Daily Archives: 1 Maj, 2010

Spór wokół wojskowych pasażerów tragicznego lotu do Smoleńska


Sobota, 1 maja (12:06), Aktualizacja: Sobota, 1 maja (22:08)

Wbrew temu co mówi minister Bogdan Klich, MON miało pełną wiedzę na temat szczegółów transportu polskiej delegacji do Katynia 10 kwietnia. Jacek Sasin z Kancelarii Prezydenta zaprzecza w rozmowie z dziennikarką RMF FM – słowom szefa resortu obrony.

Bogdan Klich twierdzi , że zgodził się na udział dowódców wszystkich rodzajów sił zbrojnych w uroczystościach, ale nie wiedział, że polecą jednym samolotem.

Albo minister wiedział i teraz nie chce się przyznać, albo nie wiedział, ale znaczyło by to, że minister nie ma pojęcia o tym co dzieje się w wojsku. Po tym stwierdzeniu Jacek Sasin podkreśla, że listy osób z podziałem na miejsca w dwóch samolotach zostały wysłane do podległego resortowi obrony Dowództwa Sił Powietrznych i do 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. MON musiało wiedzieć, że dziennikarze lecą innym samolotem a reszta delegacji Tupolewem.

Ja nie potrafię inaczej ocenić wypowiedzi ministra Klicha jak dość nieudolną próbę odwrócenia od siebie tych zarzutów i zrzucenia winy na innych.- dodaje Sasin w rozmowie z reporterką RMF FM Agnieszką Burzyńską. Według niego minister zgadzając się na wyjazd musiał wiedzieć że generałowie polecą z prezydentem, bo zawsze tak było. Zdarzało się nawet tak, że na pokładzie Tupolewa byli razem prezydent, premier, ministrowie finansów, obrony oraz spraw zagranicznych.

Ministerstwo Obrony Narodowej miało pełną świadomość, kto leci z panem prezydentem z dowódców wojskowych i to jest poza dyskusją, w jaki sposób odbywa się ten transport – mówił Sasin. Tym bardziej, że – jak dodał – samo zaproszenie w skład delegacji oznaczało, że te osoby na pewno będą towarzyszyć prezydentowi również podczas lotu. Tak było zawsze. Dlatego twierdzenia Bogdana Klicha są dla niego absolutnie niezrozumiałe.

Sasin wyjaśniając dlaczego cała delegacja leciała się Tupolewem zaznaczył, że po prostu Kancelaria Prezydenta nie dysponowała innym samolotem. O użyciu na przykład transportowej Casy decyduje właśnie Ministerstwo Obrony Narodowej. Z punku widzenia Kancelarii Prezydenta ważne było, by delegacja wraz z panem prezydentem udała się do Katynia. Było normą, że delegacja przemieszczała się tym samym samolotem, co prezydent. Tak było i tym razem i dopóki nie wydarzyła się tragedia nie oprotestowywał takiego sposoby myślenia i nikt też nie zwracał uwagi, że to jest postępowanie niewłaściwe – włącznie z ministrem obrony. A teraz łatwo być mądrym po szkodzie – podsumowuje Sasin.

Reporteka RMF FM Agnieszka Burzyńska dotarła do pisma – do generała Andrzeja Błasika od Władysława Stasiaka. Dokument świadczy o tym, że zaproszenia do wspólnego lotu prezydenckim Tupolewem były wysyłane z Kancelarii Prezydenta bezpośrednio do poszczególnych gości, ponad głową ministra Bogdana Klicha. Sam minister podkreśla, że działo się to bez jego wiedzy. Współpracownicy szefa resortu obrony przekonywali dziś, że wiedza Bogdana Klicha na temat transportu była żadna, bo zgodził się on tylko na udział generałów w uroczystościach, a w piśmie skierowanym do niego samego nie było mowy o zaproszeniu wojskowych do składu delegacji.

Na zarzuty, że pisma z podziałem na miejsca w samolotach trafiły do podległego Klichowi 36. Pułku, współpracownicy odpowiadają, że celem pułku jest zorganizowanie transportu, a nie ingerowanie w listę gości. Interweniować nie mógł również sam Bogdan Klich, bo nie ma takich przepisów, a poza tym wyjazd był organizowany przez Zwierzchnika Sił Zbrojnych. Powinien być on natomiast świadomy, co oznacza zaproszenie na pokład wszystkich dowódców wszystkich sił zbrojnych.

Agnieszka Burzyńska
RMF FM

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Oświetlenie, którego nie było


Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski, 01-05-2010

Lotnisko w Smoleńsku wyposażone jest w dwie radiolatarnie: bliższą – w odległości 1 km od pasa i dalszą – odległą o 4 km. Według nich wykonuje się podejście do lądowania. Tę oddaloną o kilometr od pasa startowego – jak pokazała na symulacji jedna z polskich telewizji – miał strącić polski samolot.

Strącenie latarni wydaje się niemożliwe, bo samolot rozbił się niewiele ponad kilometr od pasa, więc skręcać musiał wcześniej, przed radiolatarnią. Skąd więc pojawiły się teorie, a nawet symulacje momentu, jak ją strąca? Żaden dziennikarz nie zrobił zdjęcia tej anteny.

> Domowe żarówki

Polski pilot powinien utrzymywać w momencie minięcia dalszej wieży radiolokacyjnej (NDB), czyli radiolatarni, która jest odległa 4 km od granicy pasa startowego, wysokość nie mniejszą niż 200 m. Między dalszą a bliższą wieżą, odległą od pasa o kilometr, musi utracić 100 m po to, żeby bliższą przejść na wysokości nie niżej niż 100 m. Takie są standardy dla tego typu lotniska przy podejściu do lądowania bez systemu naprowadzania ILS. Gdy znalazłby się na wysokości bliższej wieży NDB, wówczas powinien uzyskać kontakt wzrokowy z płytą lotniska i dopiero wówczas rozpocząć lądowanie. Jeżeli nie widzi lotniska, robi drugie podejście. Światła naprowadzające powinien zobaczyć znacznie wcześniej, nawet we mgle, bo są to specjalne reflektory, przebijające się przez mgłę – jednak takich nie było na lotnisku w Smoleńsku.

Przyjmijmy, że ktoś chciał celowo zdezinformować załogę prezydenckiego samolotu. Mógł np. umieścić fałszywe radiolatarnie, podobnie jak światła naprowadzające, rozmieszczone nie w osi pasa startowego, lecz na samochodach, aby łatwo je ewakuować po wypadku.

Jeżeli ktoś planował zamach, mógł celowo zbudować ten prowizoryczny system naprowadzania, który de facto nie naprowadzał na płytę lotniska, tylko na pobliski las. Potem usunąć prowizoryczne oświetlenie, a prawdziwe lampy sygnalizacyjne umieścić na właściwym miejscu. Ale mogło to być też niedbalstwo, co w warunkach rosyjskich nie trudno sobie wyobrazić. Tym bardziej zabezpieczenie wizyty przez BOR było tak ważne.

Może z powodu złego oświetlenia dziennikarzom zabroniono po katastrofie fotografowania? A tym, którym udało się coś sfilmować – rekwirowano cały materiał?

Znamienne są zdjęcia rosyjskich wojskowych i milicjantów, którzy kilka godzin po tragedii na smoleńskim lotnisku wymieniają reflektory i żarówki w lampach wskazujących samolotom położenie pasa startowego. Opublikowała je białoruska gazeta internetowa „Wieści Witebska”, a wykonał białoruski dziennikarz Siergiej Serebro. – Lampy stały bez żarówek – stwierdził. Serebro zauważył, że trzy godziny po tragedii „wojskowi i pracownicy lotniska przeciągają tamtędy kabel”. Zrobił zdjęcia. – Po chwili zaczęli wymieniać lampy i żarówki. Było to ponad 8 godzin po katastrofie. Ukraińscy dziennikarze sfotografowali inne lotniskowe lampy. Stały na drewnianych słupach, bardzo starych, a miały wskazywać drogę do krawędzi pasa startowego. Nie świeciły.

Czy lotnisko w Smoleńsku posiada, a jeśli tak, to w jakim stanie, oświetlenie ścieżki podejścia do pasa oraz pasa? Jeżeli tak, to czy oświetlenie było włączone w chwili lądowania Tu-154? Światła te włącza się również w ciągu dnia, gdy warunki pogodowe utrudniają lądowanie. Oświetlenie lotniska jest bardzo ważne. Tych informacji nie ma w czarnych skrzynkach.

> Mgła pojawiła się „nagle”

Red. Jarosław Olechowski z TVP INFO krótko po katastrofie powiedział, że widok świateł podejścia robi bardzo złe wrażenie – są to domowe żarówki. W warunkach mgły są one praktycznie niewidoczne. Zwłaszcza przy prędkości lądowania tak ciężkiego samolotu. Światła podejścia to potężne lampy o regulowanej sile intensywności zależnie od widoczności i ich zadaniem jest także przebicie się przez mgłę.

Mgła pojawiająca się tuż przed lądowaniem to kolejna tajemnica. Według oficjalnych doniesień opar nieprzejrzystej mgły pojawił się tuż przed przylotem prezydenckiego samolotu. Jeszcze o g. 8.30 lądowania odbywały się normalnie. O godz. 8.00 wylądował Jak-40 z polskimi dziennikarzami do obsługi wydarzenia.

Pilotom prezydenckiego samolotu wieża zaleciła lot na zapasowe lotnisko w Mińsku lub Moskwie, ale ci nie posłuchali, podała strona rosyjska.

Zrzucanie winy na mgłę wydaje się mało przekonującym argumentem. Jeżeli warunki są ekstremalne, zamyka się lotnisko. – Wieża albo zezwala na lądowanie, albo zakazuje – nie ma miejsca na negocjacje – mówi doświadczony pilot. Tym bardziej że było wiadomo, ile osobistości leci polskim samolotem.

Jeśli przyjęlibyśmy wersję o zamachu, to nie jest problemem zainstalowanie wytwornic pary czy ciekłego azotu, które mogą wytworzyć krótkotrwałą, szybko znikającą mgłę. Zwłaszcza że na forum mieszkańców Smoleńska pojawiały się bezpośrednio po katastrofie głosy, że mgła pojawiła się „nagle” przed upadkiem samolotu i wkrótce potem znikła.

Leszek Misiak , Grzegorz Wierzchołowski
Gazeta Polska

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Druga zmowa katyńska


„Gazeta Polska”, 01-05-2010

Trwa śledztwo w sprawie ustalenia technicznych okoliczności katastrofy smoleńskiej. Ale to śledztwo nie obejmuje warunków politycznych i moralnych, z powodu których stała się ona możliwa.

Śledztwo prowadzone przez władze Rosji da takie rezultaty, jakie tym władzom odpowiadają, tym bardziej, że polska prokuratura zachowuje się tak, jakby nadal była Rosjanom służbowo podległa. Śledztwo musi więc wykazać, że władze Rosji nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za katastrofę i był to tylko nieszczęśliwy wypadek. Inaczej śmierć prezydenta Polski wraz z liczną grupą wysokich urzędników państwowych musiałaby zostać potraktowana jak drugi Katyń, czyli akt zbrodniczej agresji dokonany wobec pokojowo nastawionego sąsiada.

Uznanie winy obsługi lotniska w Smoleńsku musiałoby doprowadzić również do uznania współodpowiedzialności za śmierć głowy państwa i wysokich urzędników państwowych ze strony premiera Donalda Tuska, jego rządu i partii.

Jest faktem, że rząd Polski i władze Rosji wizyty prezydenta Kaczyńskiego w Katyniu nie chciały. Polityczne i moralne okoliczności katastrofy prowadzą do stwierdzenia, że nie mogłoby do niej dość, gdyby nie zachęta ze strony Tuska i jego ministrów, by Rosjanie potraktowali prezydenta Kaczyńskiego nie jako głowę państwa polskiego, lecz jako niereprezentatywnego intruza, którego najlepiej do wizyty w Katyniu zniechęcić albo mu w niej przeszkodzić.

Gdyby premier i członkowie rządu polskiego nie wyrażali publicznie opinii, że prezydent Kaczyński powinien z wizyty w Katyniu zrezygnować, przyjęcie jego samolotu miałoby najwyższy priorytet i lądowanie stałoby się tak samo bezpieczne jak Putina i Tuska. Gdyby rząd Polski nie dążył do utrudnienia i zmarginalizowania znaczenia wizyty prezydenta, to do Katynia poleciałyby dwa lub trzy samoloty – jeden dla prezydenta i jego sztabu, inne dla polityków i wojskowych, a przed nimi wylądowałby samolot z funkcjonariuszami polskich służb specjalnych, którzy odpowiednio by zabezpieczyli przylot prezydenta. Ale gdyby samolotów było więcej, to trudniej byłoby odganiać ze Smoleńska samolot z prezydentem, a to właśnie jemu chciano utrudnić lub uniemożliwić wygłoszenie przemówienia protestującego przeciw nowemu kłamstwu katyńskiemu.

W tej sytuacji śmierć prezydenta Kaczyńskiego stawia Donalda Tuska oraz jego rząd i partię wobec oskarżenia, że ich aktywne, gwałtowne i dzisiaj wiemy, że zbrodnicze ataki były wysługiwaniem się Rosjanom w zwalczaniu reprezentowanej przez niego polskiej racji stanu.

Dlaczego? Otóż premier Donald Tusk oraz jego rząd i partia przyjęły w sprawie zbrodni katyńskiej stanowisko rosyjskie. Premier Donald Tusk wylądował w Smoleńsku bezpiecznie, ponieważ dał Władimirowi Putinowi zgodę na przyjęcie drugiego rosyjskiego kłamstwa katyńskiego, że była to zbrodnia stalinowska. Zgoda Polski na nowe kłamstwo katyńskie, czyli uznanie zbrodni nie za ludobójstwo, lecz za zbrodnię stalinowską (rzekomą zemstę Stalina za klęskę 1920 r.), oznacza wspieranie Rosji antydemokratycznej, spadkobierczyni zła sowietyzmu.

Prezydent Kaczyński stał się wrogiem elit III RP dlatego, że uznał zbrodnię katyńską za akt założycielski PRL i potępiał uczestnictwo tych elit w starym i nowym kłamstwie katyńskim jako przedłużaniu uzależnienia Polski od Rosji na wzór podległości PRL wobec Związku Sowieckiego.

Żądał, by Rosja uznała swoją odpowiedzialność za ludobójstwo sowieckie i poniosła wszystkie jego prawne i moralne konsekwencje. Domagał się uznania sowieckiego komunizmu za system ludobójczy od samego początku i w całości, a jego przywódców za zbrodniarzy przeciwko ludzkości. Wskazywał, że Rosja, odmawiając uznania tego faktu, pozostaje stałym zagrożeniem dla bezpieczeństwa Polski i Europy. Dopóki bowiem Rosja nie uzna swej odpowiedzialności za ludobójstwa komunistyczne i ich nie potępi, nie zrzuci z siebie ukształtowanej przez te ludobójstwa elity władzy, która nie daje Rosji stać się państwem demokratycznym i prawnym, być uczciwym europejskim sąsiadem.

Ci ,którzy twierdzą , że Rosja nie jest, a przynajmniej nie chce być, państwem bandyckim, powinni zapamiętać wypowiedź prezydenta Rosji po pogrzebie na Wawelu. Na pytanie o haniebne, czysto stalinowskie oświadczenie Rosji wobec Trybunału Praw Człowieka, w którym zbrodnię katyńską nazywa się „zdarzeniem” i odmawia choćby rehabilitacji ofiar, Miedwiediew odpowiedział: – Stanowisko Rosji w tej sprawie nie ulega zmianie. Jeżeli nie ulegnie zmianie również rządu polskiego i nadal będzie on podtrzymywał nowe kłamstwo katyńskie, będzie to znak, że jest rządem Targowicy.

Krzysztof Wyszkowski
Gazeta Polska

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized

Gieorgij Gordin: Komentarz z Rosji


http://www.rupor.info/
В убийстве Качинского виден почерк Путина 1.5.2010 18:43
Георгий Гордин, «Комментарий из России»
(Tłumaczenie L.V.)

Teraz, gdy ciała Prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego i jego współtowarzyszy spoczywają w ziemi, jest najwyższy czas, aby wymienić tych, którzy zorganizowali rozbicie się samolotu, dobijanie w miejscu upadku samolotu ocalałych Polaków i nieustannie dezinformują światową społeczność co do wyników tak zwanego „śledztwa”.

Wiadomo, że „śledztwo” katastrofy przebiega pod kierownictwem tych samych osób, które organizowały rozbicie się samolotu i posłały komandosów do „oczyszczenia terenu” z tych, którzy przeżyli. Wiadomo, jakie będą „wyniki śledztwa” przeprowadzonego przez osoby, których głównym zadaniem jest zatarcie śladów zbrodni. Gdy ci sami zabijają i ci sami prowadzą śledztwo, sprawcy zazwyczaj pozostają niewykryci. Jednakże istnieje światowa społeczność.

Potomek jednego z naszych kolegów znajdował się na stanowisku, przez które przechodziło duża ilość pierwotnych informacji z miejsca katastrofy. Wiele szczegółów znamy z pierwszej ręki. Porównanie tekstów rosyjskiej propagandy z materiałami pochodzącymi ze źródeł pierwotnych umożliwia wniesienie poprawek do powszechnie znanych informacji. Niech będzie to naszym wkładem w śledztwo jednej z najbardziej bezczelnych zbrodni 21 wieku.

Poprawka pierwsza. Powszechnie wiadomo, że od pierwszych minut po katastrofie zamiast informacji płynących z lotniska „Północne”, w eter poszła pośpiesznie sklecona dezinformacja kiepskiej jakości.

Dezinformowano dokładnie o wszystkim, co się działo naprawdę. O gęstości mgły, o dźwiękach, jakie słyszeli spotykający. O czterech podejściach do lądowania. O rzekomym rozkazie samego Kaczyńskiego posadzić samolot w Smoleńsku. O tym, że w ten sam sposób omal nie doprowadził do rozbicia samolotu w Gruzji. O zachowaniu różnych służb oraz rzekomej „barierze językowej”. O tym, o czym naprawdę zeznawali miejscowi mieszkańcy, przede wszystkim lotnicy i pracownicy lotniska. O każdy drobiazg.

Mieliśmy możliwość odtworzenia procesu powstawania czekistowskiego kłamstwa w trybie on line. Wyraźnie zarysowały się dwie tendencje. Jedna polega na przeinaczaniu wiadomości tak, że dane wyjściowe stają się zupełnie różne od danych wejściowych. Często są wręcz przeciwieństwem informacji, która rzekomo była podstawą ogłoszonych oficjalnych komunikatów.

Zestawienie wiadomości na wejściu i wyjściu w trybie online pozwala na stwierdzenie, że wszystkie materiały bez wyjątku były poddawane przeróbce według jednej konkretnej „odgórnej” wytycznej. Taka przeróbką zajmowali się nie tylko dziennikarze poszczególnych czasopism (choć oni także), ale przede wszystkim oficjalne rosyjskie agencje informacyjne.

Wszystkie rosyjskie agencje informacyjne i mass media – „przekaziory” musiały przekonać swoich czytelników, słuchaczy i widzów, że „samolot rozbił się z winy załogi, która nie sprostała swojemu zadaniu w trudnych warunkach pogodowych”.

Drugą tendencję tworzenia czekistowskiego kłamstwa w trybie online można określić następująco: na wejściu całkowity brak jakichkolwiek informacji z miejsca zdarzenia. Natomiast na wyjściu – nie wiadomo skąd pojawiają się „wiarygodne wiadomości”, w tym rzekome informacje z ostatniej chwili z miejsca katastrofy. Informacje te oczywiście nie pochodzą z miejsca upadku samolotu. Chyba nie ma potrzeby wyjaśniać, że najczystsze wymysły na wyjściu preparowano według wspomnianej już dyrektywy – „samolot rozbił się z winy załogi, która nie sprostała swojemu zadaniu w trudnych warunkach pogodowych”.

Z pierwszej poprawki wynika, że wytyczna, według której zbierano się do kłamania po katastrofie, została opracowana jeszcze przed rozbiciem samolotu Lecha Kaczyńskiego. Natomiast zamieszanie i rozbieżności były spowodowane przede wszystkim przesadnym wysiłkiem kremlowskich propagandystów, którzy starali się ze wszystkich sił, by skłamać jak najbardziej wyraziście i przekonująco.

W pierwszych minutach zdarzenia nie mogą pojawiać się jasne i jednoznaczne informacje. Dla porównania przypomnijmy sobie przynajmniej jeden przykład, jak zachowują się kremlowskie agencje informacyjne i mass media, gdy nie ma żadnej zawczasu przygotowanej wytycznej.

Gdy zmarł pierwszy prezydent Rosji Borys Jelcyn, wszystkie rosyjskie mass media przez kilka godzin milczały, jakby wepchnęły języki w jedno miejsce. Wszystkie duże zachodnie już dawno ogłosiły tę wiadomość, gdy na Kremlu dopiero opamiętano się i wydano wskazówkę, jak i co ogłaszać.

Po katastrofie samolotu Lecha Kaczyńskiego wskazówka „jak i co ogłaszać” pojawiła się od razu. Oznacza to, że były osoby odpowiedzialne, które zawczasu wiedziały, że samolot spadnie.

Poprawka druga. Nasi eksperci obejrzeli wszystkie dostępne materiały wideo i doszli do następującego wniosku. Nawet gdyby straż pożarna w ogóle nie przyjechała i wszystkie te fragmenty samolotu, które żarzyły się w pierwszych minutach filmowania (materiał wideo Andrieja Mienderieja), spłonęły całkowicie, nie mogło być mowy o żadnych „dwudziestu nierozpoznawalnych zwłokach”. Nawet przy tym stromym stopniu kątowym, pod jakim zwalono samolot prezydenta Polski.

Nie mówiąc już o tym, że pożar szybko zgaszono (widać to na późniejszych zdjęciach tych samych fragmentów samolotu) oraz że traf chciał, iż większość „nierozpoznawalnych” to wojskowi i ochroniarze prezydenta. Nie da się zwrócić bliskim ciała „ofiary katastrofy lotniczej” z rosyjską kulą w głowie, jak w 1940 roku.

Takie zwroty jak „uspokój się!”, „nie zabijajcie nas!”, „patrz mu w oczy!”, „dawaj pistolet!” w języku polskim mogły zostać wypowiedziane tylko przez pasażerów samolotu. Natomiast komenda w języku rosyjskim: „Wszyscy z powrotem, wychodzimy stąd!” mogła być oddana przez dowódcę oddziału specjalnego, który rozstrzeliwał rannych Polaków.

O innych momentach w filmie nawet nie ma co mówić. Kto jeszcze wczesną wiosną – 10 kwietnia, rankiem, mógł stać w samej białej koszuli w zimnych smoleńskich lasach, obok samolotu, który przed chwilą runął, oprócz członka załogi? Inne znane i bezpośrednie dowody Katynia – 2 każdy zdrowy człowiek może zobaczyć sam.

Swoją drogą, nasz kolega – w przeszłości starszy oficer oddział specjalnego Ministerstwa Obrony, twierdzi, że po zawaleniu operacji (wideo, które zdążył sfilmować Andriej Mienderiej) jej wykonawcy już nie żyją. Tak samo jak i strzelcy drugiego eszelonu – ci, którzy brali udział w likwidacji nieudolnego oddziału specjalnego.

Polacy, którzy przeżyli katastrofę, zrozumieli, że komandosi „w czarnych ubraniach” (w filmie) przyszli ich zabić i odstrzeliwali się. To słychać w filmie. Wykonawcy dyspozycji Putina „pracowali” z tłumikami. Ale nagranie wideo z dźwiękiem i widokiem zarówno atakujących jak i ocalałych zdemaskowało wszystkie ich wybiegi.

Dlatego jedne „rosyjskie osoby oficjalne” przez dwa tygodnia nie mogą podrobić treści „czarnych skrzynek”, a drugie, pojąwszy, że sprawa pali się, puściły do mass mediów balon próbny na temat „kaukaskiego śladu” w rozbiciu się samolotu prezydenta Polski. Ciąg dalszy nastąpi, rosyjskie i polskie „osoby oficjalne” dopiero rozpędzają się. Jednakże nie zdołają już zatrzeć śladów.

Z drugiej poprawki dochodzimy do wniosku, że „oficjalne dane” na temat „materiału genetycznego” zamiast ciał 21 Polaków nie są zgodne ze stanem szczątków samolotu. Oznacza to, że zginęli z innej przyczyny. Przyczynę tę wyjaśnia film Andrieja Miendierieja.

Czytaj dalej

21 Komentarzy

Filed under Uncategorized

Oświetlenie, którego nie było


Aktualizacja: 2010-05-1 3:24 pm

Lotnisko w Smoleńsku wyposażone jest w dwie radiolatarnie: bliższą – w odległości 1 km od pasa i dalszą – odległą o 4 km. Według nich wykonuje się podejście do lądowania. Tę oddaloną o kilometr od pasa startowego – jak pokazała na symulacji jedna z polskich telewizji – miał strącić polski samolot.

Strącenie latarni wydaje się niemożliwe, bo samolot rozbił się niewiele ponad kilometr od pasa, więc skręcać musiał wcześniej, przed radiolatarnią. Skąd więc pojawiły się teorie, a nawet symulacje momentu, jak ją strąca? Żaden dziennikarz nie zrobił zdjęcia tej anteny.

Domowe żarówki

Polski pilot powinien utrzymywać w momencie minięcia dalszej wieży radiolokacyjnej (NDB), czyli radiolatarni, która jest odległa 4 km od granicy pasa startowego, wysokość nie mniejszą niż 200 m. Między dalszą a bliższą wieżą, odległą od pasa o kilometr, musi utracić 100 m po to, żeby bliższą przejść na wysokości nie niżej niż 100 m. Takie są standardy dla tego typu lotniska przy podejściu do lądowania bez systemu naprowadzania ILS. Gdy znalazłby się na wysokości bliższej wieży NDB, wówczas powinien uzyskać kontakt wzrokowy z płytą lotniska i dopiero wówczas rozpocząć lądowanie. Jeżeli nie widzi lotniska, robi drugie podejście. Światła naprowadzające powinien zobaczyć znacznie wcześniej, nawet we mgle, bo są to specjalne reflektory, przebijające się przez mgłę – jednak takich nie było na lotnisku w Smoleńsku.

Przyjmijmy, że ktoś chciał celowo zdezinformować załogę prezydenckiego samolotu. Mógł np. umieścić fałszywe radiolatarnie, podobnie jak światła naprowadzające, rozmieszczone nie w osi pasa startowego, lecz na samochodach, aby łatwo je ewakuować po wypadku.

Jeżeli ktoś planował zamach, mógł celowo zbudować ten prowizoryczny system naprowadzania, który de facto nie naprowadzał na płytę lotniska, tylko na pobliski las. Potem usunąć prowizoryczne oświetlenie, a prawdziwe lampy sygnalizacyjne umieścić na właściwym miejscu. Ale mogło to być też niedbalstwo, co w warunkach rosyjskich nie trudno sobie wyobrazić. Tym bardziej zabezpieczenie wizyty przez BOR było tak ważne.

Może z powodu złego oświetlenia dziennikarzom zabroniono po katastrofie fotografowania? A tym, którym udało się coś sfilmować – rekwirowano cały materiał?

Znamienne są zdjęcia rosyjskich wojskowych i milicjantów, którzy kilka godzin po tragedii na smoleńskim lotnisku wymieniają reflektory i żarówki w lampach wskazujących samolotom położenie pasa startowego. Opublikowała je białoruska gazeta internetowa „Wieści Witebska”, a wykonał białoruski dziennikarz Siergiej Serebro. – Lampy stały bez żarówek – stwierdził. Serebro zauważył, że trzy godziny po tragedii „wojskowi i pracownicy lotniska przeciągają tamtędy kabel”. Zrobił zdjęcia. – Po chwili zaczęli wymieniać lampy i żarówki. Było to ponad 8 godzin po katastrofie. Ukraińscy dziennikarze sfotografowali inne lotniskowe lampy. Stały na drewnianych słupach, bardzo starych, a miały wskazywać drogę do krawędzi pasa startowego. Nie świeciły.

Czy lotnisko w Smoleńsku posiada, a jeśli tak, to w jakim stanie, oświetlenie ścieżki podejścia do pasa oraz pasa? Jeżeli tak, to czy oświetlenie było włączone w chwili lądowania Tu-154? Światła te włącza się również w ciągu dnia, gdy warunki pogodowe utrudniają lądowanie. Oświetlenie lotniska jest bardzo ważne. Tych informacji nie ma w czarnych skrzynkach.

Mgła pojawiła się „nagle”

Red. Jarosław Olechowski z TVP INFO krótko po katastrofie powiedział, że widok świateł podejścia robi bardzo złe wrażenie – są to domowe żarówki. W warunkach mgły są one praktycznie niewidoczne. Zwłaszcza przy prędkości lądowania tak ciężkiego samolotu. Światła podejścia to potężne lampy o regulowanej sile intensywności zależnie od widoczności i ich zadaniem jest także przebicie się przez mgłę.

Mgła pojawiająca się tuż przed lądowaniem to kolejna tajemnica. Według oficjalnych doniesień opar nieprzejrzystej mgły pojawił się tuż przed przylotem prezydenckiego samolotu. Jeszcze o g. 8.30 lądowania odbywały się normalnie. O godz. 8.00 wylądował Jak-40 z polskimi dziennikarzami do obsługi wydarzenia.

Pilotom prezydenckiego samolotu wieża zaleciła lot na zapasowe lotnisko w Mińsku lub Moskwie, ale ci nie posłuchali, podała strona rosyjska.

Zrzucanie winy na mgłę wydaje się mało przekonującym argumentem. Jeżeli warunki są ekstremalne, zamyka się lotnisko. – Wieża albo zezwala na lądowanie, albo zakazuje – nie ma miejsca na negocjacje – mówi doświadczony pilot. Tym bardziej że było wiadomo, ile osobistości leci polskim samolotem.

Jeśli przyjęlibyśmy wersję o zamachu, to nie jest problemem zainstalowanie wytwornic pary czy ciekłego azotu, które mogą wytworzyć krótkotrwałą, szybko znikającą mgłę. Zwłaszcza że na forum mieszkańców Smoleńska pojawiały się bezpośrednio po katastrofie głosy, że mgła pojawiła się „nagle” przed upadkiem samolotu i wkrótce potem znikła.

Leszek Misiak , Grzegorz Wierzchołowski
Bibula.com

Dodaj komentarz

Filed under Uncategorized