem, jednak w tym przypadku maszyna zaczęła zachowywać się nienaturalnie na wysokości zaledwie 200 m nad ziemią. Wiemy, że piloci nie zgłaszali problemów technicznych, ale być może niewielka odległość od ziemi nie dała im na to czasu. Co więcej, wśród pojawiających się hipotez dotyczących przyczyn tragedii wymieniana jest awaria drugiego silnika – mogło dojść do jego rozsadzenia i zniszczenia przewodów układu hydraulicznego odpowiedzialnego za stery. Prezydencki samolot, podobnie jak maszyna Caspian Airlines, na krótko przed tragedią przechodził remont w rosyjskim zakładzie producenta.

W podobnych okolicznościach w sierpniu 2004 r. rozbiły się w Rosji
Tu-154 i Tu-134. Zginęło 89 osób. Do katastrof doszło niemal w tym samym czasie. Tu-154 prawdopodobnie wybuchł w powietrzu, a Tu-134 roztrzaskał się o ziemię. Oficjalnie za przyczynę obu tragedii przyjęto atak terrorystyczny, gdyż na szczątkach maszyn znaleziono ślady materiałów wybuchowych. Jednak fakt odnotowania wybuchu z pewnością jest zastanawiający.

Zawinił kontroler lotów?

Tupolewy spadały nie tylko z przyczyn technicznych. 15 grudnia 1997 r. Tu-154 należący do linii lotniczych Tajikistan Airlines rozbił się w trakcie podchodzenia do lądowania. Zginęło 85 osób. Samolot lądował z wykorzystaniem systemu ILS. Piloci otrzymali od kontrolera lotów instrukcję zniżenia lotu do 1500 stóp. Samolot uderzył w ziemię. Za przyczynę tragedii uznano zejście samolotu poniżej wyznaczonego pułapu. Po jego przekroczeniu maszyna wpadła w turbulencje, a pilotom nie udało się już jej opanować.

Wprawdzie wiemy, że prezydencki samolot przy lądowaniu nie korzystał z ILS, ale pojawiły się fałszywe oskarżenia wobec polskich pilotów, że ci nie władali dobrze językiem rosyjskim. Informację tę szybko sprostowano, jednak jej pojawianie się budzi pytania o powód takich oskarżeń. Czy mogły być one próbą ukrycia błędów kontrolerów ze smoleńskiego lotniska? Faktem jest, że prezydencki Tu-154 znalazł się zbyt blisko ziemi, piloci byli o tym przestrzegani przez system, ale nie byli w stanie uratować maszyny…

W ten kontekst wpisuje się także tragedia z sierpnia 1996 roku, kiedy Tu-154 straciły Vnukovo Airlines. Zginęło 141 osób. Do tragedii doszło podczas podchodzenia do lądowania na lotnisku w Longyearbyen. W tym czasie panowały tam złe warunki pogodowe, wiał silny wiatr. Norwescy śledczy badający wypadek uznali, że główną przyczyną wypadku był błąd kontrolera lotów, który nie znał dobrze języka angielskiego, był przepracowany i w efekcie błędnie nakazał obniżyć pilotom wysokość lotu. Chwilę później w kokpicie włączył się system ostrzegający przed zbytnim zbliżeniem do ziemi, ale piloci nie zdążyli już zareagować i samolot uderzył o zbocze góry.

Silniki zawodziły w Locie

Przykłady tragicznego w skutkach zapalenia drugiego silnika znane są także polskiemu przewoźnikowi. Doszło do nich w samolotach Ił-62 14 marca 1980 roku oraz 9 maja 1987 roku. W maszynach tych stosowane były silniki takie jak w Tu-154. W pierwszym przypadku problemy pilotów zaczęły się przy podchodzeniu do lądowania. Pilot miał wykonać dodatkowe okrążenie nad lotniskiem, gdy pękł wał turbiny niskiego ciśnienia środkowego silnika. Następnie doszło do wybuchowego rozerwania rozpędzonej turbiny i całkowitego zniszczenia tego silnika. Jego odłamki uszkodziły pierwszy silnik, przebiły kadłub i zniszczyły m.in. układy sterownicze oraz uszkodziły silnik trzeci.

Samolot stracił sterowność. Pilot ratował maszynę, próbując manewrować za pomocą lotek. Samolot uderzył w zamarzniętą taflę fosy 950 m przed lotniskiem Okęcie. Zginęli wszyscy znajdujący się na pokładzie – w sumie 87 osób. W drugiej katastrofie tym razem zmodernizowanego iła-62, także nieopodal Okęcia, zginęły 183 osoby. Przyczyny tragedii były niemal identyczne. Konstruktorzy próbowali jednak dowodzić, że zniszczenie silnika było skutkiem, a nie przyczyną dramatu.

Z lat 80. znany jest także podobny incydent, do którego doszło na Tu-154, jednak w tym przypadku załodze udało się na czas wyłączyć feralną jednostkę, co uchroniło silnik przed rozerwaniem, a w konsekwencji prawdopodobnie także samolot przed tragedią. Co ciekawe, w iłach-62 sterowanie samolotem przenoszone było w sposób mechaniczny. Podobne rozwiązanie stosowano też w starszych wersjach tupolewów. Jednak siła wybuchu środkowego silnika niszczyła te elementy. Nowsza wersja Tu-154 znajdująca się w dyspozycji specpułku posiadała już sterowanie oparte na układzie hydraulicznym, a pod silnikiem zamiast mechanicznych cięgien znalazły się gumowe rurki. Wprawdzie do samolotów rządowych wybierane były najlepsze silniki schodzące z taśmy produkcyjnej, to jednak faktem jest, że w przypadku tych maszyn stosunkowo często do wypadków doprowadzały usterki techniczne (w tym właśnie silników), podczas gdy w katastrofach konkurencyjnych marek o losie maszyny częściej decydował czynnik ludzki.

Marcin Austyn
Bibula.com

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Szef MSWiA jedzie do Moskwy


amk 04-05-2010, ostatnia aktualizacja 04-05-2010 21:04

Szef MSWiA Jerzy Miller, stojący na czele polskiej komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, jedzie w środę do Moskwy – poinformowała rzeczniczka MSWiA Małgorzata Woźniak.

Jak wyjaśniła, minister ma się spotkać z Tatianą Anodiną, szefową Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, która nadzoruje rosyjską komisję cywilną, badającą przyczyny tragedii.

Także w środę do Rosji wyjeżdża prokurator generalny Andrzej Seremet. Celem jego wizyty ma być „uzyskanie zapewnienia o jak najszybszym przekazaniu Polsce całości materiałów” dotyczących katastrofy.

PAP, Rzeczpospolita

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Zdecydowała Kancelaria Prezydenta?


amk 04-05-2010, ostatnia aktualizacja 04-05-2010 20:25

„Fakty” TVN pokazały oficjalną listę pasażerów samolotu TU-154, udających się 10 kwietnia do Smoleńska, która z Kancelarii Prezydenta została przesłana dzień wcześniej bezpośrednio do 36. Pułku Specjalnego Lotnictwa Transportowego.

Wynika z niej, że to prezydenccy urzędnicy zdecydowali o tym, kto ostatecznie otrzymał zaproszenie na pokład razem z prezydentem – podano.

Według „Faktów”, 9 kwietnia o godz. 14.29 lista pasażerów samolotu została wysłana z zespołu obsługi organizacyjnej prezydenta bezpośrednio do pułku obsługującego loty najważniejszych osób w państwie. Tam została zarejestrowana jako oficjalna lista pasażerów, zgłoszona przez Kancelarię Prezydenta.

Pokazano także imienne zaproszenia do uczestnictwa w uroczystościach katyńskich wystosowane przez szefa Kancelarii Prezydenta do dowódców poszczególnych rodzajów sił zbrojnych.

W katastrofie samolotu koło Smoleńska zginęli najważniejsi dowódcy wojskowi. W ostatnich dniach rozgorzał spór o to, kto odpowiada za to, że udawali się na uroczystości katyńskie jednym samolotem.

PAP, Rzeczpospolita

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Mam dużo pytań


„Gazeta Polska”, 04-05-2010

Po Zbigniewie Wassermannie przetrwały w niewyjaśnionych okolicznościach różaniec i telefon.

Rosjanie chcieli, żebym podpisała oświadczenie, że mogą spalić  rzeczy ojca. Rosyjska psycholog powiedziała mi, że są to strzępy ubrania pobrudzone krwią, benzyną i błotem i właściwie nic z nich nie zostało. Zgodziłam się. Tymczasem wśród rzeczy ojca, które mi potem oddano, były prawie niezniszczone blankiety biletów LOT, różaniec, harmonogram pobytu w Katyniu, telefon komórkowy, który nie był uszkodzony i działał. Jeżeli ubranie było kompletnie zniszczone, to gdzie był telefon i dlaczego ocalał? – z Małgorzatą Wassermann, córką posła PiS, byłego ministra-koordynatora ds. służb specjalnych, rozmawia Dorota Kania.

W jaki sposób dowiedziała się pani o śmierci ojca w katastrofie prezydenckiego samolotu Tu-154?

W sobotę rano z mediów. Radio RMF przerwało program, by przekazać tę informację. Później w telewizji została podana infolinia, na którą mogły telefonować rodziny. Pierwszy raz zadzwoniłam tam około 13.00. Usłyszałam, że tata wsiadł na pokład samolotu, a na chwilę obecną jedynie mogą nam zaoferować pomoc psychologa i na tym rozmowa się skończyła. Kilka godzin później na pasku informacyjnym w telewizji przeczytałam, że jest organizowany wyjazd rodzin ofiar katastrofy do Moskwy. Ponownie zadzwoniłam na infolinię – rozmawiająca ze mną kobieta powiedziała, że jest to „plotka medialna”.

Czy w sobotę zgłosił się do pani lub rodziny ktoś ze strony polskich władz?

Nie. W niedzielę rano z telewizji dowiedziałam się, że w Warszawie gromadzą się rodziny, które mają lecieć do Moskwy. Zadzwoniłam na infolinię i ustaliłam, że my dojedziemy. Około południa poinformowano nas telefonicznie, że ojciec został na sto procent zidentyfikowany i czy w takiej sytuacji nadal chcemy jechać. Kolejne telefony z taką samą informacją otrzymaliśmy z MSZ oraz infolinii. Ponieważ powiedziano nam trzykrotnie, że ojciec został zidentyfikowany na pewno i informowano nas, że nie trzeba jechać, zrezygnowaliśmy z wyjazdu do Moskwy. Poinformowano mnie również, że mogę w imieniu rodziny ustanowić pełnomocnika. W niedzielę pobrano od nas także DNA. W poniedziałek usłyszałam, jak minister Ewa Kopacz czyta listę zidentyfikowanych osób – ojca na niej nie było.

Poinformowano panią, kto rozpoznał ciało Zbigniewa Wassermanna?

Nie, ale w mediach pojawiła się wiadomość, że Jarosław Kaczyński, który był w Smoleńsku identyfikować ciało brata, prezydenta Lecha Kaczyńskiego, dokonał tej identyfikacji. Zadzwoniłam do posła Adama Bielana, który stwierdził, że identyfikacja ojca nie miała miejsca. Skontaktowałam się z biurem PiS i posłowie zaczęli ustalać, jaki jest stan faktyczny. Poseł Beata Kempa i Andrzej Adamczyk wielokrotnie dzwonili w różne miejsca, by cokolwiek ustalić. Zdecydowaliśmy, że jedziemy do Moskwy: ja, moja bratowa i dyrektor biura ojca. Bardzo szybko załatwiono nam wizy i we wtorek przed południem wylecieliśmy do Moskwy.

Co się działo po przylocie?

Od razu pojechaliśmy do instytutu medycznego, gdzie wprowadzono nas do dużej auli. Było tam mnóstwo ludzi, do których podchodzili rosyjscy prokuratorzy, tłumacz i psycholog. Gdy przyszła nasza kolej, zapytano nas o znaki szczególne ojca, wygląd i ubranie. Po ich opisaniu powiedziano nam, żeby zejść na dół, gdzie są przechowywane ciała. Ponieważ już wcześniej ustaliliśmy, że identyfikacji dokonają moja bratowa i dyrektor biura ojca, ja zostałam, a oni poszli z rosyjskim prokuratorem, tłumaczem i psychologiem.

Długo pani na nich czekała?

Zaraz po ich odejściu podeszła do mnie kobieta świetnie mówiąca po polsku, bez żadnego akcentu. Zapytała, czy zgodzę się na kilka formalności, bo będzie szybciej.

Zgodziła się pani?

Oczywiście, że tak. Powiedziano mi, żebym podpisała dokument, że są to zwłoki ojca. Zadzwoniłam do bratowej, która potwierdziła identyfikację. Podpisałam dokument i wtedy rozpoczęło się przesłuchanie. W pewnym momencie pani psycholog, która wcześniej do mnie podeszła, powiedziała mi, że przesłuchujący mnie rosyjski prokurator, do którego zwracała się po imieniu, jest szefem wszystkich prokuratorów. Zapytałam wtedy, czy ona jest Rosjanką – powiedziała, że tak. Byłam zaskoczona, bo mówiła w naszym języku jak rodowita Polka.

Była cały czas podczas pani przesłuchania?

Tak, siedziała przy mnie i cały czas do mnie mówiła.

Ile trwało przesłuchanie?

Prawdopodobnie około sześciu godzin.

Dlaczego tak długo?

Zaczęło się od spisywania moich danych. Prokurator mając przed sobą mój paszport, w którym były moje dwa imiona, zapytał mnie, czy używam jednego imienia, czy dwóch. Odpowiedziałam, że jednego. Wpisał jedno imię w protokół, a ja na chwilę wyszłam. Po powrocie stwierdził, że w paszporcie są dwa imiona i trzeba na nowo spisać protokół. Wówczas odpowiedziałam, że przecież o tym wiedział, mało tego, dokładnie mnie o to pytał. Powiedziałam, że jestem prawnikiem i z mojej wiedzy wynika, że na dole protokołu możemy dopisać informacje o drugim imieniu. Usłyszałam, że tego nie przewiduje rosyjska procedura i wszystko trzeba spisać na nowo. Pytano mnie, gdzie pracuję, jaki jest adres mojej pracy i telefon, gdzie mieszkam. Po zakończeniu odbierania danych ponownie na moment opuściłam pokój. Kiedy wróciłam, któraś z tych osób podała mi długopis i ja się podpisałam. Za chwilę okazało się, że znowu pojawił się problem, bo na jednej stronie podpisałam się na niebiesko, a na innej na czarno. I znów prokurator powiedział mi, że wszystko musimy zrobić od nowa, ponieważ w rosyjskiej procedurze dokumenty muszą być podpisane jednym kolorem długopisu. Po jakimś czasie odmówiłam udziału w dalszych czynnościach, na co Rosjanka przedstawiająca się jako psycholog, tłumaczyła mi, że jestem w szoku, dlatego nic nie rozumiem, i chciała podać mi leki uspokajające

Zażyła je pani?

Nie byłam w szoku, wiedziałam, co się dzieje, i żadne leki nie były mi potrzebne. Zresztą polscy psychologowie powiedzieli później, że byliśmy jednymi z najbardziej opanowanych i spokojnych ludzi, którzy przyjechali na identyfikację.

Po spisaniu danych przesłuchanie trwało nadal?

Tak. Samo spisywanie danych i poprawki trwało ponad dwie godziny. Później prokurator pytał mnie, kto mieszka z ojcem w domu, jak ma na imię druga wnuczka i po co przyjechał do Rosji. Odpowiedziałam, że siedemdziesiąt lat temu zostali tutaj zamordowani polscy oficerowie i przyjechał oddać im hołd.

O co jeszcze pytał rosyjski prokurator?

Czy przyjechałam razem z ojcem do Rosji, kiedy ostatni raz się z nim widziałam, kiedy przekraczałam razem z nim granicę. Kolejne pytanie dotyczyło tego, kto z nim przyjechał. Zapytałam, czy mam wymienić nazwiska wszystkich pozostałych 95 osób, które zginęły w katastrofie. Po tym pytaniu powiedziałam, że chcę już zakończyć czynności i nie będę dalej zeznawać. Tym bardziej że moja bratowa i dyrektor biura ojca czekali na mnie na dole. Stwierdziłam, że chcę zabrać rzeczy taty, i mimo że wcześniej powiedzieli, że będę musiała oddać krew – bo ich nie interesuje materiał genetyczny pobrany w Polsce – odmówiłam. Wówczas dowiedziałam się, nie oddadzą ciała ojca, dopóki nie pobiorą mi krwi.

Zgodziła się pani?

Tak, ale zanim to nastąpiło, prokurator zapytał mnie, na ile wyceniamy to, co się stało. Odpowiedziałam, że ta tragedia nie ma ceny i nie jest w stanie wyobrazić sobie, co przeżywamy. Dodałam, że nie będziemy skarżyć państwa rosyjskiego za tę katastrofę, na co on stwierdził, że nigdy nic nie wiadomo.

Po oddaniu krwi pojechała pani do hotelu?

Ponieważ towarzyszące mi osoby musiały opuścić  budynek, zadzwoniłam do polskiej ambasady i po kilkunastu minutach przyjechał nasz przedstawiciel, który towarzyszył mi do końca czynności. Nie skorzystałam z propozycji prokuratora, że osobiście odwiezie mnie do hotelu.

Jak zakończyło się przesłuchanie?

Powiedzieli mi, żebym podpisała oświadczenie, że mogą spalić rzeczy ojca. Zadzwoniłam do mamy, ona chciała je odzyskać. Wtedy rosyjska psycholog stwierdziła, że są to strzępy ubrania pobrudzone krwią, benzyną i błotem i właściwie nic z nich nie zostało. Ostatecznie zgodziłam się więc na ich spalenie i podpisałam dokumenty. Teraz tego żałuję.

Dlaczego?

Bo czas na analizę i przemyślenia przyszedł w Polsce. Rozpoznałam rzeczy ojca, które mi oddano: prawie niezniszczone blankiety biletów LOT, z których korzystał w Polsce na trasie Kraków–Warszawa, różaniec i etui, harmonogram pobytu w Katyniu, telefon komórkowy, który nie był uszkodzony i działał. Jeżeli ubranie było kompletnie zniszczone, to gdzie był telefon i dlaczego ocalał? Skąd Rosjanie wiedzieli, że to jest właśnie jego telefon? Dlaczego w tak dobrym stanie zachowały się papierowe bilety i harmonogram, które ojciec miał przy sobie, a ubranie w katastrofie zostało całkowicie zniszczone? Na te pytania chyba mi już nikt nie odpowie.

Gazeta Polska

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Zatrzymać Rosję


„Wróg Ludu” – felieton Tomasza Sakiewicza, 04-05-2010

Od katastrofy pod Smoleńskiem wszystko w Polsce jest inne. Inni są ludzie, którzy w dniach żałoby wyszli na ulicę, inaczej reagujemy na zachowania mediów, inne zaczynają być też proporcje w podziale sceny politycznej. Przede wszystkim jednak inna jest stawka, o którą gramy.

Rosja sięgnęła po Europę Środkowo-Wschodnią i jej walka o panowanie energetyczne w regionie zamienia się w zwykły podbój, nie zawsze środkami pokojowymi.

Polska nie tylko utraciła elitę władzy, ale została też z rządem, którego premier niedawno jeszcze przekonywał, że nie potrzebujemy armii (bo nikt krajowi nie zagraża), marszałek Sejmu głosował za utrzymaniem ostatniej posowieckiej służby w III RP, minister spraw zagranicznych przeżywa poważne problemy emocjonalne, a minister obrony zamiast zapobiegać lotniczym katastrofom, dba o to, by nie zostawiały one dużych urazów psychicznych. Ci ludzie muszą odejść, bo nawet ostatnie wydarzenia pokazują, że nie są w stanie się zmienić.

Fatalne rządy PO spowodowały powstanie w naszym regionie ogromnej próżni politycznej zagrażającej nie tylko suwerenności Polski, ale i pokojowi w Europie.

Taki sam jak dzisiaj stan ducha panował wśród elit europejskich w 1938 r. To, co się stało rok później, wydawało się niewyobrażalne. Przecież Hitler miał być tylko niegroźnym wariatem, a Stalin w kółko mówił o pokoju.

Rządy Donalda Tuska doprowadziły nie tylko do opuszczenia naszych sojuszników, ale dzisiaj nie dają żadnej szansy na uczciwe wyjaśnienie zagadki śmierci przywódców państwa polskiego. Zostawienie bez protestu w rękach Rosjan inicjatywy w śledztwie w sprawie tragedii smoleńskiej świadczy o złej woli rządu. Jest to niedopuszczalne choćby z tego powodu, że państwo rosyjskie albo z racji celowych działań, albo poważnych zaniedbań może być stroną procesową tego śledztwa. Godząc się na to, naruszono podstawowe zasady prawa rzymskiego i po prostu zdrowy rozsądek.

Czy kilka czułych poklepywań Putina po plecach polskiego premiera jest wartych niepewności wyjaśnienia przyczyny śmierci prawie stu Polaków, w tym naszego prezydenta?

Rosja prowadzi od początku tej tragedii wojnę informacyjną, zalewając nas stekiem fałszywych informacji, potwierdzając i zaprzeczając kolejnym. Do tego szumu włączyła się niestety część działających w Polsce mediów. Próbowano zastraszyć wszystkich, którzy zadawali zbyt dociekliwe pytania. Musimy na to solidarnie reagować. Wojna propagandowa jest dzisiaj podstawowym środkiem podboju Polski, a obrona musi skupić się w tej chwili również na tym polu.

Powinniśmy głośno domagać się zaprzestania kłamstw i manipulacji w mediach i piętnować publicznie tych, którzy świadomie się tego dopuszczają. Zawsze byłem przeciwny takim działaniom. Dzisiaj jest to kwestia racji stanu.

Trzeba przystąpić do obrony niezależnych programów w TVP, jak „Misja specjalna” Anity Gargas, „Warto rozmawiać” Jana Pospieszalskiego czy programy Bronisława Wildsteina, Rafała Ziemkiewicza, Joanny Lichockiej. Nie przez przypadek są spychane z TVP. Zgodnie z wolą ekipy rządzącej w mediach ma dominować atmosfera porozumienia z Rosją. W tej sielance oczywiście nie ma miejsca na żadne solidne dziennikarskie śledztwa.

Być może jesteśmy dinozaurami, watahą do dorżnięcia, ale są nas miliony. To Państwo dzisiaj bronią demokracji i suwerenności Polski. To również Państwo bronią zasad europejskiej kultury przeciwko dziczy, która nawet nie dała spokojnie pogrzebać naszych przywódców.

Nie mam wątpliwości, że kluczem do obrony Polski przed wpadnięciem w rosyjską strefę wpływów jest zwycięstwo wyborcze Jarosława Kaczyńskiego. Pozostali kandydaci prawicy, którzy w normalnych warunkach mieliby święte prawo walczyć o jego elektorat, w tej sytuacji muszą się wycofać. Inaczej trudno będzie ich działania ocenić inaczej jak pomoc przeciwnikowi w bardzo trudnej sytuacji kraju.

Włączmy się w tę walkę, bo nie chodzi o żadną partię i żadną politykę.

Niech w każdym zakładzie pracy, na drzwiach domów i tablicach ogłoszeniowych pojawią się artykuły i informacje mówiące, co się naprawdę dzieje. Wielką rolę może tu również odegrać duchowieństwo. To Kościół w sytuacjach szczególnych pomagał narodowi, a sytuacja jest taka, jakiej nie było od dwudziestu lat. Drukujmy ulotki, plakaty, wysyłajmy esemesy i maile. Nie jest to dzisiaj wielka ofiara, a zmienić można naprawdę wiele. Dopilnujmy, by wszystkie komisje wyborcze były obsadzone przez ludzi uczciwych i zaufanych.

Tam, gdzie to możliwe, 10 maja, w miesiąc po katastrofie, zorganizujmy msze św., marsze, spotkania i koncerty.

Wszystkich zapraszam na koncert 10 maja o 19.30 na placu Teatralnym w Warszawie.

Tomasz Sakiewicz
Gazeta Polska

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized