Daily Archives: 18 Maj, 2010

Archeolodzy na lotnisku


Krzysztof Kowalski 18-05-2010, ostatnia aktualizacja 18-05-2010 23:50

Polscy naukowcy z PAN przeprowadzą badania na miejscu katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem

Rz: Kiedy wyruszacie?

Andrzej Buko: Lada chwila, po otrzymaniu zgody od strony rosyjskiej. Najpierw pojedzie grupa sześciu, ośmiu osób, potem druga, podobna, w sumie 15 badaczy.

Kto zlecił te badania?

Nikt. Jest to inicjatywa polskich archeologów, którzy zgłosili gotowość podjęcia takich działań. To wolontariusze, nie wezmą zapłaty. Zgłosili się do dyrektora instytutu oraz do przedstawicieli rządu. Strona rządowa też wystąpiła do instytutu z pytaniem, czy można przeprowadzić takie badania. W tej sytuacji nie mogłem postąpić inaczej, udzieliłem tej inicjatywie wsparcia instytucjonalnego, za którym stoi potencjał największej w Polsce archeologicznej placówki badawczej.

Co ma do roboty archeolog na miejscu katastrofy lotniczej?

Nikt poza archeologami nie dysponuje metodą badawczą adekwatną do tego rodzaju prac. Po zakończeniu II wojny podjęto prace archeologiczne na terenie obozu w Oświęcimiu. Prace ekshumacyjne prowadzono w stalinowskich miejscach kaźni polskich oficerów. Nikt wówczas nie pytał, dlaczego prac tych nie prowadzą przedstawiciele służb kryminalnych. Nie prowadzili ich, bo tylko archeologia dysponuje metodą.

Na czym ona polega?

Teren katastrofy pokryjemy siatką geodezyjną i podzielimy na kwadraty. W ich obrębie zostaną wytyczone równoległe linie. Wzdłuż nich będzie się poruszać – co dwa, trzy metry, w rzędzie – ekipa badaczy. Dokumentować będą, dla każdego z tych kwadratów i jego linii, za pomocą teodolitu laserowego, trójwymiarowo, wszystkie znaleziska na powierzchni terenu. Każdy przedmiot zostanie podniesiony. Potem znaleziska zostaną podzielone na kategorie. Na tej podstawie zostanie stworzona komputerowa mapa terenu i mapa tego, co archeolodzy znaleźli na powierzchni. Na takiej mapie uwidocznią się miejsca koncentracji różnych przedmiotów, strefy jałowe.

Archeologia kojarzy się raczej z wykopaliskami.

To jest laickie pojęcie o archeologii. Równolegle z opisanymi poszukiwaniami planujemy poszukiwania geofizyczne metodami magnetycznymi. Pozwalają one rejestrować anomalie pod powierzchnią. Wynikają one z zaburzeń spowodowanych przez przedmioty tkwiące pod ziemią albo przez inny opór stawiany przez grunt – na przykład pustki, mniej gęsta ziemia tam, gdzie wcześniej były jakieś naruszenia. Z kolei wykrywacze metali umożliwią wyodrębnienie miejsc i stref zalegania różnych przedmiotów pod powierzchnią gruntu. Mogą one mieć związek, albo nie, z przedmiotami pochodzącymi z katastrofy samolotu. Efektem tych działań będą mapy: tego, co jeszcze zalega na powierzchni terenu, i tego, czego nie widzimy gołym okiem, gdyż znajduje się pod ziemią. Jeśli zajdzie potrzeba, po uzgodnieniu ze stroną rosyjską możemy przeprowadzić wykopaliska w wybranych miejscach.

Jaki sens mają te badania?

Nie doprowadzą do spektakularnych odkryć. Nie ułatwią poznania szczegółów katastrofy. Miejsce to było wielokrotnie penetrowane przez rosyjskie służby państwowe, turystów, ciekawskich, jak i poszukiwaczy sensacji. A nawet osoby, które w znalezieniu rzeczy osobistych w miejscu katastrofy widzą źródło potencjalnych zysków. Można więc przypuszczać, że jeśli coś jeszcze się tam zachowało, to drobiazgi, rzeczy mało istotne, które umknęły uwadze innych.

To brzmi jak zapowiedź fiaska badań…

Nie, ponieważ dostarczymy wiedzę o tym, że na powierzchni nie ma już niczego istotnego, a pod powierzchnią można się spodziewać odkryć lub nie. Określimy skalę zakłóceń pierwotnego układu warstw, ewentualnych przemieszczeń ziemi, aby wykluczyć absurdalne informacje – na przykład że przesiano ziemię z miejsca katastrofy do głębokości metra. Tego rodzaju działania są podejmowane w trakcie prac archeologicznych, ale szlamowanie jednego wiadra „urobku” wymaga kilkunastu minut. Po badaniach sporządzimy opinię ekspercką. Musimy je przeprowadzić, aby dziennikarze nie znajdowali na miejscu katastrofy przedmiotów należących do wyposażenia samolotu, jak to już miało miejsce. Nasze działania na miejscu katastrofy mają na celu przekazanie zainteresowanym, że od tego momentu niewiele już jest do odnalezienia.

Czy archeologia, podejmując taką inicjatywę, nie wikła się w politykę?

Archeologia była i pozostanie uwikłana w konteksty polityczne. Od XIX wieku trwa spór, kto pierwotnie zamieszkiwał nasze ziemie – Słowianie czy Germanie. Po II wojnie tłem badań nad początkami państwa polskiego był problem słowiańskiej odwieczności ziem zachodnich i północnych. Nawet teraz, czego doświadczam na własnej skórze, tego typu wątpliwości pozostają, gdy prowadzi się badania na pograniczach etnicznych i kulturowych, do jakich zaliczana jest m.in. badana przez nas ziemia chełmska: czy to nasze, w domyśle „polskie”, czy „ruskie” – to dla wielu mieszkańców z obydwu stron granicy najistotniejszy problem badań.

Rzeczpospolita

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Mgła nad katastrofą


Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski, 18-05-2010 18:33

Od tragedii w Smoleńsku mija 40 dni, a Polacy wciąż nie mają wiedzy o jej przyczynach. Śledztwo nie wykluczyło nawet hipotezy o zamachu. Rząd ukrywa zdjęcia satelitarne, które otrzymał z USA, oraz zapisy kontrwywiadu dotyczące lotu.

Zginął prezydent i elita narodu, a niezawisła polska prokuratura praktycznie nic nie wie. Minister Witold Waszczykowski z BBN już dwa tygodnie temu powiedział „Gazecie Polskiej”, że powinniśmy przynajmniej mieć informacje, co się nie stało – że nie uderzył piorun, rakieta, nie wybuchła bomba. Mijają kolejne tygodnie, a my wciąż nic nie wiemy.

Nadal nie ustalono, skąd pochodziły strzały, jakie słychać na krążącym w internecie filmie, zarejestrowanym przez Rosjanina, który znalazł się na miejscu katastrofy zaraz po tragedii. Jak ustaliliśmy, nie były to odgłosy wystrzałów z broni BOR-owców ani detonacje dodatkowej amunicji, którą posiadali.

– Wszystkie siedem sztuk broni i pełne magazynki, jakie mieli przy sobie, zostały odnalezione. Dwoje, w tym Agnieszka Pogródka-Więcławek, nie miało w ogóle broni – mówi nam jeden z pracowników Biura.

Rosyjscy milicjanci też zaprzeczyli, że to oni strzelali, ale potwierdzili, że także słyszeli strzały, o czym poinformowało Radio Zet, powołując się na przecieki z prokuratury wojskowej. Nie tylko nie wiadomo, skąd pochodziły odgłosy wystrzałów, ale prokuratura od kilku tygodni odmawia odpowiedzi na pytania dotyczące ww. filmu, mimo iż potwierdziła, że jest autentyczny.

Rosjanie zabronili BOR mieć broń

Nieprawdą jest również, według naszego informatora, że funkcjonariusze, którzy pilnowali ciała prezydenta Kaczyńskiego, strzelali czy odbezpieczyli broń.

– Nie mogli tego zrobić, bo byli bez broni. Dzień przed wylotem do Smoleńska Rosjanie cofnęli nam zgodę, by nasi ludzie, którzy mieli zabezpieczać wizytę prezydenckiej delegacji, zabrali ze sobą broń. Nasi funkcjonariusze czekali kilka godzin przy ciele pana prezydenta, aż do czasu przyjazdu premiera Tuska, który wylądował w Witebsku na Białorusi i stamtąd 130 km jechał do Smoleńska – mówi pracownik Biura.

Po tragedii BOR-owcy, którzy byli na lotnisku, natychmiast zjawili się na miejscu, zabezpieczyli – jak twierdzi nasze źródło – trzy ciała, m.in. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. – To, że Rosjanie nie zabrali ciała prezydenta, było możliwe także dzięki polskiemu konsulowi – mówi nasz rozmówca.

– Nasi funkcjonariusze zrobili wtedy na miejscu dużo zdjęć aparatem fotograficznym i telefonami komórkowymi, pokazywali je nawet mediom. One mogą być dowodem w śledztwie – mówi nasz informator.

– Odtworzenie przez rosyjskich ekspertów (symulacja) ostatnich minut lotu prezydenckiego tupolewa nie przyniosło wyjaśnienia kluczowej kwestii, co spowodowało katastrofę – podkreślił Edmund Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i przedstawiciel Polski akredytowany przy Międzynarodowej Komisji Lotniczej w Moskwie. Prokurator generalny Andrzej Seremet wykluczył kilka dni temu zamach bronią konwencjonalną, dopuszczając tym samym możliwość ataku bronią niekonwencjonalną. A więc na przykład eksplozję bomby paliwowo-powietrznej [o tej hipotezie pisała tydzień temu „Gazeta Polska”]. Nie zlecono także, według naszych informacji, fizyko-chemicznych badań śladowych, zmian powierzchni szczątków rządowego Tu-154 i ubrań oraz przedmiotów z samolotu w zakresie spektrometrii, spektrografii oraz zmian strukturalnych szczątków wraku, które pozwoliłyby stwierdzić, czy w prezydenckim Tu–154 doszło do eksplozji. Nic dziwnego, skoro Rosjanie zaraz po tragedii wykluczyli, bez żadnego uzasadnienia, wybuch na pokładzie samolotu.

Jednak zamach jest – jak stwierdził podczas konferencji prasowej prokurator Seremet – jedną z rozpatrywanych hipotez.

Nadal nie została wykluczona wzbudzająca najwięcej emocji hipoteza o zamachu, natomiast do Moskwy udaje się polski psycholog, który na podstawie zarejestrowanych rozmów w kokpicie ma ocenić poziom stresu polskich pilotów przed tragedią. Rosyjska komisja i podporządkowani jej polscy specjaliści oraz zależni od niej polscy prokuratorzy rozpatrują kolejny raz winę polskich pilotów, nie zajmując się kwestią podejrzanego rozczłonkowania Tu-154 na drobne kawałki ani winą kontrolerów wieży lotniska w Smoleńsku czy zweryfikowaniem hipotezy o fałszywych radiolatarniach, które mogły mylnie naprowadzić polski samolot w dolinę przed lotniskiem. Polski rząd wydaje się zachwycony „postępami” rosyjskiego śledztwa. Także polskie media publikują „newsy”, które zamiast dociekać prawdy, dociskać rząd, mieszają ludziom w głowach.

Zaniedbanie czy zacieranie śladów?

Nie zbadano m.in. przedmiotów pochodzących z kabiny pasażerskiej. Rosjanie wymuszali na rodzinach ofiar, by wyrazili zgodę na spalenie odzieży ofiar, m.in. Zbigniewa Wassermanna, Przemysława Gosiewskiego, Stefana Melaka, podsuwając rodzinom do podpisu upoważnienia na piśmie. Polski rząd nie zapewnił rodzinom ofiar żadnej pomocy prawnej. Tymczasem Rosjanie oficjalnie niszczyli dowody w śledztwie, bez sprzeciwu polskiej prokuratury.

Niedługo po katastrofie pojawiła się informacja, że Rosjanie muszą zebrać około metra podłoża, bo rzeczy osobiste ofiar powbijały się aż tak głęboko w ziemię. Jeśli przyczyną katastrofy byłby zamach, to sprawcy, aby zatrzeć ślady – jak twierdzą specjaliści od badań fizyko-chemicznych – usuną około metra ziemi, bo analiza chromatograficzna gruntu do głębokości 70–100 cm wykazałaby ślady wybuchu.

Wykazałyby to też sekcje zwłok. Jednak w Polsce ich nie przeprowadzono, a w Rosji odbyły się ledwie pobieżne oględziny. Ani prokuratorzy polscy, ani rodziny ofiar nie znają dotychczas wyników tych badań. Płk Zbigniew Rzepa z prokuratury wojskowej powiedział, że nie można było zrobić sekcji ciał, które przywieziono do Polski, bo „nadal znajdowały się one pod rosyjską jurysdykcją”… Minister, szef Kancelarii Premiera, Tomasz Arabski, także przekonywał rodziny ofiar, że Rosjanie zabronili otwierać w Polsce trumny. W dokumentach, które otrzymały rodziny, było wpisane jako przyczyna zgonu: „mnogość obrażeń”. Nie można umrzeć z powodu mnogości obrażeń. Zawsze jest bezpośrednia przyczyna śmierci. Jak powiedziała „Gazecie Polskiej” żona Przemysława Gosiewskiego (rozmowa z wdową po pośle w środowym wydaniu „Gazety Polskiej”), zamierza ona wystąpić o ekshumację zwłok męża. Już teraz widać, że prędzej czy później prawdopodobnie dojdzie do ekshumacji także innych ciał ofiar.

Przy obecnym poziomie techniki wydaje się niemożliwe usunięcie wszystkich dowodów ewentualnego zamachu. Mogą to być np. nagrania z satelitów szpiegowskich (nie tylko obrazy, ale przede wszystkim zapisy z nasłuchu pasm komunikacyjnych), zawartość nośników pamięci z aparatów fotograficznych i telefonów, laptopów (jeśli nie zostały wykasowane). Być może istnieją też inne nieujawnione nagrania z miejsca katastrofy, łącznie z amatorskimi nagraniami z nasłuchu pasm lotniczych.

Gdyby prokuratura polska lub rosyjska komisja badająca przyczyny katastrofy wydały oficjalne oświadczenie, w którym zdecydowanie stwierdzałyby, że w samolocie nie wybuchła bomba (co nie jest trudne do wykrycia) i że rozkawałkowanie samolotu na drobne części nie jest przyczyną eksplozji, oraz szczegółowo uzasadniłaby taką opinię, wyciszyłoby to emocje. Rodzi się pytanie: brak jakich konkretnie informacji nie pozwala na wydanie takiego oświadczenia?

Prokuratura Generalna zamiast ogłaszać kolejne „rewelacje”, np. o hipotezie zakłóceń urządzeń samolotu przez włączone telefony komórkowe, może jeszcze ujawnić, kto i jak blokuje ujawnienie prawdy, tym samym oczyścić się z współuczestnictwa w zacieraniu śladów. Potem będzie to już niemożliwe.

W odbiorze społecznym rząd nie chce ujawnić prawdy przed wyborami, żeby kandydat PO nie przegrał. Jeśli Bronisław Komorowski wygra wybory, Platforma „zaciemni” sprawę błędów w śledztwie. Albo w końcu kampanii ukaże się w wybranych mediach przeciek z rosyjskiej prokuratury, że były jednak naciski prezydenta lub kogoś z jego otoczenia na pilota oraz że pilot popełnił błąd. Platforma wyciągnie to w ostatnim okresie kampanii, żeby pogrążyć Jarosława Kaczyńskiego i żeby nie miał on szansy na obronę.

Cywilne przepisy, wojskowe śledztwo

Sprzeczności w śledztwie jest wiele. Także nieuzasadnione całkowite zdanie się i ślepe zaufanie

polskiego rządu i polskiej prokuratury do strony rosyjskiej. Od początku śledztwa sprawę prowadzi prokuratura wojskowa. Zgodnie z kodeksem postępowania karnego, orzecznictwu sądów wojskowych podlegają przestępstwa określone w rozdziałach XXXIV–XLIV kk, każdy z tych artykułów zaczyna się od słów: Żołnierz, który… Dlaczego Prokuratura Generalna tuż po katastrofie przyjęła, że zawinił pilot, wszczynając śledztwo w kierunku nieumyślnego spowodowania katastrofy?

Jako argument, że śledztwo będzie prowadziła strona rosyjska, podano konwencję chicagowską, dotyczącą samolotów cywilnych. Tymczasem w Polsce sprawą zajęła się prokuratura wojskowa.

Podjęcie śledztwa przez prokuraturę wojskową nastąpiło na skutek przyjęcia kierunku śledztwa – nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym, tj. o czyn określony w art. 173 § 2 i § 4 kk. Gdyby wszczęto je w sprawie: „usunięcia przemocą konstytucyjnego organu Rzeczypospolitej Polskiej” lub „zamachu na życie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej” lub też „sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym”, wówczas kompetencja prokuratury wojskowej nie byłaby tak oczywista.

Warto podkreślić, że śledztwo to nadzoruje naczelny prokurator wojskowy płk Krzysztof Parulski, którego nominację na stopień generalski wstrzymywał kilkakrotnie prezydent Lech Kaczyński. Jak twierdzą nasi informatorzy, pułkownik bardzo liczy na awans za rządów Platformy Obywatelskiej.

Także szef BOR, gen. Marian Janicki, który jest odpowiedzialny za niezapewnienie bezpieczeństwa  prezydenckiej delegacji, raczej nie darzył sympatią Lecha Kaczyńskiego, bo prezydent oraz BBN wstrzymywali przyznanie mu drugiej gwiazdki generalskiej, znając jego związki m.in. z Mieczysławem Wachowskim i niewyjaśnione sprawy dotyczące przetargów w BOR, gdy Janicki był szefem logistyki.

„Synchronizowanie” czarnych skrzynek

Premier Tusk nie tylko nie zwrócił się do Putina o przejęcie śledztwa przez komisję międzypaństwową, z udziałem przedstawicieli NATO (na pokładzie byli dowódcy wojsk Paktu). Polska zamiast żądać zwrotu własności Polski – dwóch czarnych skrzynek, na których badanie Rosjanie przecież mieli cały miesiąc, wysłała Rosjanom z powrotem tę trzecią, wraz z analizą, która według naszej wiedzy jest własnością Służby Kontrwywiadu Wojskowego (zawiera tajne dane kryptograficzne). Nie ma na to innego wytłumaczenia niż podejrzenie fałszowania zapisów skrzynek, „zsynchronizowania” danych z wszystkich trzech (bo trzecia polska skrzynka zawiera zapisy w znacznej części dublujące zapisy tych, które były już w rękach Rosjan). Swoją drogą, czy to możliwe, aby sztaby najwybitniejszych specjalistów dotąd nic nie zrozumiały z tego, co się w czarnych skrzynkach nagrało?

Dziwnym trafem zaginął też telefon satelitarny prezydenta.

Nie wiemy nadal, co wynika ze zdjęć satelitarnych, które, według oświadczenia Jacka Cichockiego, szefa rządowego kolegium ds. służb specjalnych, Polska otrzymała od Stanów Zjednoczonych. Nie wiemy, co wynika z monitorowania lotu Tu-154 przez polski kontrwywiad.

Rząd ukrywa przed obywatelami kluczowe informacje, nie mając ku temu żadnego uzasadnienia.

Wystarczyłby gest Putina

Znaki zapytania dotyczące katastrofy się mnożą. Jak potwierdziły badania w USA, system ostrzegawczy przed bliskością ziemi TAWS, w który wyposażony był rządowy tupolew, działał do końca sprawnie. Dlaczego więc piloci zaniżyli lot, jakby byli mylnie prowadzeni do lądowania na pasie, podczas gdy lecieli wprost na zbocze doliny?

Ślady próby poderwania samolotu przez dodanie ciągu świadczą, że samolot nie leciał prosto w ziemię, przez pewien czas poruszał się równolegle do jej powierzchni. Teren – jak dziś wiadomo – był podmokły i grząski, powinien więc odebrać znaczną część energii kinetycznej i mechanicznej, jaką miał samolot w chwili uderzenia. Część energii została też zużyta na ścinanie drzew. Tym bardziej dziwią skutki katastrofy.

– Warunki, w jakich prowadzone jest śledztwo po katastrofie 10 kwietnia, nie odpowiadają zachodnim standardom – zasugerował znany francuski ekspert ds. katastrof samolotowych Gerard Feldzer, który zajmował się m.in. katastrofami lotniczymi we Francji i w Belgii. Szef Muzeum Lotnictwa w Le Bourget koło Paryża (w rozmowie z korespondentem RMF FM) zaznaczył, że fakt, iż miejsce katastrofy nie zostało odpowiednio zabezpieczone, może przekreślić szanse na odkrycie przyczyn tragedii.

Zabezpieczenie miejsca katastrofy, zwrócenie się do państw NATO o stworzenie specjalnej komisji, uzupełnionej o obserwatorów – przedstawicieli rządu Polski, Rosji i innych krajów, uwiarygodniłoby Rosję na arenie międzynarodowej – że nie ma nic do ukrycia i wzmocniłoby w Polsce prorosyjskie sympatie. Do powołania takiej komisji wystarczający byłby gest Putina. Przeciwna decyzja daje podstawy do podejrzeń, że władze rosyjskie mają coś do ukrycia.

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Gazeta Polska

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Rada na pokaz


Wtorek, 18 maja 2010

Kandydat Platformy Obywatelskiej na prezydenta Bronisław Komorowski przekonywał, że powołanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego nie jest elementem jego kampanii wyborczej. Stwierdził, że dla osób, które zasiądą w RBN, zdolność do porozumiewania się będzie sprawdzianem postaw propaństwowych. Dla członków Rady z politycznej opozycji przekaz jest jasny – nie zgadzasz się z rządową większością w Radzie, to znaczy, że nie jesteś propaństwowy. Rada zostanie powołana w czwartek, wtedy też odbędzie się jej pierwsze posiedzenie poświęcone wnioskom po katastrofie pod Smoleńskiem i perspektywom relacji polsko-rosyjskich.

Do Rady Bezpieczeństwa Narodowego pełniący obowiązki prezydent marszałek Sejmu Bronisław Komorowski zaprosił członków rządu: premiera, wicepremiera, ministra spraw zagranicznych, ministra obrony narodowej, ministra spraw wewnętrznych i administracji, marszałków Sejmu i Senatu oraz liderów czterech największych ugrupowań politycznych, a także szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Marszałek Komorowski chce, aby z RBN współpracowali także byli prezydenci i premierzy. Decyzja o powołaniu Rady należy do prezydenta RP. Zgodnie z Konstytucją Rada Bezpieczeństwa Narodowego jest organem doradczym prezydenta „w zakresie wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa państwa”. Opinie wyrażane przez RBN dla prezydenta nie są jednak wiążące.

– Nie traktuję tego spotkania jako cząstki kampanii wyborczej. Ma ono sprzyjać stabilizacji państwa polskiego i budowaniu forum współpracy politycznej po wyborach – mówił marszałek Komorowski o konsultacjach w sprawie powołania Rady, które odbywał wczoraj z udziałem premiera i liderów największych partii politycznych. W ocenie marszałka, dla osób, które zasiądą w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, zdolność do porozumiewania się będzie sprawdzianem postaw propaństwowych.

Marszałek poinformował, że podczas konsultacji omówiono sprawę dostępu RBN do materiałów ze śledztwa w sprawie katastrofy pod Smoleńskiem, w tym do zapisów czarnych skrzynek. Zapowiedział, iż chciałby, aby po ujawnieniu tych dokumentów Rada zapoznała się z nimi jako pierwsza.

Ze strony konkurentów marszałka Komorowskiego w kampanii prezydenckiej można było usłyszeć krytyczne głosy oceniające inicjatywę kandydata Platformy o powołaniu RBN. Andrzej Olechowski utworzenie tego gremium nazwał wprost zabiegiem propagandowym. Pomysł Komorowskiego krytykował też jego partner z rządzącej koalicji, prezes PSL, wicepremier Waldemar Pawlak. Lider ludowców oceniał powołanie Rady jako przedwczesne, przekonując, iż marszałek jako wykonujący obowiązki prezydenta powinien podejmować jedynie najpilniejsze decyzje, gdyż funkcję tę pełni tymczasowo. A w ocenie Pawlaka, powołanie RBN nie jest najpilniejszym posunięciem i powinno zostać pozostawione nowemu prezydentowi, który będzie miał mandat wyborczy do tego typu działania.

Inicjatywa Komorowskiego podjęta w czasie kampanii wyborczej sprawia, że startujący w wyborach liderzy ugrupowań opozycyjnych praktycznie nie mieli wyjścia i zaproszenie marszałka do Rady „ponad politycznymi podziałami” przyjąć musieli. Przyjęcie zaproszenia do RBN jeszcze przed konsultacjami z marszałkiem Sejmu deklarowali zarówno prezes PiS Jarosław Kaczyński, jak i lider SLD Grzegorz Napieralski.
Marszałek Komorowski zapowiadał, iż w dalszej kolejności chciałby, żeby RBN przedyskutowała sytuację w finansach państw Unii Europejskiej z punktu widzenia zagrożeń, jakie mogą one nieść dla naszego kraju.
Rzecznik sztabu Jarosława Kaczyńskiego Paweł Poncyljusz przypomniał z kolei, że prezes Prawa i Sprawiedliwości chciałby, aby Rada przyjrzała się także bezpieczeństwu państwa w zakresie służby zdrowia i bezpieczeństwa energetycznego. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, gdy kierował nim Aleksander Szczygło przeprowadziło ankietę na temat zadłużenia szpitali i dostępności usług medycznych.
Szef SLD Grzegorz Napieralski postulował natomiast, aby Rada już na pierwszym spotkaniu zajęła się sprawą powodzi.

Artur Kowalski

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Pozostawienie inicjatywy w rękach Rosjan to błąd


Wtorek, 18 maja 2010

Z Zuzanną Kurtyką, wdową po prezesie Instytutu Pamięci Narodowej Januszu Kurtyce, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Minął już ponad miesiąc od tragedii z 10 kwietnia. Pani zdaniem, przebieg śledztwa w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu jest rzetelnie relacjonowany?
– Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Rodziny ofiar katastrofy nie są informowane o postępach śledztwa. Wiem tylko tyle, co relacjonują media, dlatego ciężko mi powiedzieć, czy są to rzetelne i sprawdzone wiadomości. Media mają to do siebie, że generują sensacje, a nawet skandal, i dużo jest informacji właśnie tego typu.

Z tego można wywnioskować, że nikt do Pani nie dotarł oficjalnie z żadnymi informacjami na temat dotychczasowych ustaleń z dochodzenia w tej sprawie?
– Rzeczywiście, nikt się ze mną nie kontaktował i z tego, co wiem, inne rodziny, a przynajmniej te, z którymi mam kontakt, też nie mają żadnych informacji poza medialnymi. Niepokojące dla mnie jest również to, że informacje o śledztwie jakby wyciekały na zewnątrz i są podawane do mediów w sposób przynajmniej dla mnie dziwny, bo albo się mówi wszystko, albo się nie mówi nic.

Mogłaby Pani podać konkretny przykład?
– Niedawno usłyszałam w telewizji słowa jednego z prokuratorów prowadzących śledztwo, że ludzie w samolocie używali telefonów komórkowych. Dla mnie jest to absurd i w pewnym sensie próba zrzucania winy na umarłych, którzy nie mogą się bronić przed bzdurnymi zarzutami. Ktoś, kto odbiera taką informację, może wysnuć wniosek, że samolot był wypełniony kilkudziesięcioma samobójcami. Takie podawanie wiadomości przez prokuratora, który z jednej strony zarzeka się, że nie będzie nic mówił, a z drugiej jakby mimochodem podaje „rewelację”, która idzie w świat, tworzy rzeczywistość, generuje spekulacje, a przy tym bardzo rani rodziny ofiar, jest ze wszech miar niestosowne. Przynajmniej dla mnie, ale chyba też dla innych rodzin, była to bardzo bolesna wiadomość. Osobiście jestem rozczarowana – choć to chyba bardzo łagodne słowo – sposobem, w jaki w tym momencie traktowane są rodziny tych, którzy zginęli pod Smoleńskiem.

Ma Pani pełne zaufanie do tego, jakie kroki podejmują polskie władze w celu wyjaśnienia katastrofy?
– Nie jestem prawnikiem, ale jestem osobą, którą ta tragedia dotknęła osobiście. Moje zdanie w tej sprawie jest jednoznaczne. Mam pretensje do polskich władz, że śledztwo zostało praktycznie całkowicie pozostawione w rękach Rosjan. Myślę, że można było doprowadzić do tego, by śledztwo było prowadzone wspólnie. Nie umiem sobie też wyobrazić sytuacji, w której, dajmy na to, rozbija się samolot z prezydentem Stanów Zjednoczonych i Stany Zjednoczone pozostawiają śledztwo Rosjanom. Dla mnie jest to po prostu niemożliwe. Ustępując Rosjanom, oddając im całkowicie inicjatywę, wygenerowaliśmy sobie problem na następne dziesięciolecia. Obawiam się, że niezależnie od wyników śledztwa, nie mając kontroli nad jego przebiegiem, będziemy mieć poczucie, że być może zostaliśmy gdzieś oszukani. Historia naszych stosunków z Rosjanami jest bardzo wymowna i nie ułatwia rozwiązania tej sprawy. Dlatego należało dołożyć wszelkich starań, by nie było miejsca na jakiekolwiek niedomówienia. Boli też fakt, że jako Polacy poddaliśmy się, i to już na starcie, nie próbując nawet czegokolwiek zrobić. Zapewniam, że nie jest mi miło o tym mówić, zwłaszcza że w tej katastrofie zginęła najbliższa mi osoba.

Wraz z synami oraz innymi rodzinami ofiar katastrofy podpisała się Pani pod listem otwartym w obronie dobrego imienia pilotów Tu-154M. Skąd taki gest?
– Według mnie, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jestem przekonana, że zarówno kapitan prezydenckiego samolotu, jak i cała jego załoga zrobili wszystko, co tylko było w ich mocy, żeby uratować pasażerów, niezależnie od tego, kim by oni nie byli. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogło być inaczej. Zresztą nie ma żadnych dowodów na jakąkolwiek winę pilotów, żadnych. W tej sytuacji nie można nikogo potępiać. Na pogrzebie majora Arkadiusza Protasiuka nie było żadnego przedstawiciela władz. To niesprawiedliwe. Powtórzę jeszcze raz: jestem przekonana, że załoga zrobiła wszystko, co było możliwe, aby uratować pana prezydenta i wszystkie osoby, które były w tym samolocie.

Wobec PiS oraz prezesa Jarosława Kaczyńskiego formułowane są zarzuty wykorzystywania tragedii katyńskiej jako elementu kampanii wyborczej, zwłaszcza gdy publicznie zadają pytania na jej temat. Czy, według Pani, przeżywanie żałoby w ogóle może być odczytywane w kategoriach walki partyjnej?
– Nie potrafię zrozumieć, jak w ogóle można w ten sposób mówić. Jest to co najmniej dziwne. To jakby próba ingerowania w bardzo osobiste uczucia bliskich ofiar, niejako sugerowanie im, co mogą, a czego nie, co jest polityką, a co nie. Czy prezes Kaczyński ma się odciąć od tego, że przeżywa śmierć brata, ma być marionetką…? To jakby próba zawłaszczania czy kreowania pewnej rzeczywistości przez niektóre środowiska, rzeczywistości, która ma być taka, a nie inna. Jarosław Kaczyński ma prawo być człowiekiem i zachowywać się po ludzku. Tego prawa nikt nie może mu odmówić.

W jakich okolicznościach dowiedziała się Pani o katastrofie prezydenckiego samolotu?
– Kiedy rano w sobotę, 10 kwietnia, byłam w drodze na konferencję, zadzwoniła do mnie mama z informacją, że usłyszała w radiu komunikat o tym, iż pod Smoleńskiem rozbił się samolot prezydencki…

Wiedziała Pani, że mąż był na pokładzie?
– Tak.

Potem był pobyt w Moskwie i identyfikacja zwłok męża…
– Trzeba było dużo samozaparcia… Prawdę mówiąc, potraktowałam to jako obowiązek, po prostu jako zadanie do wykonania. Pojechałam do Moskwy, bo wiedziałam, że tak muszę się zachować. Tak samo podszedł do tego mój syn. Myślę, że takie podejście pomaga człowiekowi być twardym, pomaga przejść przez takie trudne i niespodziewane sytuacje. Myślę, że po naszych doświadczeniach w Moskwie jestem teraz mocniejsza.

Kto i kiedy zaproponował wyjazd do Moskwy i jak przebiegała jego organizacja?
– Nikt nie zaproponował mi wyjazdu do Moskwy. Stąd mój wewnętrzny żal, który pozostanie na długo.

Czy dobrze rozumiem, że po katastrofie nikt z przedstawicieli władz się do Pani nie zgłosił?
– Dokładnie tak. O tym, że dla rodzin katastrofy organizowany jest wyjazd do Moskwy, dowiedziałam się w niedzielę, 11 kwietnia, przed południem z informacji zamieszczonych na pasku w jednej ze stacji telewizyjnych. Tam też były podane telefony.

Jak przebiegała organizacja samego wyjazdu?
– Panował pewien chaos informacyjny. Kiedy w końcu udało mi się dodzwonić pod wskazany numer i porozmawiać z koordynatorem, dowiedziałam się, że mogę lecieć razem z dziećmi. Jeszcze tego samego dnia, w niedzielę, dotarliśmy do Warszawy i wraz z innymi rodzinami wylecieliśmy do Moskwy.

Oceny poszczególnych rodzin co do sposobu traktowania przez rosyjskie służby są zróżnicowane. Jak Pani i osoby Pani towarzyszące byli traktowani?
– Pobyt w Moskwie był bardzo dobrze zorganizowany przez Rosjan. Właściwie nikt nam się nie naprzykrzał i przez cały czas mieliśmy zagwarantowaną pomoc medyczną, opiekę psychologów, którzy się nami zajmowali. Dotyczy to także obsługi hotelowej, która była bardzo miła i gotowa do niesienia wszelkiej pomocy. Byliśmy także chronieni przed fleszami aparatów fotoreporterów i dziennikarzami. Rosjanie byli bardzo dyskretni. Mieliśmy do dyspozycji zorganizowane na ten czas kaplice zarówno w Instytucie Medycyny Sądowej, jak i w hotelu.

Na czym polegały procedury i jak przebiegała sama identyfikacja ciał?
– Każdą rodziną zajmowały się trzy osoby: rosyjski śledczy, polski tłumacz i psycholog. Na początku zbierano dane osobowe od rodzin, które przyjechały do identyfikacji. Pytano o dokładny opis ofiary: wygląd, znaki szczególne, ubranie, jakie ewentualnie rzeczy mogła mieć przy sobie, typu biżuteria, zegarek, telefon komórkowy czy chociażby pamiątki. Na podstawie tego, co mówiliśmy, odszukiwali w swoich materiałach najbardziej dopasowane do tego opisu ciało ofiary. Pierwszego dnia, w poniedziałek, nie znaleziono żadnego ciała pasującego do naszego opisu.

Co było w kolejnych dniach?
– Drugiego dnia Rosjanie zwiększyli swą bazę danych o opis rzeczy i cała procedura rozpoczęła się od czytania tych opisów. Na tej podstawie typowano worki z rzeczami i przypisanymi do nich numerami, które można było obejrzeć. Rosjanie – prawdopodobnie po to, aby oszczędzić nam dość przykrych przeżyć – nie chcieli pokazywać razem wszystkich rzeczy ofiar. Proszę uwierzyć, że rzeczy te wyglądały okropnie. Właściwie trudno było je porównać z ubraniami. Były bardzo zniszczone, ubłocone i zakrwawione, nie przypominały swoich pierwotnych kolorów. Ponadto kiedy rozpakowano przed nami kilka wytypowanych worków, okazało się, że rosyjskie opisy były bardzo niedokładne. Pokazano nam np. spodnie z lampasami, gdy w opisie nikt o tym nie wspomniał. Po przejrzeniu kilku worków nadal nie byliśmy w stanie w żaden sposób przyporządkować rzeczy do ciała mojego męża.

Jak w końcu udało się zidentyfikować ciało pana Janusza Kurtyki?
– Mąż nie nosił żadnej biżuterii, nie nosił zegarka, zresztą nie miał w ogóle w zwyczaju noszenia jakichkolwiek ozdób. Najwyraźniej nie miał też przy sobie dokumentów, jak to było w przypadku niektórych ofiar. Po drugim dniu byliśmy zrezygnowani i gotowi na powrót do Polski. Pani minister Ewa Kopacz podczas zebrania około północy z wtorku na środę zachęcała rodziny do pozostania, do kontynuowania identyfikacji za wszelką cenę. Ofiarowała też swoją pomoc. Oznajmiła, że jeżeli będzie trzeba, to będzie chodziła z rodzinami od zwłok do zwłok, tak by można było je zidentyfikować. Powiedziała też, że wymusi na Rosjanach, żeby pokazali nam ciała, i właściwie dzięki jej perswazji zostaliśmy jeszcze w Moskwie. W środę pokazano nam zdjęcia wszystkich rzeczy ofiar znajdujące się wreszcie w komputerach. Wytypowane przez nas ubranie udało się zidentyfikować głównie dzięki pomocy polskiego śledczego z Katowic, który wykazał się niesamowitą wiedzą fachową. Oglądając ubranie, właściwie niepodobne do niczego, odnalazł w nim tyle szczegółów, że już w połowie przeglądania byliśmy pewni, że należało ono do męża. Na tej podstawie pozwolono nam obejrzeć przypisane do tych rzeczy ciało, które bez najmniejszych wątpliwości rozpoznaliśmy jako ciało męża.

Dlaczego nie udało się tego zrobić wcześniej?
– Zainteresowaliśmy się tym, dlaczego już pierwszego dnia nie byliśmy w stanie rozpoznać po opisie tak dobrze zachowanego ciała męża. Postaraliśmy się więc o kolejne przejrzenie opisów i wówczas się okazało, że opis ciała rozpoczynał się od określenia: „mężczyzna z jasnymi włosami”. W związku z tym już na samym początku odrzucaliśmy ten opis. Kiedy zaczęliśmy dopytywać, okazało się, że jasny kolor włosów to było błoto. Ciała były opisywane bezpośrednio po całej katastrofie, zaraz po wyciągnięciu z samolotu, jeszcze nie umyte. Potem już nie korygowano tego, być może z braku czasu. Przypomnę tylko, że zaraz następnego dnia po katastrofie, a więc niemal natychmiast, spadliśmy Rosjanom na głowę. Być może właśnie na skutek tego pośpiechu – bo trudno tu posądzać Rosjan o jakąkolwiek złą wolę – takie rozbieżności miały miejsce.

Niektórzy krewni ofiar mają zastrzeżenia co do sposobu ich traktowania w Moskwie, określając je np. jako przesłuchania. Tak było w przypadku córki posła Zbigniewa Wassermanna. Czy Pani też odczuła coś podobnego?
– Mnie i synowi zadawano jedynie standardowe pytania.

Wiedziała Pani, że w Moskwie była przeprowadzona sekcja zwłok każdej ofiary? Czy ktoś o tym w ogóle informował, pytał o zgodę?
– Nikt nas nie pytał o zgodę, a o tym, że wszystkie ofiary miały przeprowadzoną sekcję zwłok, powiedziała nam minister Kopacz. Dla mnie jako lekarza jest oczywiste, że w przypadku prowadzenia jakiegokolwiek śledztwa podstawą jest wykonanie sekcji.

Co się stało z rzeczami osobistymi Pani męża?
– Odebrałam je niedawno w Mińsku Mazowieckim. Rzeczy mojego męża były prawdopodobnie w małym neseserze, który wziął ze sobą, albo w kieszeniach płaszcza, który w samolocie po prostu zdjął. Wśród rzeczy, jakie mi zwrócono, były: paszport, dowód osobisty, prawo jazdy, chusteczki higieniczne, guma do żucia, długopisy.

A co się stało z telefonem czy np. komputerem osobistym męża?
– Telefonu nie otrzymałam. Jak nas poinformowano, telefony ofiar zostały zabezpieczone do celów śledztwa. Komputera też nie otrzymałam, zresztą nie wiem, czy mąż miał go ze sobą.

Czy patrząc na coraz to nowsze doniesienia z miejsca katastrofy o znalezionych fragmentach samolotu, rzeczach osobistych ofiar ma Pani poczucie, że w trakcie oględzin tego miejsca rosyjska strona dołożyła wszelkich starań, by czynności te wykonać rzetelnie?
– Nie jestem specjalistą i trudno mi zajmować jednoznaczne stanowisko w tej sprawie. Myślę jednak, że jest to dość skomplikowana sprawa. Teren, po którym zostały rozrzucone fragmenty samolotu czy rzeczy ofiar, jest bardzo rozległy – tak nam przynajmniej powiedziano. Podobno rzeczy znajdowano nawet w promieniu 1200 metrów. Sądzę jednak, że obszar katastrofy powinien być ogrodzony i zabezpieczony. Choćby po to, by odnaleźć to, co może pomóc w wyjaśnieniu katastrofy, i ochronić przed osobami, które plądrując w tym miejscu, nie zachowują się po ludzku.

Minął już ponad miesiąc od tragedii. Jak wygląda pomoc dla rodzin ofiar deklarowana przez polski rząd?
– Zostały nam wypłacone: zapomoga w wysokości 40 tysięcy złotych i renty zadeklarowane przez rząd dla dzieci ofiar do 25. roku życia, które się uczą, po 2 tysiące złotych brutto.

Czego rodziny ofiar smoleńskiej katastrofy oczekują od państwa? Czego Pani oczekuje?
– Oczekujemy pełnego i rzetelnego wyjaśnienia tej katastrofy. Jako rodzina będziemy walczyć o pełny udział w śledztwie. Otrzymałam już status osoby pokrzywdzonej i myślę, że moi synowie już wkrótce też otrzymają podobne statusy. Jako osobom pokrzywdzonym przysługują nam pewne prawa i będziemy się starali je wyegzekwować.

Ci, którzy dobrze znali Pani męża, podkreślają, że był gorącym patriotą, człowiekiem ceniącym prawdę. Jednak te wartości, którymi żył, zjednywały mu zarówno przyjaciół, jak i wrogów. Jak mąż znosił ataki kierowane pod jego adresem?
– Wszystkie ataki, krytykę, zresztą niezasłużoną, znosił bardzo źle, choć wcale się z tym nie obnosił, nie okazywał i w zasadzie nikt o tym nawet nie wiedział. Tego po prostu nie było widać. Jednak bardzo się tym przejmował. Tak jest chyba zawsze, kiedy człowiek odczuwa, że dotyka go jakaś forma niesprawiedliwości. Wtedy najbardziej boli. Jeżeli się kogoś gani czy niszczy za zawinione grzechy, to łatwo się z tym pogodzić. Najbardziej bolą zarzuty niesprawiedliwe. Zapewniam, że mężowi nie było z tym łatwo…
Myślę, że wielu Polaków doceniało Janusza jako historyka i jako człowieka. Wielu było takich, którzy poszliby za nim w ogień. Byli jednak i tacy, którzy go ewidentnie nienawidzili. Tak w życiu bywa, kiedy się o coś walczy, kiedy się płynie pod prąd i choć jest niełatwo, to trzeba się z tym pogodzić.

Czy tragedia pod Katyniem zmienia coś w Polakach?
– Symbolika tych wydarzeń jest tak ogromna, że trudno się przed nią obronić. Ona przemawia do każdego z nas i próby jej niszczenia są z góry skazane na niepowodzenie. Dla mnie byłoby ważne, gdyby ta tragedia dokonała zmian w światopoglądzie, w systemie wartości ludzi młodych. Ważne bowiem jest to, jak będzie myślała nasza młodzież, która zawsze reaguje bardzo intensywnie, bardzo emocjonalnie na wydarzenia. Oby ta cała sytuacja zmusiła ich do myślenia o Polsce poprzez pryzmat historii, do poczucia dumy z powodu bycia Polakami, do zastanowienia się, jaką wartość ma tożsamość Narodu. Poprzez tę tragedię cały świat, a szczególnie zwykli Rosjanie, poznali prawdę o Katyniu, prawdę, która nie będzie już nas dłużej dzielić. Szkoda tylko, że prawda ta została okupiona tak wielką ofiarą.

Dziękuję za rozmowę.

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Uderzą na Tbilisi?


Wtorek, 18 maja 2010

W internecie pojawił się skan ulotki rozprowadzanej wśród rosyjskich żołnierzy, która ma przygotować armię do ataku na Gruzję. Broszurka zatytułowana „Żołnierzu – poznaj przeciwnika” zawiera streszczenie aktualnych danych odnoszących się do gruzińskiej armii, jej możliwości, panujących w niej nastrojów, a także zdobytego doświadczenia w walce i szczegółów szkoleń żołnierzy. Podobne agitki rozprowadzane były wśród armii rosyjskiej na krótko przed rosyjską inwazją z 2008 roku.

Jeden z gruzińskich portali – Apsny.ge, opublikował przed trzema dniami skan ulotki rozprowadzanej wśród rosyjskich żołnierzy stacjonujących w Osetii Południowej zatytułowanej „Żołnierzu – poznaj przeciwnika”.

W pierwszym akapicie folderu żołnierze odnajdują informacje, że to sama Gruzja przed laty zdecydowała o odwróceniu się od Rosji i wejściu z nią w konflikt.

W 2001 roku gruzińskie kierownictwo radykalnie zmieniło kierunek swojej polityki zagranicznej z Rosji na Zachód, deklarując chęć wstąpienia w szeregi NATO, tym samym trwale uszkadzając dobre stosunki z naszym krajem” – napisano w agitce. „Pomimo faktu, że po wojnie z 2008 roku Europa i USA odwróciły się od Gruzji, rząd Saakaszwilego nadal prowadzi aktywną antyrosyjską politykę i zwiększa tempo militaryzacji kraju” – czytamy.

W dalszej części wspomnianych folderów zawarte są szczegółowe informacje na temat sił i możliwości armii gruzińskiej, w tym dane dotyczące obecnego składu wojsk, ich doświadczenia bojowego, a także szczegóły programu szkoleniowego prowadzonego wśród gruzińskich żołnierzy. Wśród informacji znaleźć można również dokładne dane dotyczące obecnego rozlokowania żołnierzy.

W ulotce wylicza się także silne i słabe strony gruzińskiej armii. I tak jako jej „siłę” podano m.in.: przygotowanie części jednostek przez instruktorów z NATO, zaopatrzenie w nowoczesną amerykańską i turecką broń oraz technologie, a także doświadczenia nabyte podczas współpracy z NATO w Iraku i Kosowie. Jako słabe strony wymienione zaś zostały: niskie morale żołnierzy, brak dyscypliny, pijaństwo i przypadki dezercji. Autorzy ulotek piszą także o słabym systemie szkolenia w gruzińskim wojsku.

Na razie nie wiadomo jeszcze, kto i kiedy rozpoczął dystrybucję wspomnianych ulotek ani też z czyjego polecenia to nastąpiło. Podobne jednak broszurki pojawiały się także na krótko przed rosyjską inwazją z sierpnia 2008 roku. Przy czym także w tamtym przypadku informacje o ulotkach wyciekły na chwilę przed samą agresją. Sytuacja jest tym bardziej zastanawiająca, że w marcu inny portal – Milkavkaz.net, informował o rozlokowaniu w rejonie stolicy Osetii Południowej – Cchinwali, 12 jednostek z rosyjskimi wyrzutniami MLRS Smiercz (Multiple Launch Rocket System) zdolnymi razić cele w zasięgu 70-90 kilometrów, a więc między innymi w zasięgu Tbilisi.

Marta Ziarnik

Nasz Dziennik

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized